[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na nocnym stoli-ku stała szklanka z wodą, a obok bielały dwie aspiryny.Naszklanej gałce drzwi wisiała koszula nocna; długa do kostek, zjasnoszarego atłasu, z głębokim dekoltem karo obszytym ko-ronką.Na podłodze, częściowo zasłonięty tą koszulą, znajdo-wał się biały aparat telefoniczny.Odchodził od niego długi,wijący się kabel, niknący pod drzwiami prowadzącymi na kory-tarz.Nad głową Slaighta rozciągały się całe metry kwadratowejedwabiu uformowanego w spiczasty namiot, wsparty na czte-rech kolumnach.Przypominało to sklepienie katedry.Zza oknadobiegał nieustanny szum sunących Madison Avenue samo-chodów.- Rye? Rye? Obudziłeś się już? Wstałeś?Głos kobiety był wysoki, rześki.Ustał monotonny szum wo-dy, zza ściany dobiegały odgłosy krzątaniny, a potem dały sięsłyszeć kroki w korytarzu.Był to długi przedpokój, prowadzącyz salonu do łazienki.Po jednej stronie korytarza ciągnęły sięszafy wbudowane w ścianę, a na jego końcu znajdowała siępakamera.Drzwi szaf wyłożone były lustrami, tak że tworzyłyjakby ścianę zbudowaną ze zwierciadeł.Wnętrza lśniły białymlakierem.Podłogę w tej części apartamentu spowijał grubybiały dywan.Korytarz był wysoki; pierwotnie miał pięć metrówwysokości, lecz sufit został opuszczony o jakieś pół metra.Sla-ight, gdy pierwszy raz znalazł się w tym apartamencie, pomy-ślał, że ktoś włożył cholernie dużo pracy i pieniędzy w urządze-nie tego korytarza.- Już nie śpię! - odkrzyknął.- Ale wciąż - jeszcze leżę w łóż-ku.Jestem zmęczony jak koń.- A więc nie wstawaj - zarządził kobiecy głos.Aoże było cudowne, zwłaszcza że miał za sobą długą nocną90podróż wojskowym samolotem transportowym C-141 starlifterz Fort Bliss w Teksasie.%7ładnej klimatyzacji, tłoczno, śmierdzą-co, chłopaki spali z głowami złożonymi na ustawionych międzynogami workach z rzeczami osobistymi.Koszmar.- Co chcesz na śniadanie? - dobiegło z korytarza pytanie.-Mogą być grzanki i kawa?- Jasne.Poprawił pod plecami poduszki i próbował przypomniećsobie, co wydarzyło się od chwili, kiedy pojawił się w tymmieszkaniu póznym wieczorem poprzedniego dnia.Nie potra-fił się jednak skupić, myśli uciekały, zmęczony umysł nie po-zwalał skoncentrować się.Ponownie się rozejrzał.Dostrzegłobok siebie poduszeczkę w poszewce z miękkiego płótna.Byłamalutka, o wymiarach najwyżej dwadzieścia centymetrów nadwadzieścia, płaska, prawie bez pierza.Irit zawsze tuliła ją dosiebie podczas snu.Pamiętał, jak pewnej nocy obserwowałśpiącą obok niego dziewczynę.Wydawało mu się to niesły-chanie odległe w czasie.Tuliła do siebie poduszkę.Był to roz-czulający widok.Przyciskała poduszeczkę do piersi, na uśpio-nej twarzy malował się leciutki uśmiech.Wyznała mu pózniejbez skrępowania, że nie potrafi bez tej poduszki zasnąć.Terazon przyłożył ją sobie do nieogolonego policzka.Materiał byłmiękki.Odłożył poduszkę, zamknął oczy i próbował znów za-snąć.Mała płócienna poduszeczka była jedną z wielu rzeczy,które zadziwiały go w Irit Dov.Nie rozumiał jej.Sprawiała, żeczuł się.nieswojo.Podrapał się po nodze i szczelniej otuliłkołdrą.Dziewczyna usłyszała szelest pościeli.- Mówiłam, żebyś nie wstawał! - zawołała dzwięcznym gło-sem.Slaight szczelniej otulił się kołdrą przed chłodnymi podmu-chami klimatyzatora pomrukującego za zasłoną w oknie.Po-czuł bijący mu spod pach zapach potu, woń zmęczenia i seksu.Podobał mu się ten zapach.Wciągnął go głęboko w płuca.Za-chichotał. Letnia przepustka - pomyślał - Do licha, cały miesiąc.Zamknął oczy i zapadł w sen.91Większość czasu w West Point człowiek jest tak bardzo sa-motny, że zaczyna żyć w świecie wyobrazni.Każdy dzień, każdycholerny dzień w West Point przypominał walkę bokserów naringu: cios.odpowiedz.cios.odpowiedz; niekończące sięserie ciosów w splot słoneczny, w twarz, w kark, w żołądek.Niebyło czasu cofnąć się, odpocząć.Oddech, atak, głęboki wdech.Amortyzacja ciosu.Ani chwili wytchnienia.Cios.odpowiedz.cios.odpowiedz.Jak podczas trenin-gu.W biurze wychowania fizycznego był pewien żałosny pa-lant.Nazywał się Malloy.Miał gębę wodnego szczura i twardeniczym żeliwna rura ściekowa ciało.Sześćdziesięciopięcioletnifacet nosił czarne spodnie dresowe ze złotymi lampasami,lśniące skórzane buty oraz podkoszulek z literami WF i em-blematem akademii na lewej piersi.Stał zawsze obok ringu idarł się ile sił w jego irlandzkich płucach: Cios.Odpowiedz.Cios.Odpowiedz.Slaight do końca życia nie zapomni jego gębyi tych okrzyków.A najbliższe tego niewielkiego punktu w dole brzucha, naj-bliżej tego całkowitego rozluznienia się, prawdziwego rozluz-nienia się, było pieprzenie.Ale też tylko częściowo.Bardziejprzepustka z więzienia niż prawdziwa wolność.Kadeci bylimistrzami w pieprzeniu.Przychodziło im ono naturalnie, jaksikanie po porannym biegu i towarzyszący tej czynnościdreszcz rozkoszy biegnący po plecach.Kadeci pieprzyli dla zabawy, pieprzyli z miłości, pieprzylidla sportu, pieprzyli, by zaspokoić zwierzęcą chuć przenikającąprzez cały tydzień cholerne koszarowe życie, pieprzyli nawetdla pieniędzy jako męskie prostytutki, wystawiając podczasweekendów swe ciała na sprzedaż na ulicach Nowego Jorku.Seks był pełen napięcia, szybki, gorący, spocony, wypełnionyodorem, jak spalone włosy na grzbiecie dłoni nad koksowni-kiem podczas zimnej nocy spędzonej na poligonie; seks takszybki i gorący, że aż parzył.W wyobrażeniu Slaighta, dladziewczyny seks z kadetem był tym, czym dla dojrzewającegochłopaka zmaza nocna.Nie pamięta, co się dokładnie wydarzy-ło, ale wie, że było bardzo przyjemnie.92Dziewczyny stanowiły rodzaj.funkcyjnych.Były niczymzębate koło pośredniczące, sprawiające, że cała maszyneriadziałała prawidłowo.Gładko.A jeśli ktoś przyłożył kadetowi,pełniły funkcję amortyzatora.Brały na siebie cały ciężar, któ-rego chłopcy nie mogli udzwignąć.Były inne, jak odmiennygatunek - może jak koty.Miękkie tam, gdzie chłopcom brako-wało miękkości.Kościste i prężne tam, gdzie chłopcy są twar-dzi i muskularni.Wyglądały inaczej, zachowywały się inaczej iinaczej mówiły.Były bardziej.dorosłe.Kadeci nieustannie trącali się w ramię i prowadzili gadki wstylu:.ej, koleś, zaciągnijmy jakieś dwie na Równinę.co tyna to?.kurza twarz, zabawimy się.nie jesteśmy przecieżfrancowatymi rekrutami.popieprzymy jakieś laski.pózniejje spławimy.Kadeci mówili językiem trenerów footballu nanieustannym kacu.Dziewczyny mówiły ładniej, jakby rozumia-ły, jakim gównianym miejscem jest West Point, i jakby chciały,aby chłopcy poczuli się odrobinę lepiej.Ale chłopcy podejrzli-wie traktowali całą tę czułość i uprzejmość, ponieważ nie bylipewni, skąd ona się bierze.A w West Point poznali stary męskidogmat, że dopóki człowiek nie jest czegoś pewien, najlepiejprzypaść w trawie, czekać, nadsłuchiwać i obserwować, zanimwezmie się coś za dobrą monetę.Tak więc dziewczęta odgrywały swoją rolę, ale nie.paso-wały do końca; jak za małe skarpetki, które nieustannie zsuwa-ją się w butach.Trzeba przystawać, podciągać je i czuć się jakskończony matoł, który nie umie nawet kupić sobie skarpetekw odpowiednim rozmiarze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Na nocnym stoli-ku stała szklanka z wodą, a obok bielały dwie aspiryny.Naszklanej gałce drzwi wisiała koszula nocna; długa do kostek, zjasnoszarego atłasu, z głębokim dekoltem karo obszytym ko-ronką.Na podłodze, częściowo zasłonięty tą koszulą, znajdo-wał się biały aparat telefoniczny.Odchodził od niego długi,wijący się kabel, niknący pod drzwiami prowadzącymi na kory-tarz.Nad głową Slaighta rozciągały się całe metry kwadratowejedwabiu uformowanego w spiczasty namiot, wsparty na czte-rech kolumnach.Przypominało to sklepienie katedry.Zza oknadobiegał nieustanny szum sunących Madison Avenue samo-chodów.- Rye? Rye? Obudziłeś się już? Wstałeś?Głos kobiety był wysoki, rześki.Ustał monotonny szum wo-dy, zza ściany dobiegały odgłosy krzątaniny, a potem dały sięsłyszeć kroki w korytarzu.Był to długi przedpokój, prowadzącyz salonu do łazienki.Po jednej stronie korytarza ciągnęły sięszafy wbudowane w ścianę, a na jego końcu znajdowała siępakamera.Drzwi szaf wyłożone były lustrami, tak że tworzyłyjakby ścianę zbudowaną ze zwierciadeł.Wnętrza lśniły białymlakierem.Podłogę w tej części apartamentu spowijał grubybiały dywan.Korytarz był wysoki; pierwotnie miał pięć metrówwysokości, lecz sufit został opuszczony o jakieś pół metra.Sla-ight, gdy pierwszy raz znalazł się w tym apartamencie, pomy-ślał, że ktoś włożył cholernie dużo pracy i pieniędzy w urządze-nie tego korytarza.- Już nie śpię! - odkrzyknął.- Ale wciąż - jeszcze leżę w łóż-ku.Jestem zmęczony jak koń.- A więc nie wstawaj - zarządził kobiecy głos.Aoże było cudowne, zwłaszcza że miał za sobą długą nocną90podróż wojskowym samolotem transportowym C-141 starlifterz Fort Bliss w Teksasie.%7ładnej klimatyzacji, tłoczno, śmierdzą-co, chłopaki spali z głowami złożonymi na ustawionych międzynogami workach z rzeczami osobistymi.Koszmar.- Co chcesz na śniadanie? - dobiegło z korytarza pytanie.-Mogą być grzanki i kawa?- Jasne.Poprawił pod plecami poduszki i próbował przypomniećsobie, co wydarzyło się od chwili, kiedy pojawił się w tymmieszkaniu póznym wieczorem poprzedniego dnia.Nie potra-fił się jednak skupić, myśli uciekały, zmęczony umysł nie po-zwalał skoncentrować się.Ponownie się rozejrzał.Dostrzegłobok siebie poduszeczkę w poszewce z miękkiego płótna.Byłamalutka, o wymiarach najwyżej dwadzieścia centymetrów nadwadzieścia, płaska, prawie bez pierza.Irit zawsze tuliła ją dosiebie podczas snu.Pamiętał, jak pewnej nocy obserwowałśpiącą obok niego dziewczynę.Wydawało mu się to niesły-chanie odległe w czasie.Tuliła do siebie poduszkę.Był to roz-czulający widok.Przyciskała poduszeczkę do piersi, na uśpio-nej twarzy malował się leciutki uśmiech.Wyznała mu pózniejbez skrępowania, że nie potrafi bez tej poduszki zasnąć.Terazon przyłożył ją sobie do nieogolonego policzka.Materiał byłmiękki.Odłożył poduszkę, zamknął oczy i próbował znów za-snąć.Mała płócienna poduszeczka była jedną z wielu rzeczy,które zadziwiały go w Irit Dov.Nie rozumiał jej.Sprawiała, żeczuł się.nieswojo.Podrapał się po nodze i szczelniej otuliłkołdrą.Dziewczyna usłyszała szelest pościeli.- Mówiłam, żebyś nie wstawał! - zawołała dzwięcznym gło-sem.Slaight szczelniej otulił się kołdrą przed chłodnymi podmu-chami klimatyzatora pomrukującego za zasłoną w oknie.Po-czuł bijący mu spod pach zapach potu, woń zmęczenia i seksu.Podobał mu się ten zapach.Wciągnął go głęboko w płuca.Za-chichotał. Letnia przepustka - pomyślał - Do licha, cały miesiąc.Zamknął oczy i zapadł w sen.91Większość czasu w West Point człowiek jest tak bardzo sa-motny, że zaczyna żyć w świecie wyobrazni.Każdy dzień, każdycholerny dzień w West Point przypominał walkę bokserów naringu: cios.odpowiedz.cios.odpowiedz; niekończące sięserie ciosów w splot słoneczny, w twarz, w kark, w żołądek.Niebyło czasu cofnąć się, odpocząć.Oddech, atak, głęboki wdech.Amortyzacja ciosu.Ani chwili wytchnienia.Cios.odpowiedz.cios.odpowiedz.Jak podczas trenin-gu.W biurze wychowania fizycznego był pewien żałosny pa-lant.Nazywał się Malloy.Miał gębę wodnego szczura i twardeniczym żeliwna rura ściekowa ciało.Sześćdziesięciopięcioletnifacet nosił czarne spodnie dresowe ze złotymi lampasami,lśniące skórzane buty oraz podkoszulek z literami WF i em-blematem akademii na lewej piersi.Stał zawsze obok ringu idarł się ile sił w jego irlandzkich płucach: Cios.Odpowiedz.Cios.Odpowiedz.Slaight do końca życia nie zapomni jego gębyi tych okrzyków.A najbliższe tego niewielkiego punktu w dole brzucha, naj-bliżej tego całkowitego rozluznienia się, prawdziwego rozluz-nienia się, było pieprzenie.Ale też tylko częściowo.Bardziejprzepustka z więzienia niż prawdziwa wolność.Kadeci bylimistrzami w pieprzeniu.Przychodziło im ono naturalnie, jaksikanie po porannym biegu i towarzyszący tej czynnościdreszcz rozkoszy biegnący po plecach.Kadeci pieprzyli dla zabawy, pieprzyli z miłości, pieprzylidla sportu, pieprzyli, by zaspokoić zwierzęcą chuć przenikającąprzez cały tydzień cholerne koszarowe życie, pieprzyli nawetdla pieniędzy jako męskie prostytutki, wystawiając podczasweekendów swe ciała na sprzedaż na ulicach Nowego Jorku.Seks był pełen napięcia, szybki, gorący, spocony, wypełnionyodorem, jak spalone włosy na grzbiecie dłoni nad koksowni-kiem podczas zimnej nocy spędzonej na poligonie; seks takszybki i gorący, że aż parzył.W wyobrażeniu Slaighta, dladziewczyny seks z kadetem był tym, czym dla dojrzewającegochłopaka zmaza nocna.Nie pamięta, co się dokładnie wydarzy-ło, ale wie, że było bardzo przyjemnie.92Dziewczyny stanowiły rodzaj.funkcyjnych.Były niczymzębate koło pośredniczące, sprawiające, że cała maszyneriadziałała prawidłowo.Gładko.A jeśli ktoś przyłożył kadetowi,pełniły funkcję amortyzatora.Brały na siebie cały ciężar, któ-rego chłopcy nie mogli udzwignąć.Były inne, jak odmiennygatunek - może jak koty.Miękkie tam, gdzie chłopcom brako-wało miękkości.Kościste i prężne tam, gdzie chłopcy są twar-dzi i muskularni.Wyglądały inaczej, zachowywały się inaczej iinaczej mówiły.Były bardziej.dorosłe.Kadeci nieustannie trącali się w ramię i prowadzili gadki wstylu:.ej, koleś, zaciągnijmy jakieś dwie na Równinę.co tyna to?.kurza twarz, zabawimy się.nie jesteśmy przecieżfrancowatymi rekrutami.popieprzymy jakieś laski.pózniejje spławimy.Kadeci mówili językiem trenerów footballu nanieustannym kacu.Dziewczyny mówiły ładniej, jakby rozumia-ły, jakim gównianym miejscem jest West Point, i jakby chciały,aby chłopcy poczuli się odrobinę lepiej.Ale chłopcy podejrzli-wie traktowali całą tę czułość i uprzejmość, ponieważ nie bylipewni, skąd ona się bierze.A w West Point poznali stary męskidogmat, że dopóki człowiek nie jest czegoś pewien, najlepiejprzypaść w trawie, czekać, nadsłuchiwać i obserwować, zanimwezmie się coś za dobrą monetę.Tak więc dziewczęta odgrywały swoją rolę, ale nie.paso-wały do końca; jak za małe skarpetki, które nieustannie zsuwa-ją się w butach.Trzeba przystawać, podciągać je i czuć się jakskończony matoł, który nie umie nawet kupić sobie skarpetekw odpowiednim rozmiarze [ Pobierz całość w formacie PDF ]