[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W sąsiedztwie, choć zazdrość kazała szydzić z niego, wszyscy sarkali, że takpiękna partia dostanie się dumnej, zimnej, szyderskiej, nieznośnej hrabiance.Tyle panienek jeszcze młodszych gotowe były poświęcić się i uszczęśliwićstarego rozpustnika.Niestety! dziś nawet u młodziutkich panienek, które bydawniej za skarby świata nie zaślubiły starca, jedyna modlitwa, jedyne życzenieznalezć bogatego a schorzałego paralityka i sprzedać się, byle drogo.Serca niema! Są głowy i rachuby, poczynające się w latach piętnastu, gdy samo serce bićby tylko powinno!!Cesia tedy co dzień widoczniej zwyciężała.Cieszyli się po cichu rodzice, aSylwan na rachunek tego co tydzień pożyczał u Farureja, skarżąc mu się naskąpstwo ojca i potrzeby młodości.Tymczasem Zygmunt August Dendera wikłał się coraz głębiej w interesa,usiłując wykłamać byt swobody i bogactwo, które uciekło.Szło mu w istocienajgorzej, ale nikt o to nie mógł go posądzić; opłacano z rzetelnością niewidzianą procenta i zażądane kapitaliki, dawano szumne bale, dom naświetniejszą niż kiedy podniesiono stopę.Imieniny, Nowy Rok, zapustyobchodzone zwykle szumnie, teraz zapraszając dokoła, z muzyką wytworną, zeszczególnymi wymysłami zabierano się solenizować.Kredytorowie zdumieniosłupieli: nie pojmowali, co się to dzieje; ale gdy klucz Słomnickiskonfiskowano, a to nie ustawało; gdy hrabia równie wesołą twarz zawszeukazywał, prawił o spekulacjach, płacił nie wypraszając się i nie tylko niepoczął oszczędzać, ale wspanialej jeszcze występował, powiedziano sobie, żemusi mieć kapitały, że ma tajemne sumy na bankach.Ci nawet, co go najlepiejznali, jak Smoliński, zdumieni zuchwalstwem, nie dowierzali oczom i zawahalisię w przekonaniu o grożącym bankructwie.Sylwan, cały zajęty swoją przyszłą zdobyczą, pospieszył do Wulki i stawił się wterminie na rozmowę z Brzozosią, wcześnie przygotowany do datku, którysądził nieuchronnie potrzebnym dla pozyskania jej względów.Ale ostatniarozmowa z Franią wielce zachwiała przekonaniem Brzozosi i dała jej domyślenia: przypuszczać poczęła, że wychowanica jej nie kochała hrabiego, anamawiać nie umiała.Cała nadzieja jej była w tym, że Frania się rozkocha, ahrabstwo i bogactwo przy młodości i ładnej twarzy muszą ją chwycić za serce.Idąc do lasku, Brzozosią postanowiła sobie wybadać pilnie młodego hrabiego odalsze jego zamiary, czyby się nie chciał zaraz ożenić? Nie pojmowała bowiemw prostocie niepokalanej ducha innej intrygi, tylko przyspieszającą co najrychlejwiekuiste połączenie.I gdy Sylwan spieszył z myślą nakłonienia jej, aby mupomogła do zawiązania tajemnych z Franią stosunków, ona po prostu i postaroświecku chciała go ożenić, choćby mimo woli ojca, byle tylko conajprędzej.Kabała dawała jej ufność, że zwycięży i że Frania będzie szczęśliwą.Zeszli się prawie w tym samym miejscu, co wprzódy; a Brzozosia, cała drżąca,żeby jej kto nie zobaczył, zwłaszcza rotmistrz, którego się obawiała jak ognia,postanowiła z góry stanowczo zapytać hrabiego, kiedy wesele.Byle Frania za niego poszła, mówiła sobie, to się kochać muszą i będąszczęśliwi. Cóż tedy? zapytał żywo Sylwan, wyglądając jak najpomyślniejszejodpowiedzi. A cóż, panie hrabio! odparła Brzozosia, oglądając się mówiłam zFranią, ale to gołąbiątko zwyczajnie, ani wie samo, co się w jej serduszkudzieje; a ja widzę, że hrabiego kocha i kochać musi. Ale jakże się przybliżyć, poznać lepiej? No! a hrabiaż ją kocha? spytała Brzozosia. Jak! pani nie uwierzysz! zawołał z zapałem. No! to chwała Bogu! Już na siebie biorę księdza i ułatwienie ucieczki;pojedziemy nocką do kościoła, proboszcz ślub da, a rodzice muszą przebaczyć.Sylwan stanął osłupiały i zastygły. Jak to? rzekł powolnie, cofając się ależ my jeszcze.nie dosyć sięznamy! Jak to nie dosyć, kiedy hrabia ją kochasz? spytała Brzozosia. Trzeba by się nam częściej i swobodniej widywać. Na co? przerwała stara panna co tu darmo czas tracić.Ot, brać zarazślub i po wszystkim; będziecie się potem sobie widywali po całych dniach, ilezechcecie.Hrabia oziąbł bardzo, zmieszał się, nie wiedział, co mówić, czuł, że się złapał;chciał mowę zastąpić czynem wyrazistym i podsunął zręcznie rulonik złota wrękę panny ciwunównej.Trudno opisać, co się stało z Brzozosią na widok tego zwitka, którego wpoczątku zrozumieć nie mogła; a domyśliwszy się znaczenia po wadze, zkrzykiem jak gadzinę upuściła, odskakując na kilka kroków.Załamała ręce,oczy jej zapaliły się gniewem i jakby światło jakie nagle ją oblało, cofnęła się zezgrozą od skonfundowanego młokosa, który za pózno pomiarkował, żegłupstwo zrobił. A to tak, mości hrabio! zawołała trzęsąc się cała to ty myślisz, że ja cimoje dziecko sprzedam? Chciałoby się kupić moję poczciwość za złotko! Co towaćpan myślisz sobie, żem lada sługa, żem jaka przedajna!.Gniew aż jej mowę zatamował; hrabia poczynał się tłumaczyć, bąkał, czerwieniłsię, ale stara panna raz puściwszy wodze językowi, silnie obrażona, upamiętaćsię nie mogła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.W sąsiedztwie, choć zazdrość kazała szydzić z niego, wszyscy sarkali, że takpiękna partia dostanie się dumnej, zimnej, szyderskiej, nieznośnej hrabiance.Tyle panienek jeszcze młodszych gotowe były poświęcić się i uszczęśliwićstarego rozpustnika.Niestety! dziś nawet u młodziutkich panienek, które bydawniej za skarby świata nie zaślubiły starca, jedyna modlitwa, jedyne życzenieznalezć bogatego a schorzałego paralityka i sprzedać się, byle drogo.Serca niema! Są głowy i rachuby, poczynające się w latach piętnastu, gdy samo serce bićby tylko powinno!!Cesia tedy co dzień widoczniej zwyciężała.Cieszyli się po cichu rodzice, aSylwan na rachunek tego co tydzień pożyczał u Farureja, skarżąc mu się naskąpstwo ojca i potrzeby młodości.Tymczasem Zygmunt August Dendera wikłał się coraz głębiej w interesa,usiłując wykłamać byt swobody i bogactwo, które uciekło.Szło mu w istocienajgorzej, ale nikt o to nie mógł go posądzić; opłacano z rzetelnością niewidzianą procenta i zażądane kapitaliki, dawano szumne bale, dom naświetniejszą niż kiedy podniesiono stopę.Imieniny, Nowy Rok, zapustyobchodzone zwykle szumnie, teraz zapraszając dokoła, z muzyką wytworną, zeszczególnymi wymysłami zabierano się solenizować.Kredytorowie zdumieniosłupieli: nie pojmowali, co się to dzieje; ale gdy klucz Słomnickiskonfiskowano, a to nie ustawało; gdy hrabia równie wesołą twarz zawszeukazywał, prawił o spekulacjach, płacił nie wypraszając się i nie tylko niepoczął oszczędzać, ale wspanialej jeszcze występował, powiedziano sobie, żemusi mieć kapitały, że ma tajemne sumy na bankach.Ci nawet, co go najlepiejznali, jak Smoliński, zdumieni zuchwalstwem, nie dowierzali oczom i zawahalisię w przekonaniu o grożącym bankructwie.Sylwan, cały zajęty swoją przyszłą zdobyczą, pospieszył do Wulki i stawił się wterminie na rozmowę z Brzozosią, wcześnie przygotowany do datku, którysądził nieuchronnie potrzebnym dla pozyskania jej względów.Ale ostatniarozmowa z Franią wielce zachwiała przekonaniem Brzozosi i dała jej domyślenia: przypuszczać poczęła, że wychowanica jej nie kochała hrabiego, anamawiać nie umiała.Cała nadzieja jej była w tym, że Frania się rozkocha, ahrabstwo i bogactwo przy młodości i ładnej twarzy muszą ją chwycić za serce.Idąc do lasku, Brzozosią postanowiła sobie wybadać pilnie młodego hrabiego odalsze jego zamiary, czyby się nie chciał zaraz ożenić? Nie pojmowała bowiemw prostocie niepokalanej ducha innej intrygi, tylko przyspieszającą co najrychlejwiekuiste połączenie.I gdy Sylwan spieszył z myślą nakłonienia jej, aby mupomogła do zawiązania tajemnych z Franią stosunków, ona po prostu i postaroświecku chciała go ożenić, choćby mimo woli ojca, byle tylko conajprędzej.Kabała dawała jej ufność, że zwycięży i że Frania będzie szczęśliwą.Zeszli się prawie w tym samym miejscu, co wprzódy; a Brzozosia, cała drżąca,żeby jej kto nie zobaczył, zwłaszcza rotmistrz, którego się obawiała jak ognia,postanowiła z góry stanowczo zapytać hrabiego, kiedy wesele.Byle Frania za niego poszła, mówiła sobie, to się kochać muszą i będąszczęśliwi. Cóż tedy? zapytał żywo Sylwan, wyglądając jak najpomyślniejszejodpowiedzi. A cóż, panie hrabio! odparła Brzozosia, oglądając się mówiłam zFranią, ale to gołąbiątko zwyczajnie, ani wie samo, co się w jej serduszkudzieje; a ja widzę, że hrabiego kocha i kochać musi. Ale jakże się przybliżyć, poznać lepiej? No! a hrabiaż ją kocha? spytała Brzozosia. Jak! pani nie uwierzysz! zawołał z zapałem. No! to chwała Bogu! Już na siebie biorę księdza i ułatwienie ucieczki;pojedziemy nocką do kościoła, proboszcz ślub da, a rodzice muszą przebaczyć.Sylwan stanął osłupiały i zastygły. Jak to? rzekł powolnie, cofając się ależ my jeszcze.nie dosyć sięznamy! Jak to nie dosyć, kiedy hrabia ją kochasz? spytała Brzozosia. Trzeba by się nam częściej i swobodniej widywać. Na co? przerwała stara panna co tu darmo czas tracić.Ot, brać zarazślub i po wszystkim; będziecie się potem sobie widywali po całych dniach, ilezechcecie.Hrabia oziąbł bardzo, zmieszał się, nie wiedział, co mówić, czuł, że się złapał;chciał mowę zastąpić czynem wyrazistym i podsunął zręcznie rulonik złota wrękę panny ciwunównej.Trudno opisać, co się stało z Brzozosią na widok tego zwitka, którego wpoczątku zrozumieć nie mogła; a domyśliwszy się znaczenia po wadze, zkrzykiem jak gadzinę upuściła, odskakując na kilka kroków.Załamała ręce,oczy jej zapaliły się gniewem i jakby światło jakie nagle ją oblało, cofnęła się zezgrozą od skonfundowanego młokosa, który za pózno pomiarkował, żegłupstwo zrobił. A to tak, mości hrabio! zawołała trzęsąc się cała to ty myślisz, że ja cimoje dziecko sprzedam? Chciałoby się kupić moję poczciwość za złotko! Co towaćpan myślisz sobie, żem lada sługa, żem jaka przedajna!.Gniew aż jej mowę zatamował; hrabia poczynał się tłumaczyć, bąkał, czerwieniłsię, ale stara panna raz puściwszy wodze językowi, silnie obrażona, upamiętaćsię nie mogła [ Pobierz całość w formacie PDF ]