[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Ale to za mało.Pra​gnę odzy​skać wię​cej, naj​le​piej wszyst​kie.Cza​sami nie wiem nawet, czy jestem jesz​cze praw​dziwą osobą.Nie podoba mi się to, co ze mnie zostało.I prze​peł​nia mnie gniew, nie​opi​sana wście​-kłość.Marzę o zemście.– Pomogę ci poko​nać Pro​gram – zapew​ni​łam poważ​nym gło​sem.– Ni​gdy niedam się tam z powro​tem zacią​gnąć.Żeby mieć pew​ność, że go uniknę, muszę go znisz​czyć.Opo​wieść Dal​las poru​szyła we mnie czułą strunę.Prze​peł​niła mnie despe​ra​cja, która towa​rzy​szyła mi, gdy opusz​cza​łam Ore​gon.Nagle na nowo uświa​do​mi​łam sobie, że stawką w pro​wa​dzo​nej przez nas walce, jest nasze życie.Pro​gram ni​gdy się nie podda.Dal​las spra​wiała wra​że​nie zasko​czo​nej moją reak​cją.– Slo​ane, chyba jesteś cie​kaw​szym oka​zem, niż sądzi​łam – stwier​dziła, a ja poczu​łam, że uzna​nie w oczach tej dziew​czyny jest dla mnie zaska​ku​jąco istotne.Nagle Dal​las, która przed chwilą dzie​liła się ze mną swo​imi tajem​ni​cami, wstałaod stołu i wyszła z kuchni.Na stole został kubek z nie​do​pitą kawą.Wciąż odczu​wa​łam mdło​ści, które wywo​łało wspo​mnie​nie Rogera.Wyla​łamresztkę kawy Dal​las do zlewu, opłu​ka​łam naczy​nie i odsta​wi​łam na suszarkę.Gdyprze​by​wa​łam na lecze​niu w ośrodku, Roger zapro​po​no​wał mi pewien układ.W zamian za pigułkę, któ​rej zaży​cie miało oca​lić wybrane wspo​mnie​nie, zażą​dałode mnie poca​łunku.Chyba ni​gdy nie uda mi się wyprzeć z pamięci ohyd​nego dotyku jego warg ani wstręt​nego smaku, jaki ten poca​łu​nek pozo​sta​wił w moich ustach.Przez cały czas, gdy jego dło​nie błą​dziły po moim ciele, a nasze usta się sty​kały, szlo​cha​łam bez​gło​śnie.Wystar​czyło teraz wspo​mnie​nie tam​tych strasz​nych chwil, by momen​tal​nie ogar​nęło mnie poczu​cie bez​rad​no​ści.Odru​chowo skrzy​żo​-wa​łam ręce na piersi w obron​nym geście.Nie mogłam nawet wyobra​zić sobie, doczego posu​nąłby się ten męż​czy​zna, gdy​bym tylko mu pozwo​liła.Na szczę​ście mogłam wtedy liczyć na opiekę Realma.To on chro​nił mnie przed Roge​rem.Wdałsię nawet w bójkę z agen​tem, którą ten przy​pła​cił zła​ma​niem ręki, a koniec koń​cówzostał zwol​niony z pracy.Dal​las nie miała tyle szczę​ścia.Nikt nie sta​nął w jej obro​-nie.Dosko​nale zda​wa​łam sobie sprawę z bez​na​dziei naszego poło​że​nia.Byli​śmyucie​ki​nie​rami i nie mie​li​śmy tak naprawdę dokąd się udać.Ale przy​naj​mniej zacho​-wa​li​śmy wol​ność.Wokół nas nie krą​żyli agenci, któ​rzy według wła​snej woli wią​-zali pacjen​tów do łóżka.Nie musie​li​śmy się oba​wiać leka​rzy, któ​rzy mie​sza​liby nam w gło​wach i bawili się naszymi pry​wat​nymi wspo​mnie​niami.Można powie​-dzieć, że byli​śmy praw​dzi​wymi szczę​ścia​rzami.Kiedy roz​glą​da​łam się bez​rad​nie po maleń​kim wnę​trzu pro​stej kuchni, powta​rza​łam to sobie raz za razem: mamy szczę​ście, że w ogóle żyjemy.* * *– Czyż​bym wyczu​wał mydło? – mruk​nął James, gdy wró​ci​łam z łazienki.Odwró​ciłsię i obrzu​cił mnie zaspa​nym spoj​rze​niem.– I kawę? Boże, Slo​ane, nie masz przy​-pad​kiem kawy?– Pod warun​kiem, że obie​casz być dla mnie bar​dzo miły – oznaj​mi​łam, szcze​rzączęby w uśmie​chu.– Jeśli masz kawę, natych​miast dosta​niesz ode mnie buziaka.A jeśli masz dla mnie też ham​bur​gera, klęknę przed tobą na jed​nym kola​nie.Może być?Ze śmie​chem poda​łam mu kubek z kawą.James wstał z łóżka i gło​śno ziew​nął.Wycią​gnął rękę i dotknął moich wło​sów.Były na​dal wil​gotne po kąpieli.Nawi​nąłsobie kosmyk na palec.– Kręcą się.I są czy​ste.Jak to moż​liwe?– Wzię​łam prysz​nic – oznaj​mi​łam dum​nym gło​sem, jakby było to nie lada osią​-gnię​cie.– Pięk​nie.– Muszę rozej​rzeć się za jaki​miś kosme​ty​kami do wło​sów – stwier​dzi​łam.Bez suszarki i pro​stow​nicy moje włosy z dnia na dzień tra​ciły fason i krę​ciły sięcoraz bar​dziej.W sumie nic dziw​nego – w końcu na ścia​nach w pokoju moich rodzi​ców wisiały zdję​cia dziew​czynki z locz​kami.– No dobra, piękna – ode​zwał się James, po czym napił się kawy.Po chwiliskrzy​wił się strasz​nie i odsta​wił kubek na komodę.– Ohyda.– Wiem.A na domiar złego nie udało mi się zna​leźć śmie​tanki.James prze​cią​gnął się, omia​ta​jąc wzro​kiem cia​sne pomiesz​cze​nie.– A więc naprawdę tu jeste​śmy.Widzia​łaś coś cie​ka​wego, gdy poszłaś zro​bić sięna bóstwo i spa​sku​dzić kawę?– Odby​łam długą roz​mowę z Dal​las – oznaj​mi​łam i zaraz poczu​łam wyrzutysumie​nia, że w ogóle o tym wspo​mi​nam.James zabrał się za prze​szu​ki​wa​nie torbyz naszymi ciu​chami.– Nie pobi​ły​ście się?– Jesz​cze nie.Chyba powoli zaczy​nam ją rozu​mieć.I wydaje mi się, że tro​chę sięw tobie zadu​rzyła – powie​dzia​łam, ale James zbył to prze​pra​sza​ją​cym wzru​sze​niem ramion.Pode​szłam do niego i przy​tu​li​łam się do jego ple​ców, opie​ra​jąc głowę najego barku.Po chwili szep​tem doda​łam: – Nie mam poję​cia, co ona w tobie widzi.– Ani ja – odparł James, po czym przy​cią​gnął mnie do sie​bie.Za ple​cami mia​łamteraz ścianę pokoju.– Myśla​łem, że tylko ty jesteś wystar​cza​jąco sza​lona, by ze mną być.– Bo jestem – przy​zna​łam, zwil​ża​jąc języ​kiem wargi.– Na twoim miej​scu dała​-bym sobie spo​kój z innymi dziew​czy​nami.Za wyso​kie progi.– Mm… – James poca​ło​wał mnie, a jego dłoń powę​dro​wała ku zapię​ciu sta​nika.Natych​miast żywiej zabiło mi serce.W tym samym momen​cie roz​le​gło się deli​katne puka​nie do drzwi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl