[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dziękuję - szepnęła.- Nie żałujesz?Uśmiechnęła się.- %7łałuję? Nigdy w życiu nie przeżyłam niczegorównie cudownego.Roześmiał się.- Lepiej się ubieraj.Włożyła bieliznę, potem sukienkę.Czy ten akt byłdla Chance'a takim samym przeżyciem jak dla niej?Kochała go, a przynajmniej tak myślała.Kiedy byłblisko, czuła w środku ciepło.Chciała być z nim,chciała, by ją obejmował, by wróciło.- Jesteś gotowa?- Tak.Wziął ją za rękę i poprowadził w dół.Dłoń miałtak dużą, że jej utonęła w uścisku.- Prawda, że piękny ranek? O, poczekaj! - Zerwała dziki groszek.- Jaki piękny różowy kolor.-Wsunęła z powrotem dłoń w jego rękę i poszli dalej.Kiedy dotarli do wąskiej ścieżki, roześmiała się.-Zastanawiałam się wtedy, jakim sposobem tak szybkozszedłeś.- A ja, dlaczego ty wspinałaś się najtrudniejsządrogą.Spojrzała na niego.Uśmiechał się szeroko.Jejtwarz promieniała.Pewnie teraz uważa, że jest.zakochana, pomyślałChance.Wiele lat temu, kiedy po raz pierwszy miałkobietę, czuł się podobnie.Nawet chciał się ożenićz Betty Lou, lecz na szczęście nie było to możliwe- miał trzynaście lat.Parę tygodni pózniej dowiedziałsię, że nie tylko jego obdarzyła swoimi wdziękami.Wcale go to nie zmartwiło, czyli nie był w niej bardzo zakochany.Uśmiechnął się do swoich myśli.- Dlaczego się śmiejesz?- Myślałem o tym, jak to było ze złapaniem tegoosła.Chciałbym jutro wyruszyć przed świtem.Kiedy po raz drugi wspomniał o wyjezdzie, Amanda poczuła, że cudowne uczucie gdzieś ulatuje.Kusi-ło ją, by mu powiedzieć o duchu i zlocie, lecz nadalmilczała.Nie składali sobie żadnych obietnic, po prostu przeżyli razem cudowne chwile.Teraz każde miało iść w swoją stronę i wieść własne życie.Nie wiadomo jednak, co będzie, kiedy dotrą do innego miasta.Byłoby szaleństwem skosztować owocu tylkoraz.A kto wie, co może się wydarzyć za drugim razem? Już teraz nie mogła się tego doczekać.Weszła do holu hotelowego i natychmiast przestała nucić.Odniosła wrażenie, że Jack Quigley jestw pobliżu.Tak, siedział na jednej z ławek.Wyglądałjak żywy!- Długo czekasz? - spytała nie wiedząc, co powiedzieć.Wstał, uśmiechając się.- Kochanie, ilekroć na ciebie czekam, wydaje misię to wiecznością.Amanda odpowiedziała uśmiechem.- Jack, naprawdę nie powinieneś mówić takichrzeczy.- Ależ, kochanie, dlaczego nie mam przed tobąotwierać serca? Jesteś dla mnie wszystkim.Chciałaby, żeby to Chance uczynił jej takie wyznanie.- Co robiłaś wczoraj wieczorem? Szukałem cię,ale nigdzie nie znalazłem.Ogarnęło ją niespodzianie poczucie winy.Jack wyznawał jej miłość, poczuła się więc tak, jakby byłamu niewierna.Czy wiedział, że była z Chance'em?- Widzę, że masz jakieś zmartwienie.Widziałaśdom, o którym ci mówiłem?- Tak.- Uprzytomniła sobie, że on nie potraficzytać w jej myślach.Polly mówiła, że duchy wiedząwszystko.Albo więc Polly plotła trzy po trzy, alboJack nie był typowym duchem.- No i podobało ci się w nim?- Jest wspaniały - zapewniła, przypominając sobie bogactwo i elegancję wnętrz.Jakże cudowniebyłoby zamieszkać z Chance'em.- Czy tam jestukryte złoto?Zaśmiał się, rozbawiony, widziała ogniki w jegooczach.- Bawisz się mną! - rzuciła oskarżycielskoi podeszła do ławki, by usiąść koło niego.- Nie mażadnego złota, prawda?- Nie smuć się - odparł, nadal się uśmiechając.- Nigdy bym cię nie okłamał.Jesteś moim sercem i moją duszą.Wstał i podszedł do biurka recepcji.Zaczął wysuwać szuflady.Padały z hukiem na podłogę.Amandaza każdym razem wzdrygała się.- Wiesz, czego najbardziej mi brakuje poza uściskiem ślicznej kobiety?- Nie.- Dobrej whisky.Zebrała się w sobie, by zadać mu pytanie, które jużod dawna ją nurtowało.- Jack? Zastanawiałam się.jak umarłeś.- Nie lubię o tym mówić, ale może ci opowiem zajakiś tydzień.- To może mi wyjaśnisz, dlaczego Springtownopustoszało?- Teraz też nie.To tajemnica, nad którą będzieszsię zastanawiać.Przecież to tak, jakbyś.- Kiedy cię o coś pytam, zawsze dajesz tę samąodpowiedz - zniecierpliwiła się.- Czy naprawdęmasz zamiar kiedyś mi powiedzieć, gdzie jest złoto?- Oczywiście.Ale nie chcielibyśmy, by Chancesię dowiedział, prawda?- To naprawdę jest tu złoto?- Więcej, niż mogłabyś udzwignąć.Przecież jużci to udowodniłem.Ku jej zdumieniu przeniknął blat i biurko recepcjii podszedł do niej.Kiedy się ruszał, wydawało się, żepowietrze faluje.- Mówiłaś, że się tobą bawię.Lubię gry i zabawy.Zakażdym razem, gdy się zobaczymy, dam ci do rozwiązania zagadkę.Oto pierwsza: światło na tym błyszczycodziennie po kilka razy.- To coś mogłoby się znajdować wszędzie, gdziekolwiek.- No właśnie.- Spoważniał.- Zarazem jednakbędzie cię to trzymało tu ze mną.O, Amando, gdybym tylko mógł się stopić ciałem z twoim ciałemi okazać ci głębię mojego uczucia! Nigdy mnie nieopuszczaj.- Wyciągnął rękę, jakby chcąc ją pogładzić, lecz przeniknęła przez jej ramię.- Jack, my.- Nie dokończyła jednak, bo zniknął.Tej nocy miała kolejny przerażający sen.O mężczyznie, którego powieszono.Nie widziała jego twarzy, tylko słyszała wiwatujący tłum.Rozdział dziesiątyWędrowali od świtu.Amanda naciągnęła na czołomiękki kapelusz, by osłonić oczy przed słońcem.Polly nie ustawała w narzekaniach.Skarżyła się, że niejest przyzwyczajona do dalekich marszów, że ma pęcherze na nogach, że gryzą ją przeróżne owady, żespali się na wiór w tym pełnym słońcu.Chance pocieszał ją i zachęcał do wysiłku.Sam szedł wytrwale,prowadząc na sznurze osła.Szczęśliwie, zwierzę niesprawiało kłopotów.Amanda widziała, jak przyjaciółka potknęła sięo kępę trawy i jak idący z tyłu Chance podtrzymał ją,by nie upadła.Polly popatrzyła na niego z uznaniemi powiedziała:- Dzięki, Chance.Teraz jest całkiem jasne, że same nie dałybyśmy rady.Amanda zacisnęła zęby.Potknęła się już kilka razy,a Chance nawet nie próbował jej pomóc.Było jej gorąco, oblewał ją pot i czuła się tak samo zmęczonajak Polly.Lecz w przeciwieństwie do niej, nie skarżyła się.Odkąd wyszli ze Springtown, Chance powiedział do niej nie więcej niż pięć słów.Zupełnie jakbyjej nie było.Cierpiała z tego powodu, a z upływemczasu ogarniała ją coraz większa złość na to, że noc,którą spędzili razem, potraktował jak spełnienie warunków umowy.Amanda spojrzała przed siebie na ciągnące sięw nieskończoność grzbiety wzgórz.Roślinność była skąpa, tylko gdzieniegdzie rosły pojedyncze dęby, mieniły się purpurowo kwitnące osty, szumiały łany wysokiej aż po pas trawy.Zastanawiała się,jak długo będą wędrować.Powinna o to zapytać,zanim wyruszyli.Na szczęście, owady nie dokuczały jej tak jak Polly.I twarz jej tak nie piekła, dziękiciemniejszej karnacji.Cieszyły ją przemykające odczasu do czasu jelenie i głosy nawołujących sięptaków.Kiedy Chance zarządził postój nad strumykiem,Polly z ulgą padła na ziemię w cieniu wysokiej topoli.Amanda uklękła i obmyła sobie twarz zimną górską wodą, nie zważając na to, że moczy sobie staniksukni [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Dziękuję - szepnęła.- Nie żałujesz?Uśmiechnęła się.- %7łałuję? Nigdy w życiu nie przeżyłam niczegorównie cudownego.Roześmiał się.- Lepiej się ubieraj.Włożyła bieliznę, potem sukienkę.Czy ten akt byłdla Chance'a takim samym przeżyciem jak dla niej?Kochała go, a przynajmniej tak myślała.Kiedy byłblisko, czuła w środku ciepło.Chciała być z nim,chciała, by ją obejmował, by wróciło.- Jesteś gotowa?- Tak.Wziął ją za rękę i poprowadził w dół.Dłoń miałtak dużą, że jej utonęła w uścisku.- Prawda, że piękny ranek? O, poczekaj! - Zerwała dziki groszek.- Jaki piękny różowy kolor.-Wsunęła z powrotem dłoń w jego rękę i poszli dalej.Kiedy dotarli do wąskiej ścieżki, roześmiała się.-Zastanawiałam się wtedy, jakim sposobem tak szybkozszedłeś.- A ja, dlaczego ty wspinałaś się najtrudniejsządrogą.Spojrzała na niego.Uśmiechał się szeroko.Jejtwarz promieniała.Pewnie teraz uważa, że jest.zakochana, pomyślałChance.Wiele lat temu, kiedy po raz pierwszy miałkobietę, czuł się podobnie.Nawet chciał się ożenićz Betty Lou, lecz na szczęście nie było to możliwe- miał trzynaście lat.Parę tygodni pózniej dowiedziałsię, że nie tylko jego obdarzyła swoimi wdziękami.Wcale go to nie zmartwiło, czyli nie był w niej bardzo zakochany.Uśmiechnął się do swoich myśli.- Dlaczego się śmiejesz?- Myślałem o tym, jak to było ze złapaniem tegoosła.Chciałbym jutro wyruszyć przed świtem.Kiedy po raz drugi wspomniał o wyjezdzie, Amanda poczuła, że cudowne uczucie gdzieś ulatuje.Kusi-ło ją, by mu powiedzieć o duchu i zlocie, lecz nadalmilczała.Nie składali sobie żadnych obietnic, po prostu przeżyli razem cudowne chwile.Teraz każde miało iść w swoją stronę i wieść własne życie.Nie wiadomo jednak, co będzie, kiedy dotrą do innego miasta.Byłoby szaleństwem skosztować owocu tylkoraz.A kto wie, co może się wydarzyć za drugim razem? Już teraz nie mogła się tego doczekać.Weszła do holu hotelowego i natychmiast przestała nucić.Odniosła wrażenie, że Jack Quigley jestw pobliżu.Tak, siedział na jednej z ławek.Wyglądałjak żywy!- Długo czekasz? - spytała nie wiedząc, co powiedzieć.Wstał, uśmiechając się.- Kochanie, ilekroć na ciebie czekam, wydaje misię to wiecznością.Amanda odpowiedziała uśmiechem.- Jack, naprawdę nie powinieneś mówić takichrzeczy.- Ależ, kochanie, dlaczego nie mam przed tobąotwierać serca? Jesteś dla mnie wszystkim.Chciałaby, żeby to Chance uczynił jej takie wyznanie.- Co robiłaś wczoraj wieczorem? Szukałem cię,ale nigdzie nie znalazłem.Ogarnęło ją niespodzianie poczucie winy.Jack wyznawał jej miłość, poczuła się więc tak, jakby byłamu niewierna.Czy wiedział, że była z Chance'em?- Widzę, że masz jakieś zmartwienie.Widziałaśdom, o którym ci mówiłem?- Tak.- Uprzytomniła sobie, że on nie potraficzytać w jej myślach.Polly mówiła, że duchy wiedząwszystko.Albo więc Polly plotła trzy po trzy, alboJack nie był typowym duchem.- No i podobało ci się w nim?- Jest wspaniały - zapewniła, przypominając sobie bogactwo i elegancję wnętrz.Jakże cudowniebyłoby zamieszkać z Chance'em.- Czy tam jestukryte złoto?Zaśmiał się, rozbawiony, widziała ogniki w jegooczach.- Bawisz się mną! - rzuciła oskarżycielskoi podeszła do ławki, by usiąść koło niego.- Nie mażadnego złota, prawda?- Nie smuć się - odparł, nadal się uśmiechając.- Nigdy bym cię nie okłamał.Jesteś moim sercem i moją duszą.Wstał i podszedł do biurka recepcji.Zaczął wysuwać szuflady.Padały z hukiem na podłogę.Amandaza każdym razem wzdrygała się.- Wiesz, czego najbardziej mi brakuje poza uściskiem ślicznej kobiety?- Nie.- Dobrej whisky.Zebrała się w sobie, by zadać mu pytanie, które jużod dawna ją nurtowało.- Jack? Zastanawiałam się.jak umarłeś.- Nie lubię o tym mówić, ale może ci opowiem zajakiś tydzień.- To może mi wyjaśnisz, dlaczego Springtownopustoszało?- Teraz też nie.To tajemnica, nad którą będzieszsię zastanawiać.Przecież to tak, jakbyś.- Kiedy cię o coś pytam, zawsze dajesz tę samąodpowiedz - zniecierpliwiła się.- Czy naprawdęmasz zamiar kiedyś mi powiedzieć, gdzie jest złoto?- Oczywiście.Ale nie chcielibyśmy, by Chancesię dowiedział, prawda?- To naprawdę jest tu złoto?- Więcej, niż mogłabyś udzwignąć.Przecież jużci to udowodniłem.Ku jej zdumieniu przeniknął blat i biurko recepcjii podszedł do niej.Kiedy się ruszał, wydawało się, żepowietrze faluje.- Mówiłaś, że się tobą bawię.Lubię gry i zabawy.Zakażdym razem, gdy się zobaczymy, dam ci do rozwiązania zagadkę.Oto pierwsza: światło na tym błyszczycodziennie po kilka razy.- To coś mogłoby się znajdować wszędzie, gdziekolwiek.- No właśnie.- Spoważniał.- Zarazem jednakbędzie cię to trzymało tu ze mną.O, Amando, gdybym tylko mógł się stopić ciałem z twoim ciałemi okazać ci głębię mojego uczucia! Nigdy mnie nieopuszczaj.- Wyciągnął rękę, jakby chcąc ją pogładzić, lecz przeniknęła przez jej ramię.- Jack, my.- Nie dokończyła jednak, bo zniknął.Tej nocy miała kolejny przerażający sen.O mężczyznie, którego powieszono.Nie widziała jego twarzy, tylko słyszała wiwatujący tłum.Rozdział dziesiątyWędrowali od świtu.Amanda naciągnęła na czołomiękki kapelusz, by osłonić oczy przed słońcem.Polly nie ustawała w narzekaniach.Skarżyła się, że niejest przyzwyczajona do dalekich marszów, że ma pęcherze na nogach, że gryzą ją przeróżne owady, żespali się na wiór w tym pełnym słońcu.Chance pocieszał ją i zachęcał do wysiłku.Sam szedł wytrwale,prowadząc na sznurze osła.Szczęśliwie, zwierzę niesprawiało kłopotów.Amanda widziała, jak przyjaciółka potknęła sięo kępę trawy i jak idący z tyłu Chance podtrzymał ją,by nie upadła.Polly popatrzyła na niego z uznaniemi powiedziała:- Dzięki, Chance.Teraz jest całkiem jasne, że same nie dałybyśmy rady.Amanda zacisnęła zęby.Potknęła się już kilka razy,a Chance nawet nie próbował jej pomóc.Było jej gorąco, oblewał ją pot i czuła się tak samo zmęczonajak Polly.Lecz w przeciwieństwie do niej, nie skarżyła się.Odkąd wyszli ze Springtown, Chance powiedział do niej nie więcej niż pięć słów.Zupełnie jakbyjej nie było.Cierpiała z tego powodu, a z upływemczasu ogarniała ją coraz większa złość na to, że noc,którą spędzili razem, potraktował jak spełnienie warunków umowy.Amanda spojrzała przed siebie na ciągnące sięw nieskończoność grzbiety wzgórz.Roślinność była skąpa, tylko gdzieniegdzie rosły pojedyncze dęby, mieniły się purpurowo kwitnące osty, szumiały łany wysokiej aż po pas trawy.Zastanawiała się,jak długo będą wędrować.Powinna o to zapytać,zanim wyruszyli.Na szczęście, owady nie dokuczały jej tak jak Polly.I twarz jej tak nie piekła, dziękiciemniejszej karnacji.Cieszyły ją przemykające odczasu do czasu jelenie i głosy nawołujących sięptaków.Kiedy Chance zarządził postój nad strumykiem,Polly z ulgą padła na ziemię w cieniu wysokiej topoli.Amanda uklękła i obmyła sobie twarz zimną górską wodą, nie zważając na to, że moczy sobie staniksukni [ Pobierz całość w formacie PDF ]