[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cody spędził już tyle czasu na najrozmaitszych budowach, że potrafił wybiegać wprzyszłość.Nie dostrzegał potu ani wysiłku, ani tego, co laikowi mogło wydawać sięchaosem; widział za to ogólną koncepcję i dalekosiężne możliwości.Teraz przyłapał się na tym, że przygląda się nieznajomej.Jej obecność także stanowiłazapowiedz pewnych możliwości.Kobieta była wysoka - musiała mieć ponad metr siedemdziesiąt w roboczym obuwiu -była także szczupła, choć bynajmniej nie wiotka.Pod jaskrawożółtą, mokrą od potu koszulką,rysowały się silne, proste ramiona.Cody jako architekt cenił ekonomiczne, proste Unie.Jakomężczyzna zaś z uznaniem patrzył na kształtne biodra nieznajomej opięte obcisłymi spranymidżinsami.Spod żółtego jak koszulka kasku wysuwał się krótki, gruby warkocz w kolorzemahoniu - drewna, które upodobał sobie dla jego wyjątkowego piękna.Podsunął wyżej słoneczne okulary, a ukryte za nimi oczy zlustrowany nieznajomą odciężkich buciorów po żółty kask.Tak, ta kobieta zdecydowanie warta jest tego, żeby jej sięprzyjrzeć bliżej, pomyślał pełen podziwu dla jej zwinnych, a zarazem oszczędnych ruchów,kiedy się nachyliła, żeby zajrzeć do wykopu.Na wierzchu tylnej kieszeni spodni dostrzegłwytarty biały kontur - pewnie zwykła chować tam portfel.Praktyczna osóbka, pomyślał.Torebka tylko by jej zawadzała na budowie.Nieznajoma nie miała delikatnej, bladej cery, właściwej osobom o rudych włosach.Jejskóra miała zdrowy, ciemnozłoty odcień - prawdopodobnie na skutek przebywania podpalącym słońcem Arizony.A zresztą, bez względu na to, skąd się to wszystko brało, Cody zprzyjemnością patrzył na jej twarz o zdecydowanych rysach.Podobał mu się jej wyzywającypodbródek, lekko wystające kości policzkowe i nie umalowane, wygięte w podkówkę usta.Nie udało mu się zobaczyć jej oczu z powodu odległości oraz cienia, jaki kask rzucałna jej twarz.Za to głos, którym wydała polecenie, brzmiał wystarczająco dzwięcznie, żebymógł być słyszany daleko.Jego tembr znacznie lepiej pasował do mglistych, spokojnych nocyniż do znojnych, upalnych popołudni.Cody zatknął z uśmiechem kciuki za pasek i zakołysał się na obcasach.O tak,pomyślał, możliwości są naprawdę nieograniczone.Kompletnie nieświadoma tego, że stanowi obiekt tak wnikliwej obserwacji, Abraotarła spocone czoło.Tego dnia słońce paliło wręcz niemiłosiernie.Pot spływał jej poplecach, parował i znów spływał pod koszulką, w rytmicznym cyklu, z którym nauczyła sięjuż żyć.W tym upale człowiek musi się uwijać jak w ukropie, mimo temperatury dochodzącejdo trzydziestu stopni.Każdy dzień jest walką z czasem.Jak na razie wygrywali tę walkę, ale.Nie, nie ma tu miejsca na żadne ale, pomyślała.Obecna budowa była największymprzedsięwzięciem, w jakim dotąd brała udział, i nie zamierzała niczego popsuć.Miał to byćjej punkt odbicia do dalszej kariery.Mimo to, w głębi duszy miała ochotę udusić Tima Thornwaya za to, że zgodził się, byjego firma budowlana, w której Abra pracowała, podjęła się realizacji projektu o tak napiętymterminarzu robót.Kary umowne były niebotyczne, a znając Tima, wiedziała, że skoro ją tuoddelegował, przerzucił tym samym całą odpowiedzialność na jej barki.Wyprostowała plecy, jakby już czuła na nich jej przytłaczający ciężar.Jeżeli uda siędotrzymać terminów, nie przekraczając przy tym kosztorysu, to będzie cud.A ponieważnigdy nie wierzyła w cuda, musiała się pogodzić z tym, że ma przed sobą trudne dni.Kompleks wypoczynkowy zostanie wybudowany, i to na czas, nawet gdyby sama miałachwycić za młotek i kielnię.Po raz ostatni dała się zapędzić w kozi róg, przysięgła sobie,patrząc, jak stalowy dzwigar majestatycznie ląduje na swoim miejscu.Potem rozstanie się zfirmą Thornwaya i zacznie pracę na własny rachunek.Była im oczywiście wdzięczna za to, że umożliwili jej start, że pod ich okiemawansowała z asystentki na inżyniera konstruktora.Nigdy im tego nie zapomni.Jednaklojalność obowiązywała ją wyłącznie wobec Thomasa Thornwaya.Po jego śmiercipostanowiła jeszcze tylko doprowadzić tę budowę do końca i dopilnować, żeby TimThornway nie zrujnował firmy.Jednak nie będzie go przecież prowadzić za rączkę do końcażycia!Przystanęła, żeby wziąć zimny napój z lodówki, a potem kontynuowała obchód,kontrolując układanie stalowych dzwigarów.Charlie Gray, przydzielony Cody'emu nadgorliwy asystent, pociągnął go za rękaw.- Mam powiedzieć pannie Wilson, że pan tu jest?Cody przypomniał sobie, że sam kiedyś miał dwadzieścia dwa lata i bywał bardzoirytujący [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Cody spędził już tyle czasu na najrozmaitszych budowach, że potrafił wybiegać wprzyszłość.Nie dostrzegał potu ani wysiłku, ani tego, co laikowi mogło wydawać sięchaosem; widział za to ogólną koncepcję i dalekosiężne możliwości.Teraz przyłapał się na tym, że przygląda się nieznajomej.Jej obecność także stanowiłazapowiedz pewnych możliwości.Kobieta była wysoka - musiała mieć ponad metr siedemdziesiąt w roboczym obuwiu -była także szczupła, choć bynajmniej nie wiotka.Pod jaskrawożółtą, mokrą od potu koszulką,rysowały się silne, proste ramiona.Cody jako architekt cenił ekonomiczne, proste Unie.Jakomężczyzna zaś z uznaniem patrzył na kształtne biodra nieznajomej opięte obcisłymi spranymidżinsami.Spod żółtego jak koszulka kasku wysuwał się krótki, gruby warkocz w kolorzemahoniu - drewna, które upodobał sobie dla jego wyjątkowego piękna.Podsunął wyżej słoneczne okulary, a ukryte za nimi oczy zlustrowany nieznajomą odciężkich buciorów po żółty kask.Tak, ta kobieta zdecydowanie warta jest tego, żeby jej sięprzyjrzeć bliżej, pomyślał pełen podziwu dla jej zwinnych, a zarazem oszczędnych ruchów,kiedy się nachyliła, żeby zajrzeć do wykopu.Na wierzchu tylnej kieszeni spodni dostrzegłwytarty biały kontur - pewnie zwykła chować tam portfel.Praktyczna osóbka, pomyślał.Torebka tylko by jej zawadzała na budowie.Nieznajoma nie miała delikatnej, bladej cery, właściwej osobom o rudych włosach.Jejskóra miała zdrowy, ciemnozłoty odcień - prawdopodobnie na skutek przebywania podpalącym słońcem Arizony.A zresztą, bez względu na to, skąd się to wszystko brało, Cody zprzyjemnością patrzył na jej twarz o zdecydowanych rysach.Podobał mu się jej wyzywającypodbródek, lekko wystające kości policzkowe i nie umalowane, wygięte w podkówkę usta.Nie udało mu się zobaczyć jej oczu z powodu odległości oraz cienia, jaki kask rzucałna jej twarz.Za to głos, którym wydała polecenie, brzmiał wystarczająco dzwięcznie, żebymógł być słyszany daleko.Jego tembr znacznie lepiej pasował do mglistych, spokojnych nocyniż do znojnych, upalnych popołudni.Cody zatknął z uśmiechem kciuki za pasek i zakołysał się na obcasach.O tak,pomyślał, możliwości są naprawdę nieograniczone.Kompletnie nieświadoma tego, że stanowi obiekt tak wnikliwej obserwacji, Abraotarła spocone czoło.Tego dnia słońce paliło wręcz niemiłosiernie.Pot spływał jej poplecach, parował i znów spływał pod koszulką, w rytmicznym cyklu, z którym nauczyła sięjuż żyć.W tym upale człowiek musi się uwijać jak w ukropie, mimo temperatury dochodzącejdo trzydziestu stopni.Każdy dzień jest walką z czasem.Jak na razie wygrywali tę walkę, ale.Nie, nie ma tu miejsca na żadne ale, pomyślała.Obecna budowa była największymprzedsięwzięciem, w jakim dotąd brała udział, i nie zamierzała niczego popsuć.Miał to byćjej punkt odbicia do dalszej kariery.Mimo to, w głębi duszy miała ochotę udusić Tima Thornwaya za to, że zgodził się, byjego firma budowlana, w której Abra pracowała, podjęła się realizacji projektu o tak napiętymterminarzu robót.Kary umowne były niebotyczne, a znając Tima, wiedziała, że skoro ją tuoddelegował, przerzucił tym samym całą odpowiedzialność na jej barki.Wyprostowała plecy, jakby już czuła na nich jej przytłaczający ciężar.Jeżeli uda siędotrzymać terminów, nie przekraczając przy tym kosztorysu, to będzie cud.A ponieważnigdy nie wierzyła w cuda, musiała się pogodzić z tym, że ma przed sobą trudne dni.Kompleks wypoczynkowy zostanie wybudowany, i to na czas, nawet gdyby sama miałachwycić za młotek i kielnię.Po raz ostatni dała się zapędzić w kozi róg, przysięgła sobie,patrząc, jak stalowy dzwigar majestatycznie ląduje na swoim miejscu.Potem rozstanie się zfirmą Thornwaya i zacznie pracę na własny rachunek.Była im oczywiście wdzięczna za to, że umożliwili jej start, że pod ich okiemawansowała z asystentki na inżyniera konstruktora.Nigdy im tego nie zapomni.Jednaklojalność obowiązywała ją wyłącznie wobec Thomasa Thornwaya.Po jego śmiercipostanowiła jeszcze tylko doprowadzić tę budowę do końca i dopilnować, żeby TimThornway nie zrujnował firmy.Jednak nie będzie go przecież prowadzić za rączkę do końcażycia!Przystanęła, żeby wziąć zimny napój z lodówki, a potem kontynuowała obchód,kontrolując układanie stalowych dzwigarów.Charlie Gray, przydzielony Cody'emu nadgorliwy asystent, pociągnął go za rękaw.- Mam powiedzieć pannie Wilson, że pan tu jest?Cody przypomniał sobie, że sam kiedyś miał dwadzieścia dwa lata i bywał bardzoirytujący [ Pobierz całość w formacie PDF ]