[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mógł skręcić wprawo i przejść przez Bramę Ryb do portu, wrócić do centrum Kawern albo diabli wiedzielico jeszcze.Co gorsza, targowisko pod podcieniami kończyło się za kilkadziesiąt metrów i dalejbyło niemal pusto.Kiedy będą jedynymi przechodniami na pustej ulicy, dyskretna inwigilacjastanie się co najmniej problematyczna.Albinos zatrzymał się przy grupce trzech odmieńców i zamienił z nimi parę cichychsłów, a Vuko w tym czasie kupił koszyk na jednym straganie i wrzucił do niego garść bulw,suszoną rybę i kilka jakichś pokręconych wodorostów przypominających kłąb splątanej taśmyfilmowej.W dalszą drogę wyruszył już jako ktoś niosący zakupy, mając nadzieję, że albinosw razie czego będzie się rozglądał za idącymi bez wyraznego celu.Jeśli ktoś nie jestwyszkolony w technikach śledzenia, a ma poczucie, że ktoś go obserwuje, z reguły eliminujez grona podejrzanych przechodniów robiących coś konkretnego.Targających sprawunki,malujących parkan, wlokących wózek z towarami.Szuka wzrokiem ludzi pałętających sięswobodnie, czających się po kątach, czekających nie wiadomo na co.Pod warunkiem, że jestnowicjuszem albo pochodzi ze świata, w którym raczej tropi się po śladach wśród lasów i gór,a nie śledzi kogoś na ulicy.Vuko szedł miarowym, celowym krokiem, jakby zmierzał do domu z koszemzakupów, od czasu do czasu zerkając na białą sylwetkę spod kaptura.Uliczka zrobiła siępusta i wyraznie słyszał skrzypienie śniegu pod nogami tamtego oraz własne kroki.Zmierzch zgęstniał, zaczął zmieniać się w ciężki zimowy zmrok.Samotny albinosdotarł do końca uliczki dobiegającej pod kątem prostym do większej alei ciągnącej się wzdłużmuru i skręcił w lewo, nie oglądając się przez ramię.W stronę, w którą Podmurna kończyłasię ślepym zaułkiem w skalnej ścianie, a po drodze było niewiele bram i wylotów uliczek.Drakkainen przyspieszył kroku i też skręcił w tę samą stronę, ale w opłotek kilkanaściemetrów wcześniej.Znał już topografię tego miejsca i dobrze wiedział, że ta zaprowadzi go dokolejnego zaułka wychodzącego na Podmurną.Wąskie przejście między kamiennymiścianami było zawalone śniegiem i bryłami pokruszonego lodu, wymieszanego zprzymarzniętymi odpadkami.Zimowy bałagan odwalono tylko tam, gdzie przeszkadzałotwierać wąskie ostrołukowe drzwi na tyłach podrzędnych domostw.Okna widywało się tujedynie na piętrze i były wąskie jak strzelnice, a co parę metrów ściany łączyła pojedynczabelka albo kamienna przypora.Tkwiła dość wysoko nad głową i nie przeszkadzała bardzo, alatem pewnie suszono na niej pranie.Natomiast w razie oblężenia uniemożliwiała wjazd w teuliczki konno.Raczej teoretycznie, bo koncepcja szturmu konnicy na warownię stojącą nawyspie wydawała się raczej wydumana.Po krótkim wahaniu odrzucił swój koszyk z tajemniczymi wiktuałami i dobrnął doskrzyżowania zaułków.- Cyfral, wyjrzyj i sprawdz, czy jest czysto, a potem sprawdz, co robi albinos -zarządził.- Do wylotu ulicy jest za daleko - oznajmiła nadąsanym tonem.- Nie jestem sokołem,dwadzieścia metrów od ciebie tracę spójność.- Spójność.- powtórzył Drakkainen.- Jasne.Wyjrzyj przynajmniej, czy nie dostanępo łbie tuż za rogiem.Sięgnął pod połę i namacał rękojeść maczety, powieszonej dość nisko na plecachrękojeścią w dół, po czym odblokował zatrzask.- Czysto - oznajmiła Cyfral.W drugim zaułku leżało mniej śniegu, za to więcej śmieci.Baryłek z połamanymiklepkami, jakichś obierków i skórzanych strzępów sztywnych od mrozu, poobtłukiwanychglinianych dzbanów.Wyprzedziła go, kiedy zbliżał się do wylotu, i śmignęła nad głową niczym neonowymotyl.- Zniknął - zameldowała po chwili.- Perkele, da piczki materi - oznajmił ponuro Vuko.- Zniknął.Oczywiście.Wyjrzał zza narożnej przypory, ale albinosa istotnie w uliczce nie było.Nie było teżsłychać kroków ani w ogóle niczego.Vuko przeszedł się wzdłuż ścian budynków, obserwując uważnie progi i otoczeniekilku bram wejściowych, a potem powędrował w kierunku zbocza, tam gdzie Podmurnakończyła się ścianą ozdobioną zepsutą gazową latarnią sterczącą ze skały jak dziwacznyzeschły kwiat.Z lewej strony za rogiem skała i ściana budynku utworzyły surrealistyczny chaosgotyckiej architektury.Ostrołukowe przypory splecione z gzymsem i portalem owiniętym wokół rozety,wszystko najeżone pinaklami i czołgankami, na tym rozciągnięta i wykręcona spazmatycznieprzyrośnięta do ściany kolumnada, a w samym rogu spirala schodów wbijająca się poziomo wścianę jak odcisk głowicy wiertniczej, kończąca się niskimi wrotami tkwiącymi ukośnie, dogóry nogami w ścianie.Wszystko razem wyglądało, jakby ktoś wrzucił do wirówki kawałkatedry albo jak architektoniczny odlot na kwasie.Błędy ziarna.Sporo tu znajdowało się takich miejsc.Proces, który kazał płynącejlawie utworzyć gotowy zamek, działał jak coś żywego, przypominającego biosyntezę isterowany wzrost kryształów zarazem.I czasem generował błędy, przynajmniej z użytkowegopunktu widzenia.Na co komu korytarz będący negatywem wieży, ciągnący się w skale,nagwintowany schodami, z oknami patrzącymi w nicość i kończący się ślepo stożkiembędącym wewnętrzną częścią jej hełmu albo schody wyglądające jak z albumu figurniemożliwych? Tam, gdzie Fjollsfinn dokładnie przemyślał konstrukcję i miał konkretneżyczenia, zamek funkcjonował i wyglądał normalnie.Tam, gdzie wyobrażał sobie kolejne, niedo końca określone rejony twierdzy, zaklęcie działało samo siłą rozpędu i chwilami było muwszystko jedno, czy okna tworzą się na podłodze, drzwi dokądś prowadzą albo krużganek jestpoziomo i na zewnątrz.Mieli tu dwie wieże, które splatały się ze sobą jak łodygi liany, albomur obronny zwijający się w spiralę niczym wąż.I masę miejsc, w których można było sięzgubić, stwierdzić nagle, że korytarz zagina się pionowo w dół lub robi się coraz niższy.Tu przynajmniej cały ten surrealizm był na zewnątrz i nikt nie chciałby wchodzić pozwijających się w spiralę schodkach prowadzących do przekręconych o sto dwadzieściastopni drzwi.A jednak ktoś próbował, sądząc po kawałkach śniegu na stopniach.Zgniecionych isprasowanych w płaskie płytki, jakby odpadły od podeszwy buta.Drakkainen rozejrzał się po pustej ulicy, a potem wspiął się na wykręcony portal iwyjął z kieszeni własnej roboty metalową zapalniczkę, działającą dzięki smoczej oliwie.Poprostu blaszany flakonik z knotem, zamknięty zakręcaną pokrywką [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Mógł skręcić wprawo i przejść przez Bramę Ryb do portu, wrócić do centrum Kawern albo diabli wiedzielico jeszcze.Co gorsza, targowisko pod podcieniami kończyło się za kilkadziesiąt metrów i dalejbyło niemal pusto.Kiedy będą jedynymi przechodniami na pustej ulicy, dyskretna inwigilacjastanie się co najmniej problematyczna.Albinos zatrzymał się przy grupce trzech odmieńców i zamienił z nimi parę cichychsłów, a Vuko w tym czasie kupił koszyk na jednym straganie i wrzucił do niego garść bulw,suszoną rybę i kilka jakichś pokręconych wodorostów przypominających kłąb splątanej taśmyfilmowej.W dalszą drogę wyruszył już jako ktoś niosący zakupy, mając nadzieję, że albinosw razie czego będzie się rozglądał za idącymi bez wyraznego celu.Jeśli ktoś nie jestwyszkolony w technikach śledzenia, a ma poczucie, że ktoś go obserwuje, z reguły eliminujez grona podejrzanych przechodniów robiących coś konkretnego.Targających sprawunki,malujących parkan, wlokących wózek z towarami.Szuka wzrokiem ludzi pałętających sięswobodnie, czających się po kątach, czekających nie wiadomo na co.Pod warunkiem, że jestnowicjuszem albo pochodzi ze świata, w którym raczej tropi się po śladach wśród lasów i gór,a nie śledzi kogoś na ulicy.Vuko szedł miarowym, celowym krokiem, jakby zmierzał do domu z koszemzakupów, od czasu do czasu zerkając na białą sylwetkę spod kaptura.Uliczka zrobiła siępusta i wyraznie słyszał skrzypienie śniegu pod nogami tamtego oraz własne kroki.Zmierzch zgęstniał, zaczął zmieniać się w ciężki zimowy zmrok.Samotny albinosdotarł do końca uliczki dobiegającej pod kątem prostym do większej alei ciągnącej się wzdłużmuru i skręcił w lewo, nie oglądając się przez ramię.W stronę, w którą Podmurna kończyłasię ślepym zaułkiem w skalnej ścianie, a po drodze było niewiele bram i wylotów uliczek.Drakkainen przyspieszył kroku i też skręcił w tę samą stronę, ale w opłotek kilkanaściemetrów wcześniej.Znał już topografię tego miejsca i dobrze wiedział, że ta zaprowadzi go dokolejnego zaułka wychodzącego na Podmurną.Wąskie przejście między kamiennymiścianami było zawalone śniegiem i bryłami pokruszonego lodu, wymieszanego zprzymarzniętymi odpadkami.Zimowy bałagan odwalono tylko tam, gdzie przeszkadzałotwierać wąskie ostrołukowe drzwi na tyłach podrzędnych domostw.Okna widywało się tujedynie na piętrze i były wąskie jak strzelnice, a co parę metrów ściany łączyła pojedynczabelka albo kamienna przypora.Tkwiła dość wysoko nad głową i nie przeszkadzała bardzo, alatem pewnie suszono na niej pranie.Natomiast w razie oblężenia uniemożliwiała wjazd w teuliczki konno.Raczej teoretycznie, bo koncepcja szturmu konnicy na warownię stojącą nawyspie wydawała się raczej wydumana.Po krótkim wahaniu odrzucił swój koszyk z tajemniczymi wiktuałami i dobrnął doskrzyżowania zaułków.- Cyfral, wyjrzyj i sprawdz, czy jest czysto, a potem sprawdz, co robi albinos -zarządził.- Do wylotu ulicy jest za daleko - oznajmiła nadąsanym tonem.- Nie jestem sokołem,dwadzieścia metrów od ciebie tracę spójność.- Spójność.- powtórzył Drakkainen.- Jasne.Wyjrzyj przynajmniej, czy nie dostanępo łbie tuż za rogiem.Sięgnął pod połę i namacał rękojeść maczety, powieszonej dość nisko na plecachrękojeścią w dół, po czym odblokował zatrzask.- Czysto - oznajmiła Cyfral.W drugim zaułku leżało mniej śniegu, za to więcej śmieci.Baryłek z połamanymiklepkami, jakichś obierków i skórzanych strzępów sztywnych od mrozu, poobtłukiwanychglinianych dzbanów.Wyprzedziła go, kiedy zbliżał się do wylotu, i śmignęła nad głową niczym neonowymotyl.- Zniknął - zameldowała po chwili.- Perkele, da piczki materi - oznajmił ponuro Vuko.- Zniknął.Oczywiście.Wyjrzał zza narożnej przypory, ale albinosa istotnie w uliczce nie było.Nie było teżsłychać kroków ani w ogóle niczego.Vuko przeszedł się wzdłuż ścian budynków, obserwując uważnie progi i otoczeniekilku bram wejściowych, a potem powędrował w kierunku zbocza, tam gdzie Podmurnakończyła się ścianą ozdobioną zepsutą gazową latarnią sterczącą ze skały jak dziwacznyzeschły kwiat.Z lewej strony za rogiem skała i ściana budynku utworzyły surrealistyczny chaosgotyckiej architektury.Ostrołukowe przypory splecione z gzymsem i portalem owiniętym wokół rozety,wszystko najeżone pinaklami i czołgankami, na tym rozciągnięta i wykręcona spazmatycznieprzyrośnięta do ściany kolumnada, a w samym rogu spirala schodów wbijająca się poziomo wścianę jak odcisk głowicy wiertniczej, kończąca się niskimi wrotami tkwiącymi ukośnie, dogóry nogami w ścianie.Wszystko razem wyglądało, jakby ktoś wrzucił do wirówki kawałkatedry albo jak architektoniczny odlot na kwasie.Błędy ziarna.Sporo tu znajdowało się takich miejsc.Proces, który kazał płynącejlawie utworzyć gotowy zamek, działał jak coś żywego, przypominającego biosyntezę isterowany wzrost kryształów zarazem.I czasem generował błędy, przynajmniej z użytkowegopunktu widzenia.Na co komu korytarz będący negatywem wieży, ciągnący się w skale,nagwintowany schodami, z oknami patrzącymi w nicość i kończący się ślepo stożkiembędącym wewnętrzną częścią jej hełmu albo schody wyglądające jak z albumu figurniemożliwych? Tam, gdzie Fjollsfinn dokładnie przemyślał konstrukcję i miał konkretneżyczenia, zamek funkcjonował i wyglądał normalnie.Tam, gdzie wyobrażał sobie kolejne, niedo końca określone rejony twierdzy, zaklęcie działało samo siłą rozpędu i chwilami było muwszystko jedno, czy okna tworzą się na podłodze, drzwi dokądś prowadzą albo krużganek jestpoziomo i na zewnątrz.Mieli tu dwie wieże, które splatały się ze sobą jak łodygi liany, albomur obronny zwijający się w spiralę niczym wąż.I masę miejsc, w których można było sięzgubić, stwierdzić nagle, że korytarz zagina się pionowo w dół lub robi się coraz niższy.Tu przynajmniej cały ten surrealizm był na zewnątrz i nikt nie chciałby wchodzić pozwijających się w spiralę schodkach prowadzących do przekręconych o sto dwadzieściastopni drzwi.A jednak ktoś próbował, sądząc po kawałkach śniegu na stopniach.Zgniecionych isprasowanych w płaskie płytki, jakby odpadły od podeszwy buta.Drakkainen rozejrzał się po pustej ulicy, a potem wspiął się na wykręcony portal iwyjął z kieszeni własnej roboty metalową zapalniczkę, działającą dzięki smoczej oliwie.Poprostu blaszany flakonik z knotem, zamknięty zakręcaną pokrywką [ Pobierz całość w formacie PDF ]