[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wymianę rur zaczniemy wprzyszłym tygodniu.Wyszli na klatkę schodową.Wyprzedził ją nieco i niestukając, otworzył drzwi sąsiedniego mieszkania.- Tu mieszka Keely, nie maj ej teraz.Możemy się ro-zejrzeć.Pokój Keely upstrzony był kolorowymi malowidłami.Szale i kolorowe fatałaszki pokrywały stare zniszczone meb-le.Rozpruta ściana w kuchni ukazywała kłębowisko rur.- Trudno musi być mieszkać w czasie remontu.- Lepsze to niż pożar, albo zalanie mieszkania.Starerury były tak skorodowane, że katastrofa mogła się zdarzyć wkażdej chwili.Te będą znacznie solidniejsze.Zajrzała mu przez ramię.- Tak, widzę.Uśmiechnął się.Pachniała ślicznie.- Chodzmy, pokażę ci resztę.Prowadził ją z piętra na piętro, od mieszkania domieszkania, pokazując kłębowiska rur i stosy bliżejnieokreślonych przedmiotów z różnych materiałów.273- Nieraz wystarczy zwykła naprawa, ale na ogół trzebawszystko wymieniać na nowe.Sydney próbowała nie zadawać pytań w obawie przedkompromitacją.Odzywała się tylko wtedy, kiedy miałapewność, że nie powie nic głupiego.Robiło się pózno.Robotnicy z wolna rozchodzili siędo domów, milkły odgłosy pił i młotów.Gdy hałasy ucichły,z wnętrza mieszkań zaczęły dobiegać dzwięki rozmów imuzyki.- Błękitna rapsodia - powiedziała Sydney, przystającpod jednymi drzwiami.- To Will Metcalf, muzyk.Gra w zespole.- Bardzo dobrze gra.Drewniana poręcz schodów pod jej ręką była sucha iciepła.To Michael ją zrobił, pomyślała.Naprawiał, łatał,reperował, ponieważ dbał o mieszkających w tym domuludzi.Znał ich i lubił.Wiedział, kto jest muzykiem, czyjedziecko właśnie płacze, kto piecze na obiad kurczaka.- Zadowolony jesteś? - zapytała po prostu.Było w jej głosie coś szczególnego, coś, co sprawiło,że przyjrzał jej się uważnie.Kosmyki włosów opadły jej naczoło, na nosie miała drobne krople potu.- Tak, ale to ty powinnaś odpowiedzieć na to pytanie.Dom jest twój.- Nie - powiedziała bardzo smutnym głosem.- Wcalenie jest mój, należy do ciebie.Ja tylko podpisuję czeki.- Sydney.- No nic - nie dała mu zacząć zdania - zobaczyłamwystarczająco dużo, żeby wiedzieć, że wszystko jest w ab-solutnym porządku.- Szybkim krokiem przebyła kilkaschodów dzielących ją od wyjścia.- Zadzwoń, jak będzieszmiał następne sprawozdanie.274- Poczekaj - krzyknął, chwytając ją za ramię - co się ztobą dzieje? Najpierw wpadasz, jakby cię ktoś gonił, a potemchcesz uciec, smutna, jakby ci ktoś umarł.Nie, nikt nie umarł.Po prostu nagle uświadomiłasobie, jak bardzo jest samotna.Do tej pory właściwie niezdawała sobie z tego sprawy.Dopiero teraz zrozumiała, żechoć nie narzekała dotąd na brak towarzystwa, to taknaprawdę nie miała i nie ma wokół siebie nikogo.Nie ma o kogo się troszczyć, nie ma przyjaciół.Ludzie, którzy ją otaczają, mają swoje problemy i niewieleich obchodzi, co ona myśli lub czuje.Właściwie nikomu niejest potrzebna.Dawniej miała Petera, przyjaznili się, alemałżeństwo wszystko popsuło, teraz zaś nie ma nikogo.Właśnie tu, w tym domu, uświadomiła sobie, jak ludzie mogążyć razem.Nie obok siebie, tylko - razem.W swoim domu.Bo tak jak powiedziała, ten dom nie jest jej własnością,należy do niej tylko na papierze.- Wcale nie uciekam i nie jestem smutna - powiedziała- tylko bardzo się przejęłam tym remontem.To moja pier-wsza duża inwestycja i chcę to zrobić dobrze.Dla mnie.- przerwała, bo wydało jej się, że słyszy płacz iwołanie - słyszysz coś?Michael nic nie słyszał.Od dłuższej chwili myślałtylko o tym, co zrobić, żeby jej nie pocałować.- Tutaj - wskazała drzwi obok - tak, słyszę wyraznie.Teraz i on usłyszał.Cichy, zawodzący jęk.Gwałtowniezastukał do drzwi i zawołał, zaniepokojony:- Pani Wolburg, pani Wolburg! Jest tam pani? Ześrodka dobiegł ich słaby głos.- Mike, pomóż mi.- O, Boże [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Wymianę rur zaczniemy wprzyszłym tygodniu.Wyszli na klatkę schodową.Wyprzedził ją nieco i niestukając, otworzył drzwi sąsiedniego mieszkania.- Tu mieszka Keely, nie maj ej teraz.Możemy się ro-zejrzeć.Pokój Keely upstrzony był kolorowymi malowidłami.Szale i kolorowe fatałaszki pokrywały stare zniszczone meb-le.Rozpruta ściana w kuchni ukazywała kłębowisko rur.- Trudno musi być mieszkać w czasie remontu.- Lepsze to niż pożar, albo zalanie mieszkania.Starerury były tak skorodowane, że katastrofa mogła się zdarzyć wkażdej chwili.Te będą znacznie solidniejsze.Zajrzała mu przez ramię.- Tak, widzę.Uśmiechnął się.Pachniała ślicznie.- Chodzmy, pokażę ci resztę.Prowadził ją z piętra na piętro, od mieszkania domieszkania, pokazując kłębowiska rur i stosy bliżejnieokreślonych przedmiotów z różnych materiałów.273- Nieraz wystarczy zwykła naprawa, ale na ogół trzebawszystko wymieniać na nowe.Sydney próbowała nie zadawać pytań w obawie przedkompromitacją.Odzywała się tylko wtedy, kiedy miałapewność, że nie powie nic głupiego.Robiło się pózno.Robotnicy z wolna rozchodzili siędo domów, milkły odgłosy pił i młotów.Gdy hałasy ucichły,z wnętrza mieszkań zaczęły dobiegać dzwięki rozmów imuzyki.- Błękitna rapsodia - powiedziała Sydney, przystającpod jednymi drzwiami.- To Will Metcalf, muzyk.Gra w zespole.- Bardzo dobrze gra.Drewniana poręcz schodów pod jej ręką była sucha iciepła.To Michael ją zrobił, pomyślała.Naprawiał, łatał,reperował, ponieważ dbał o mieszkających w tym domuludzi.Znał ich i lubił.Wiedział, kto jest muzykiem, czyjedziecko właśnie płacze, kto piecze na obiad kurczaka.- Zadowolony jesteś? - zapytała po prostu.Było w jej głosie coś szczególnego, coś, co sprawiło,że przyjrzał jej się uważnie.Kosmyki włosów opadły jej naczoło, na nosie miała drobne krople potu.- Tak, ale to ty powinnaś odpowiedzieć na to pytanie.Dom jest twój.- Nie - powiedziała bardzo smutnym głosem.- Wcalenie jest mój, należy do ciebie.Ja tylko podpisuję czeki.- Sydney.- No nic - nie dała mu zacząć zdania - zobaczyłamwystarczająco dużo, żeby wiedzieć, że wszystko jest w ab-solutnym porządku.- Szybkim krokiem przebyła kilkaschodów dzielących ją od wyjścia.- Zadzwoń, jak będzieszmiał następne sprawozdanie.274- Poczekaj - krzyknął, chwytając ją za ramię - co się ztobą dzieje? Najpierw wpadasz, jakby cię ktoś gonił, a potemchcesz uciec, smutna, jakby ci ktoś umarł.Nie, nikt nie umarł.Po prostu nagle uświadomiłasobie, jak bardzo jest samotna.Do tej pory właściwie niezdawała sobie z tego sprawy.Dopiero teraz zrozumiała, żechoć nie narzekała dotąd na brak towarzystwa, to taknaprawdę nie miała i nie ma wokół siebie nikogo.Nie ma o kogo się troszczyć, nie ma przyjaciół.Ludzie, którzy ją otaczają, mają swoje problemy i niewieleich obchodzi, co ona myśli lub czuje.Właściwie nikomu niejest potrzebna.Dawniej miała Petera, przyjaznili się, alemałżeństwo wszystko popsuło, teraz zaś nie ma nikogo.Właśnie tu, w tym domu, uświadomiła sobie, jak ludzie mogążyć razem.Nie obok siebie, tylko - razem.W swoim domu.Bo tak jak powiedziała, ten dom nie jest jej własnością,należy do niej tylko na papierze.- Wcale nie uciekam i nie jestem smutna - powiedziała- tylko bardzo się przejęłam tym remontem.To moja pier-wsza duża inwestycja i chcę to zrobić dobrze.Dla mnie.- przerwała, bo wydało jej się, że słyszy płacz iwołanie - słyszysz coś?Michael nic nie słyszał.Od dłuższej chwili myślałtylko o tym, co zrobić, żeby jej nie pocałować.- Tutaj - wskazała drzwi obok - tak, słyszę wyraznie.Teraz i on usłyszał.Cichy, zawodzący jęk.Gwałtowniezastukał do drzwi i zawołał, zaniepokojony:- Pani Wolburg, pani Wolburg! Jest tam pani? Ześrodka dobiegł ich słaby głos.- Mike, pomóż mi.- O, Boże [ Pobierz całość w formacie PDF ]