[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O tej porze rokuulewy zdarzały się codziennie za kwadrans trzecia.Pojawiały się równie punktualnie, copociągi.Leżała na otomanie, wsłuchując się w bębnienie kropli i rozmyślając o Valiancie, kiedyusłyszała Shepa. - Kim - powiedział - Tora Kane chce z tobą rozmawiać.Mówi, że to pilne.Kim rozejrzała się po pokoju.Wyglądał trochę nieporządnie.- Połącz ją, Shep.Tylko na audio.- Usłyszała klik.- Halo, Tora.Co mogę dla ciebiezrobić?- Jestem w domu, Kim.Czy mogłabyś przyjechać? Jest coś, co chciałabym ci pokazać.- Pewnie.O co chodzi?- Nie mogę o tym mówić na ogólnodostępnym kanale.Wyjaśnię wszystko, kiedyprzyjedziesz.Pospiesz się, proszę.Pani archeolog wreszcie zaczęła mówić jej po imieniu.Kim, zdumiona, wezwałataksówkę.Dziesięć minut pózniej leciała na północ.Deszcz bębnił w pojazd, a wiatr kołysałnim, uprzykrzając jazdę.Kiedy zbliżała się do willi Tory, zaczynało się przejaśniać.Flyerzszedł nad lądowisko.Kim wysiadła, każąc na siebie zaczekać.Z pluskiem przeszła przezkałuże i weszła na werandę.- W czym mogę pomóc? - spytała domowa SI.- Doktor Kane prosiła mnie bym przyjechała.- Przykro mi.Doktor Kane nie ma w domu.- To niemożliwe.Na pewno?- Nie ma jej tu, ale chętnie przekażę jej wiadomość, jeśli pani sobie tego życzy.Kim spojrzała na frontowe drzwi.Miała wrażenie, że dom się jej przygląda.Korzystając z komunikatora odszukała numer Tory Kane i połączyła się z nią.Zadzwięczał dwukrotnie.- Kane.- Tora, mówi Kim Brandywine.- Witaj Brandywine.O co chodzi?- Jestem u ciebie.Prosiłaś, żebym przyjechała.- Gdzie jesteś?- U ciebie.- U mnie? Nic o tym nie wiem.Z kim rozmawiałaś?- Nieważne.- Kim przełączyła się na częstotliwość Shepa, ale się nie zgłosił.Niedobrze.Szybko wróciła do taksówki i kazała się zawiezć z powrotem do domu.Dwie godziny pózniej weszła do bura Matta.Spojrzał na nią zaskoczony.Zdumiał się jejwyglądem.- Nic ci nie jest? - spytał. Zamknęła za sobą drzwi i usiadła.- Ktoś grzebał w Shepie.- Oo! Co wyciągnęli?- Przypuszczam, że wszystko.- Dysk Kane'a?- To też.Rozejrzał się po gabinecie, tak jakby nagle przyszło mu do głowy, że nie jest tubezpieczny.- Dlaczego? Kto mógł to zrobić?- Przychodzi mi do głowy tylko jedna osoba.- Woodbridge?- Właśnie.- Co rozumiesz przez  wszystko"? Wiedzą, o czym rozmawialiśmy dziś rano?- Nie mam pewności.Shep tego nie rejestrował, ale możliwe, że ktoś nas podsłuchiwał.Matt powoli pokiwał głową.- Dostali coś, o czym jeszcze nie wiedzieli?- Valianta.- Wiedzą, gdzie jest?- Wiedzą, że istnieje.- Niedobrze.- Powoli wciągnął powietrze i ze świstem je wypuścił.Wyglądał niepewnie.- Miałem do ciebie zadzwonić.- Z czym.?- Rozmawiałem z Agostino.- Ustaliliśmy chyba, że go w to nie włączysz.- Daj spokój, Kim.Bądz rozsądna.On doskonale rozumie sytuację i chętnie zbierze ekipęna wyprawę.- To pewnie przez niego włamali się do mnie.- Nie wierzę.Kiedy to się stało?- Około trzeciej.- Rozmawiałem z nim zaledwie przed godziną.- Dochodziła piąta.- W porządku.Posłuchaj, oni na pewno spróbują dotrzeć do Valianta.Musimy działaćszybko.- Według planu mieliśmy wylecieć w następnym tygodniu.Nawet ten termin uznaliśmyza ekspresowy. - Za pózno.Musimy wyruszyć jutro.- To nierealne.- Zapomnij o realnym.Najlepiej byłoby ruszyć jeszcze dziś w nocy.Powiadomwszystkich, że jutro start.Jeśli ktoś nie może, zostaje.- Potrzebne nam będą zapasy.Tego się nie da załatwić w jedną noc.- Tym razem musi się dać.Albo damy radę na jutro, albo o wszystkim zapominamy.- Zrobię co w mojej mocy - powiedział.- Wezmiemy McColluma.Stoi w doku gotowy doodejścia.Musimy tylko zebrać ludzi.- No to zaczynaj.Mamy pilota?- Ali Kassem.Znasz go?- Spotkałam go raz czy dwa.- Sal miał o nim dobre zdanie.To wystarczyło jej zareferencje.Póznym wieczorem Matt zadzwonił do niej do domu.- W ostatniej chwili otrzymaliśmy prośbę o udział w spotkaniu - powiedział.- Wciśnieszgdzieś jutro Izbę Handlową Terminal City?To był sygnał.Startowali następnego dnia wieczorem.Kim zaczęła narzekać, że ma za mało czasu.Matt ją przepraszał, powiedział, żepoczątkowo chciał to sam załatwić, ale coś mu nagle wyskoczyło.Zapewniał, że będzie jejogromnie wdzięczny.- W porządku - zgodziła się.- Pomyślę, jak możesz mi się zrewanżować.Kładła się spać szczęśliwa. 31Pusta dłoń, nic w rękawie.Standardowy zwrot używany przez Iluzjonistóww dziewiętnastym i dwudziestym stuleciu na ZiemiKim spała głęboko całą noc.Wstała o szóstej, zjadła solidne śniadanie i dokończyłapakowanie.W oddzielną torbę włożyła strój płetwonurka i wykrywacz metalu.Shepowikazała mówić wszystkim, że na cały dzień pojechała w interesach do Maratonu.Potem miałzawiadamiać interesantów, że wyjechała na wakacje i przez jakiś czas miała być nieosiągalna.Maraton był miastem ogrodów.Mieszkali tu głównie ludzie, których zadowalało życie zprzydziałowej pensji i woleli poświęcać czas rozrywkom i sztuce.Nigdzie na świecie nie byłotylu teatrów, co tu.Maratończycy mieli więcej sal gier, bibliotek, basenów i przypuszczalniewięcej seksu.Według legendy, nazwa miasta upamiętniała rekord w sferze przygód na jedną noc.Podobno Anna Muldoon, znana postać z marginesu historii, zebrała wszystkich dorosłychmężczyzn z okolicy i przez jedną noc ich wszystkich wymęczyła.Na dziedzińcu ratusza stałpomnik Anny z kiścią bananów na ramieniu.Kim dostrzegła go z okna pociągu, gdywjeżdżali do miasta.Po lunchu wynajęła konia i wybrała się na przejażdżkę lasem.Zciółka nadal byławilgotna po porannym deszczu.Kim minęła wodospady i boiska do gry w siatkówkę, azatrzymała się w siedzibie UD.Biura United Distribution mieściły się na górnym piętrzeniewielkiego budynku z drewnianych bali.Dolny poziom zajmował punkt z urządzeniamikomunikacyjnymi i sklep monopolowy.Weszła po schodach na górę, kierując się do działuobsługi i przystawiła identyfikator do czytnika.System wydostał jej paczkę, kładąc ją na ladzie tak, aby widziała naklejkę, którązaadresowała z Eagle Point.- Czy to ta? - usłyszała pytanie.- Tak.- Proszę nacisnąć tutaj.- Automat chciał mieć odcisk jej kciuka na potwierdzeniuodbioru.Spełniła prośbę, zniosła paczkę na dół i załadowała ją na konia.Mężczyzna śpiący przy biurku się przebudził.Widząc ją, ukłonił się.Kim pozdrowiła go, dosiadła konia iruszyła z powrotem do stanicy.Jechała powoli.Dzień był piękny, wiosenny, ale ona nie zwracała na to uwagi.Uważnieobserwowała otoczenie, gotowa rzucić się do ucieczki na pierwszy sygnał zbliżającego sięniebezpieczeństwa.W lesie czuła się bezbronna [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl