[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co was, żyjących wskorupie, w ogóle obchodzi? Jeszcze nie zostaliście ściągnięci w dół, do środka.To mi przypominasen, jaki kiedyś miałem, chociaż wówczas jeszcze nie wiedziałem, jak bardzo jest prawdziwy.Zniłem, że leżę martwy.no wiesz, uł ożony pięknie w szpitalnej izolatce.Twarz miałem umytą iogoloną przez ludzi z zakładu pogrzebowego, w pokoju stały wielkie, białe lilie.I nagle wszedłktoś, kto.dosłownie się rozpadał.jak włóczęga.tyle że to nie jego ubranie było w strzępach, aleon sam.Wszedł i stanął w nogach łóżka.Czułem, że mnie nienawidzi. No, pięknie, pięknie ,powiedział. Na pewno jesteś z siebie bardzo zadowolony pod tymi czystymi, białymiprześcieradłami? Kwiaty, gotowa lśniąca trumna.Ja też tak zaczynałem.Wszyscy tak zaczynamy.Ale tylko poczekaj, a zobaczysz, co będzie dalej, dokąd się stoczysz.- Wiesz co? - przerwał mu Ransom ostrym tonem.- Może byś przestał pleść bzdury?- Albo spirytyzm - ciągnął Weston, nie zwracając uwagi na jego słowa.- Kiedyś uważałem towszystko za nonsens.Ale myliłem się.To wszystko prawda.Czy zauważyłeś, że wszystkieprzyjemne opowieści o zmarłych są albo tradycjonalne, albo czysto filozoficzne? Bo aktualnedoświadczenie ukazuje coś zupełnie innego.Ektoplazma, ta śluzowata mgiełka, która wydobywasię z brzucha medium i formuje wielkie, rozmazane, rozpadające się twarze.Automatyczne pismodające całe ryzy śmiecia.- Czy jesteś Westonem? - zapytał nagle Ransom, odwracając się do swego towarzysza.Czuł, żezaczyna go doprowadzać do szaleństwa ten monotonny, mamroczący głos, na tyle artykułowany, żemusiało się go słuchać, i jednocześnie tak niewyrazny, że trzeba było wytężyć słuch, by zrozumiećsłowa.- Nie złość się - odpowiedział głos.- Nie powinieneś się na mnie złościć.Myślałem, żebędziesz mi współczuł.O Boże, Ransom, to jest straszne! Ty tego nie rozumiesz.Pomyś l tylko.Jesteś tam, w dole, pod tyloma warstwami.Pogrzebany żywcem.Próbujesz znalezć jakiś związekmiędzy rzeczami - i nie możesz.Zabrali ci głowę.Nie możesz nawet sięgnąć wspomnieniemwstecz, ku temu, czym było życie w powłoce, bo wiesz, że ono nie miało sensu od samegopoczątku.- Kim jesteś?! - zawołał Ransom.- Skąd wiesz, jak wygląda śmierć? Bóg mi świadkiem,pomógłbym ci, gdybym wiedział jak.Podaj mi fakty.Gdzie byłeś przez ostatnie dni?- Przestań! - uciszył go nagle Weston.- Co to takiego? Ransom nasł uchiwał.Z całą pewnościąw otaczającym ich wielkim zbiorowisku dzwięków pojawił się nowy element.Z początku niepotrafił go zidentyfikować.Morze było wzburzone, a wiatr silny.Nagle Weston wyciągnął rękę ichwycił go za ramię.- Och, mój Boże! - zawołał.- Och, Ransom! Ransom! Zginiemy.Zabiją nas i zepchną podskorupę.Ransom, przyrzekłeś, że mi pomożesz.Nie pozwól, by mnie znowu dostali.- Zamknij się - rzekł Ransom, bo odrażająca istota tak jęczała i zawodziła, że trudno mu byłowsłuchać się w ów nowy, niski, głęboki dzwięk, który wmieszał się w wycie wiatru i ryk wody.- To bałwany rozbijają się o skały! - wołał Weston.- Nie słyszysz, głupcze? W pobliżu musibyć ląd! Jakiś skalisty brzeg.Spójrz tam.nie, na prawo.Zaraz nas roztrzaska na miazgę.Zobacz.O Boże, robi się ciemno!I rzeczywiście nadeszła ciemność.Ransoma ogarnęło przerażenie, jakiego chyba jeszcze nigdyw życiu nie zaznał: strach przed śmiercią, strach przed tą okropną istotą miotającą się tuż obokniego, a w końcu strach przed czymś nieokreślonym.Po kilku minutach w czarnej jak smoła nocyujrzał świetlisty obłok piany.Ze sposobu, w jaki wystrzelała stromo w górę, ocenił, że wielka falarozbiła się o wysoki, skalisty brzeg.Niewidzialne ptaki krąż w podnieceniu tuż nad ichyłygłowami, wrzeszcząc przerazliwie.- Hej, Weston, jesteś tu?! - zawołał.- Jak się czujesz? Wez się w garść [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Co was, żyjących wskorupie, w ogóle obchodzi? Jeszcze nie zostaliście ściągnięci w dół, do środka.To mi przypominasen, jaki kiedyś miałem, chociaż wówczas jeszcze nie wiedziałem, jak bardzo jest prawdziwy.Zniłem, że leżę martwy.no wiesz, uł ożony pięknie w szpitalnej izolatce.Twarz miałem umytą iogoloną przez ludzi z zakładu pogrzebowego, w pokoju stały wielkie, białe lilie.I nagle wszedłktoś, kto.dosłownie się rozpadał.jak włóczęga.tyle że to nie jego ubranie było w strzępach, aleon sam.Wszedł i stanął w nogach łóżka.Czułem, że mnie nienawidzi. No, pięknie, pięknie ,powiedział. Na pewno jesteś z siebie bardzo zadowolony pod tymi czystymi, białymiprześcieradłami? Kwiaty, gotowa lśniąca trumna.Ja też tak zaczynałem.Wszyscy tak zaczynamy.Ale tylko poczekaj, a zobaczysz, co będzie dalej, dokąd się stoczysz.- Wiesz co? - przerwał mu Ransom ostrym tonem.- Może byś przestał pleść bzdury?- Albo spirytyzm - ciągnął Weston, nie zwracając uwagi na jego słowa.- Kiedyś uważałem towszystko za nonsens.Ale myliłem się.To wszystko prawda.Czy zauważyłeś, że wszystkieprzyjemne opowieści o zmarłych są albo tradycjonalne, albo czysto filozoficzne? Bo aktualnedoświadczenie ukazuje coś zupełnie innego.Ektoplazma, ta śluzowata mgiełka, która wydobywasię z brzucha medium i formuje wielkie, rozmazane, rozpadające się twarze.Automatyczne pismodające całe ryzy śmiecia.- Czy jesteś Westonem? - zapytał nagle Ransom, odwracając się do swego towarzysza.Czuł, żezaczyna go doprowadzać do szaleństwa ten monotonny, mamroczący głos, na tyle artykułowany, żemusiało się go słuchać, i jednocześnie tak niewyrazny, że trzeba było wytężyć słuch, by zrozumiećsłowa.- Nie złość się - odpowiedział głos.- Nie powinieneś się na mnie złościć.Myślałem, żebędziesz mi współczuł.O Boże, Ransom, to jest straszne! Ty tego nie rozumiesz.Pomyś l tylko.Jesteś tam, w dole, pod tyloma warstwami.Pogrzebany żywcem.Próbujesz znalezć jakiś związekmiędzy rzeczami - i nie możesz.Zabrali ci głowę.Nie możesz nawet sięgnąć wspomnieniemwstecz, ku temu, czym było życie w powłoce, bo wiesz, że ono nie miało sensu od samegopoczątku.- Kim jesteś?! - zawołał Ransom.- Skąd wiesz, jak wygląda śmierć? Bóg mi świadkiem,pomógłbym ci, gdybym wiedział jak.Podaj mi fakty.Gdzie byłeś przez ostatnie dni?- Przestań! - uciszył go nagle Weston.- Co to takiego? Ransom nasł uchiwał.Z całą pewnościąw otaczającym ich wielkim zbiorowisku dzwięków pojawił się nowy element.Z początku niepotrafił go zidentyfikować.Morze było wzburzone, a wiatr silny.Nagle Weston wyciągnął rękę ichwycił go za ramię.- Och, mój Boże! - zawołał.- Och, Ransom! Ransom! Zginiemy.Zabiją nas i zepchną podskorupę.Ransom, przyrzekłeś, że mi pomożesz.Nie pozwól, by mnie znowu dostali.- Zamknij się - rzekł Ransom, bo odrażająca istota tak jęczała i zawodziła, że trudno mu byłowsłuchać się w ów nowy, niski, głęboki dzwięk, który wmieszał się w wycie wiatru i ryk wody.- To bałwany rozbijają się o skały! - wołał Weston.- Nie słyszysz, głupcze? W pobliżu musibyć ląd! Jakiś skalisty brzeg.Spójrz tam.nie, na prawo.Zaraz nas roztrzaska na miazgę.Zobacz.O Boże, robi się ciemno!I rzeczywiście nadeszła ciemność.Ransoma ogarnęło przerażenie, jakiego chyba jeszcze nigdyw życiu nie zaznał: strach przed śmiercią, strach przed tą okropną istotą miotającą się tuż obokniego, a w końcu strach przed czymś nieokreślonym.Po kilku minutach w czarnej jak smoła nocyujrzał świetlisty obłok piany.Ze sposobu, w jaki wystrzelała stromo w górę, ocenił, że wielka falarozbiła się o wysoki, skalisty brzeg.Niewidzialne ptaki krąż w podnieceniu tuż nad ichyłygłowami, wrzeszcząc przerazliwie.- Hej, Weston, jesteś tu?! - zawołał.- Jak się czujesz? Wez się w garść [ Pobierz całość w formacie PDF ]