[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Długo patrzyła na broń, potem podniosła wzrok na Bourne'a.Wzięła nóż i wsunęła zpowrotem do neoprenowej pochwy u dołu pleców.- No dobra, więc nie jesteś wrogiem.Ale Tim też nie był.Musi być inne wyjaśnienie.- Więc poszukajmy go razem - zaproponował.- Ja muszę oczyścić siebie, ty Hytnera.- Daj mi prawą rękę - poleciła.Chwyciła Bourne'a za nadgarstek i odwróciła jegodłoń wewnętrzną stroną do góry.Drugą ręką przytknęła płasko ostrze noża do czubka palcawskazującego Bourne'a.- Nie ruszaj się.- Zręcznie przesunęła ostrzem po skórze do przodu.Zamiast upuścić krew, oderwała miniaturowy, owalny kawałek przezroczystego materiału,tak cienki, że Bourne wcześniej go nie czuł ani nie zauważył.- Proszę.- Uniosła zdjętykawałek do światła latarni, żeby Bourne zobaczył.- To tak zwany NET. Nanoelektronicznaetykietka , jak mówią chłopcy z działu technicznego DARPA.- Miała na myśli AgencjęZaawansowanych Projektów Obronnych, wydział Departamentu Obrony.- Nadajniknaprowadzający.Wykorzystuje nanotechnologię, mikroskopijne serwery.Dlatego tak szybkocię wytropiłam helikopterem.Bourne był zdziwiony, że śmigłowiec CIA błyskawicznie go znalazł, ale myślał, żeagenci zauważyli charakterystyczną sylwetkę hummera.Zastanowił się i przypomniał sobiewyraznie, że Tim Hytner przyglądał mu się z zaciekawieniem, kiedy trzymał wydruk ztekstem rozmowy telefonicznej Cevika: to tak mu przykleili NET!- A to drań! - Obserwował, jak Soraja wsuwa NET do owalnego plastikowegopudełeczka i zakręca pokrywkę.- Chcieli mnie monitorować przez całą drogę do RasDaszanu, tak?Przytaknęła.- Polecenie dyrektora.- To tyle, jeśli chodzi o obietnicę, że spuszczą mnie ze smyczy - stwierdził cierpko.- Teraz jesteś wolny.- Dzięki.- Oczekuję rewanżu za tę przysługę.- To znaczy?- Zgodzisz się, żebym ci pomogła.Pokręcił głową.- Gdybyś mnie lepiej znała, wiedziałabyś, że pracuję solo.Soraja najwyrazniejchciała coś odpowiedzieć, ale zmieniła zdanie.- Posłuchaj, jak sam mówiłeś, masz już na pieńku ze Starym.Będziesz potrzebowałkogoś wewnątrz.Kogoś zaufanego.- Zrobiła krok z powrotem w kierunku motocykla.- Bodoskonale wiesz, że Stary zamierza znalezć sposób, żeby cię załatwić.6Kim Lovett była zmęczona.Chciała iść do domu do męża, którego miała od sześciumiesięcy.Za mało znał Waszyngton i za krótko byli małżeństwem, żeby jeszcze musiałznosić samotność z powodu absorbującej pracy żony.Kim zawsze czuła się zmęczona.W waszyngtońskim FIU, Urzędzie ZledczymPożarnictwa, nie wiedziano, co to są normalne godziny pracy tylko w dni robocze.Wkonsekwencji tacy agenci, jak Kim - bystrzy, doświadczeni i znający się na rzeczy - musielibyć dyspozycyjni bez względu na porę, jak chirurdzy w strefie działań wojennych.Kim odebrała telefon ze Straży Pożarnej Dystryktu Kolumbia podczas krótkiejprzerwy w otępiającym wypełnianiu papierków dotyczących śledztw w sprawach podpaleń,jednej z niewielu chwil w czasie ostatnich tygodni, kiedy pozwalała sobie na myślenie o mężu- szerokich barkach, silnych ramionach, zapachu jego nagiego ciała.Zaduma nie trwała długo.Kim wzięła swój sprzęt i pojechała do hotelu Constitution.Po drodze włączyła syrenę.Jazda od zbiegu Vermont Avenue i Jedenastej na północno- wschodni róg ulic Dwudziestej i F trwała niecałe siedem minut.Hotel otaczały samochodypolicyjne i wozy strażackie, ale pożar już ugaszono.Z dziury na końcu piątego piętra,przypominającej otwartą ranę, spływała po fasadzie woda.Przyjechały i odjechały karetkipogotowia, miejsce zdarzenia pokrywały kruche, denerwujące pozostałości popiołu.Czuło sięjuż odpływ adrenaliny, co tak dobrze potrafił opisać Kim jej ojciec.Czekał na nią komendant O'Grady.Wysiadła z samochodu, pokazała legitymacjęsłużbową i przeszła przez policyjny kordon.- Lovett - burknął O'Grady.Był wielkim, muskularnym mężczyzną z krótkimi, aleniesfornymi siwymi włosami i uszami wielkości i kształtu grubych plastrów polędwicywieprzowej.Obserwował Kim nieufnie smutnymi, wodnistymi oczami.Należał dowiększości, która uważała, że waszyngtońska straż pożarna to nie miejsce dla kobiet.- Co tu mamy?- Eksplozję i pożar.- O'Grady uniósł podbródek w kierunku ziejącej dziury.- Ktoś z naszych zginął lub został ranny?- Nie, ale dzięki, że pytasz.- O'Grady wytarł czoło brudnym papierowym ręcznikiem.- Choć jest ofiara śmiertelna.Prawdopodobnie gość zamieszkujący apartament.Tyle że napodstawie maleńkich szczątków, które znalazłem, nie sposób będzie go zidentyfikować.Glinymówią też, że zaginął jeden pracownik [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Długo patrzyła na broń, potem podniosła wzrok na Bourne'a.Wzięła nóż i wsunęła zpowrotem do neoprenowej pochwy u dołu pleców.- No dobra, więc nie jesteś wrogiem.Ale Tim też nie był.Musi być inne wyjaśnienie.- Więc poszukajmy go razem - zaproponował.- Ja muszę oczyścić siebie, ty Hytnera.- Daj mi prawą rękę - poleciła.Chwyciła Bourne'a za nadgarstek i odwróciła jegodłoń wewnętrzną stroną do góry.Drugą ręką przytknęła płasko ostrze noża do czubka palcawskazującego Bourne'a.- Nie ruszaj się.- Zręcznie przesunęła ostrzem po skórze do przodu.Zamiast upuścić krew, oderwała miniaturowy, owalny kawałek przezroczystego materiału,tak cienki, że Bourne wcześniej go nie czuł ani nie zauważył.- Proszę.- Uniosła zdjętykawałek do światła latarni, żeby Bourne zobaczył.- To tak zwany NET. Nanoelektronicznaetykietka , jak mówią chłopcy z działu technicznego DARPA.- Miała na myśli AgencjęZaawansowanych Projektów Obronnych, wydział Departamentu Obrony.- Nadajniknaprowadzający.Wykorzystuje nanotechnologię, mikroskopijne serwery.Dlatego tak szybkocię wytropiłam helikopterem.Bourne był zdziwiony, że śmigłowiec CIA błyskawicznie go znalazł, ale myślał, żeagenci zauważyli charakterystyczną sylwetkę hummera.Zastanowił się i przypomniał sobiewyraznie, że Tim Hytner przyglądał mu się z zaciekawieniem, kiedy trzymał wydruk ztekstem rozmowy telefonicznej Cevika: to tak mu przykleili NET!- A to drań! - Obserwował, jak Soraja wsuwa NET do owalnego plastikowegopudełeczka i zakręca pokrywkę.- Chcieli mnie monitorować przez całą drogę do RasDaszanu, tak?Przytaknęła.- Polecenie dyrektora.- To tyle, jeśli chodzi o obietnicę, że spuszczą mnie ze smyczy - stwierdził cierpko.- Teraz jesteś wolny.- Dzięki.- Oczekuję rewanżu za tę przysługę.- To znaczy?- Zgodzisz się, żebym ci pomogła.Pokręcił głową.- Gdybyś mnie lepiej znała, wiedziałabyś, że pracuję solo.Soraja najwyrazniejchciała coś odpowiedzieć, ale zmieniła zdanie.- Posłuchaj, jak sam mówiłeś, masz już na pieńku ze Starym.Będziesz potrzebowałkogoś wewnątrz.Kogoś zaufanego.- Zrobiła krok z powrotem w kierunku motocykla.- Bodoskonale wiesz, że Stary zamierza znalezć sposób, żeby cię załatwić.6Kim Lovett była zmęczona.Chciała iść do domu do męża, którego miała od sześciumiesięcy.Za mało znał Waszyngton i za krótko byli małżeństwem, żeby jeszcze musiałznosić samotność z powodu absorbującej pracy żony.Kim zawsze czuła się zmęczona.W waszyngtońskim FIU, Urzędzie ZledczymPożarnictwa, nie wiedziano, co to są normalne godziny pracy tylko w dni robocze.Wkonsekwencji tacy agenci, jak Kim - bystrzy, doświadczeni i znający się na rzeczy - musielibyć dyspozycyjni bez względu na porę, jak chirurdzy w strefie działań wojennych.Kim odebrała telefon ze Straży Pożarnej Dystryktu Kolumbia podczas krótkiejprzerwy w otępiającym wypełnianiu papierków dotyczących śledztw w sprawach podpaleń,jednej z niewielu chwil w czasie ostatnich tygodni, kiedy pozwalała sobie na myślenie o mężu- szerokich barkach, silnych ramionach, zapachu jego nagiego ciała.Zaduma nie trwała długo.Kim wzięła swój sprzęt i pojechała do hotelu Constitution.Po drodze włączyła syrenę.Jazda od zbiegu Vermont Avenue i Jedenastej na północno- wschodni róg ulic Dwudziestej i F trwała niecałe siedem minut.Hotel otaczały samochodypolicyjne i wozy strażackie, ale pożar już ugaszono.Z dziury na końcu piątego piętra,przypominającej otwartą ranę, spływała po fasadzie woda.Przyjechały i odjechały karetkipogotowia, miejsce zdarzenia pokrywały kruche, denerwujące pozostałości popiołu.Czuło sięjuż odpływ adrenaliny, co tak dobrze potrafił opisać Kim jej ojciec.Czekał na nią komendant O'Grady.Wysiadła z samochodu, pokazała legitymacjęsłużbową i przeszła przez policyjny kordon.- Lovett - burknął O'Grady.Był wielkim, muskularnym mężczyzną z krótkimi, aleniesfornymi siwymi włosami i uszami wielkości i kształtu grubych plastrów polędwicywieprzowej.Obserwował Kim nieufnie smutnymi, wodnistymi oczami.Należał dowiększości, która uważała, że waszyngtońska straż pożarna to nie miejsce dla kobiet.- Co tu mamy?- Eksplozję i pożar.- O'Grady uniósł podbródek w kierunku ziejącej dziury.- Ktoś z naszych zginął lub został ranny?- Nie, ale dzięki, że pytasz.- O'Grady wytarł czoło brudnym papierowym ręcznikiem.- Choć jest ofiara śmiertelna.Prawdopodobnie gość zamieszkujący apartament.Tyle że napodstawie maleńkich szczątków, które znalazłem, nie sposób będzie go zidentyfikować.Glinymówią też, że zaginął jeden pracownik [ Pobierz całość w formacie PDF ]