[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystko to wydało jej sięjednak nierealne, bowiem nie tyle wkraczała do domu swoich rodziców, co cofała sięw czasie.Ann poczuła się nagle zrezygnowana.- Melanie! Jak się czujesz, dziecko? - Pani Gargan nachyliła się i daładziewczynie buziaka.- Ale urosłaś! I jak wyładniałaś!- Melanie, pamiętasz panią Gargan, prawda?- Dzień dobry - powiedziała Melanie, nieco zaskoczona tym nagłym napademczułości.- A to jest Martin White - przedstawiła go Ann.Pani Gargan była bliską przyjaciółką rodziny, odkąd Ann sięgała pamięcią.Miała pięćdziesiąt parę lat, ale nie wyglądała na swój wiek.Cieszyła się dobrymzdrowiem i nie miała ani jednego siwego włosa.Jej mąż, Sam, prowadził sklep zzaopatrzeniem rolniczym na Pickman, jedyny w mieście.Byli miłymi ludzmi, choćtrochę dziwnymi - Sam, jak wielu mężczyzn w Lockwood, wydawał się przytłoczonypopularnością swojej żoną i zepchnięty na margines.Zupełnie jak mój ojciec, pomyślała Ann.Choć pani Gargan starała się nie dać niczego po sobie poznać, jej entuzjazmnieco opadł, kiedy usłyszała o Martinie.- A tak, pan musi być tym poetą - powiedziała.- Dużo o panu słyszeliśmy.- Bardzo mi miło panią poznać - powiedział Martin.Ann zniżyła głos.- Jak się czuje ojciec? - zapytała.Ale pani Gargan odwróciła się do niej plecami.Czy specjalnie zignorowałapytanie?- Przepraszam wszystkich! Przyjechała Ann Slavik z córką.Mdłe światła paliły się w przestronnej, urządzonej w stylu kolonialnym jadalni.Wędliny i sery stały na stole, wokół którego kręciło się jakieś dwanaście osób.Kiedyweszli do pokoju, ustały wszystkie rozmowy.Ann zobaczyła twarze, które pamiętała z przeszłości.Pani Heyd, żonatutejszego doktora.Crollowie i Trotterowie.Pani Virasak, której mąż był szefemmiejscowej policji, dopóki nie zmarł przed kilkoma laty.Kiedy teraz o tym myślała,w Lockwood było wiele wdów, których zmarłych mężów Ann już praktycznie niepamiętała.Wszystkie były wiernymi, silnymi kobietami, konserwatywnymi iuprzejmymi, ale z pazurem.Do tego wyglądały świetnie jak na swój wiek.Kilkamłodszych kobiet, na oko w wieku Ann, stało gdzieś z tyłu, niczym usłużne córki.Ann faktycznie straciła kontakt z Lockwood - im bardziej się rozglądała, tym więcejnieznajomych zauważała.Nie, niewiele z tych osób kojarzyła.Czemu więc cośpodpowiadało jej, że wszyscy obecni znają ją?Nastąpiła seria wyczerpujących powitań.Starsi rozpływali się nad Ann iMelanie, ale konsekwentnie ignorowali Martina.Ann poczuła nagłe zmęczenie.Ludzmi, tym miejscem.Jej ojciec leżał schorowany na piętrze.Być może już zmarł -to by wyjaśniało tę dziwaczną scenę, lecz z drugiej strony, ktoś do tej pory już by ją otym fakcie poinformował.- Twoja matka jest na górze, kochanie, z Joshem - powiedziała pani Croll.- Na pewno zaraz zejdzie - dorzuciła pani Virasak.Było to frustrujące, tajemnicze.Ann nadal nie wiedziała, o co tutaj chodzi.Poprosiła panią Gargan na stronę.- Jak się czuje mój ojciec? Czy jest z nim bardzo zle?Kobieta spoważniała, ale nadal patrzyła na Ann z przyjaznym uśmiechem.- Wypoczywa - powiedziała.- Jest.- Czy jest w ogóle przytomny?- Cóż, czasami tak.Pójdziemy na górę jak już będziesz gotowa.I właśnie tutaj pojawiał się problem, bowiem Ann nie widziała, czy w ogólebędzie gotowa.Bała się tego, co mogła zastać na górze.W głowie miała obraz ojcatakiego, jakim go zapamiętała, i obawiała się z nim skonfrontować to, co mogłazobaczyć teraz: przykutego do łóżka, pożółkłego, wyschniętego starca.Niespodziewanie pani Gargan przytuliła ją.- Ann, tak dobrze cię widzieć.Smutno mi jednak, że spotykamy się w takichokolicznościach.Ann zastygła w jej objęciach.Przez całe swoje życie dystansowała się od tychludzi, od tego miasta, a teraz czuła się, jakby wróciła do domu.Zalały ją kolejneobrazy.W jadalni ponownie zapadło milczenie.Ann odwróciła się.W progu stała posągowa postać - wyniosła, niezachwiana niczym szachowypionek.Miała sześćdziesiąt lat, a wyglądała na czterdzieści pięć.Duże piersi, czarne,lśniące włosy spięte w kok.Wyraziste rysy twarzy podkreślały jej urodę.Zupełniejak ten dom, to miasto, wszystko tutaj - nie zmieniła się ani trochę.Hardość podszytadelikatnością.Chłód przetykany uczuciowością.Kobieta weszła do jadalni.- Witaj, matko - powiedziała Ann.Rozdział 10- Kobiety są cholernie głośne, co nie? - rechotał Duke.Erik siedział sztywno na fotelu kierowcy.Zaparkowali przy starej,nieużywanej już drodze w środku lasu, chcąc przeczekać upał; policja pewnie niemiała pojęcia, że ta szosa w ogóle istniała.Tym sposobem mieli trochę czasu dozabicia, a Duke Belluxi nie był facetem, który lubił tracić wolne chwile.Dziewczyna nie przestawała krzyczeć.Zemdlała zaraz po tym, jak Duke odstrzelił głowę jej chłopakowi, alewybudziła się błyskawicznie, kiedy Duke oderwał jeden z jej długich, pomalowanychpołyskującym lakierem paznokci kombinerkami, które znalazł w skrzynce nanarzędzia.Otworzyła szeroko oczy i wrzeszczała.- Słodko się spało? - zapytał Duke i zaczął zrywać z niej skąpe odzienie.Choć dziewczyna była drobna, stawiała się Duke owi - drapała, biła,próbowała gryzć, więc ten uderzył ją kilkakrotnie w głowę pustą butelką po piwie, byodebrać jej animuszu.Do tej pory Erik zrozumiał, że opór nie ma sensu - Duke był wposiadaniu wszystkich dostępnych broni.Dziewczyna mogła tylko jęczeć i charczeć.Duke rozłożył ją na trupie jej chłopaka i zaczął gwałcić.- Niezły tapczan, co, słonko? - powiedział, nadal się śmiejąc.Erik nie chciał na to patrzeć, ale coś - być może wina - kazało mu od czasu doczasu rzucić okiem.- O tak, o tak - powtarzał Duke.Kiedy już znudził się pozycją misjonarską, obrócił dziewczynę i włożył jejfiuta między pośladki.Dziewczyna znowu zaczęła się szarpać, zwymiotowała.- Kurwa mać, kobieto! - zaprotestował Duke, nie przerywając.- Zobacz, cozrobiłaś! Zarzygałaś naszego pięknego vana!Wkrótce potem dziewczyna ponownie zaczęła krzyczeć, więc Duke znowuuderzył ją kilka razy butelką.- Wyluzuj, laska - doradzał i śmiał się.Wepchnął jej głowę w krocze martwego chłopaka.- Daj swojemu słodziakowi buziaka od Duke a!Złapał ją mocno za włosy i przyśpieszył ruchy.Erik wpatrywał się tępo wprzednią szybę.Tak dłużej być nie może - ta myśl kołatała mu się w głowie.Od czasu ucieczkistan Duke a się pogarszał, nie można było go w żaden sposób kontrolować.Miałchrapkę ma krew i Erik wiedział, że to jego wina.Musiał coś zrobić.Coś.Spojrzał do tyłu.Strzelba i pistolet leżały na wysokości tylnego koła.Nie maszans się do nich dostać.Karton z rzeczami zabrany z radiowozu był w zasięgu ręki,ale nic mu po nim [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Wszystko to wydało jej sięjednak nierealne, bowiem nie tyle wkraczała do domu swoich rodziców, co cofała sięw czasie.Ann poczuła się nagle zrezygnowana.- Melanie! Jak się czujesz, dziecko? - Pani Gargan nachyliła się i daładziewczynie buziaka.- Ale urosłaś! I jak wyładniałaś!- Melanie, pamiętasz panią Gargan, prawda?- Dzień dobry - powiedziała Melanie, nieco zaskoczona tym nagłym napademczułości.- A to jest Martin White - przedstawiła go Ann.Pani Gargan była bliską przyjaciółką rodziny, odkąd Ann sięgała pamięcią.Miała pięćdziesiąt parę lat, ale nie wyglądała na swój wiek.Cieszyła się dobrymzdrowiem i nie miała ani jednego siwego włosa.Jej mąż, Sam, prowadził sklep zzaopatrzeniem rolniczym na Pickman, jedyny w mieście.Byli miłymi ludzmi, choćtrochę dziwnymi - Sam, jak wielu mężczyzn w Lockwood, wydawał się przytłoczonypopularnością swojej żoną i zepchnięty na margines.Zupełnie jak mój ojciec, pomyślała Ann.Choć pani Gargan starała się nie dać niczego po sobie poznać, jej entuzjazmnieco opadł, kiedy usłyszała o Martinie.- A tak, pan musi być tym poetą - powiedziała.- Dużo o panu słyszeliśmy.- Bardzo mi miło panią poznać - powiedział Martin.Ann zniżyła głos.- Jak się czuje ojciec? - zapytała.Ale pani Gargan odwróciła się do niej plecami.Czy specjalnie zignorowałapytanie?- Przepraszam wszystkich! Przyjechała Ann Slavik z córką.Mdłe światła paliły się w przestronnej, urządzonej w stylu kolonialnym jadalni.Wędliny i sery stały na stole, wokół którego kręciło się jakieś dwanaście osób.Kiedyweszli do pokoju, ustały wszystkie rozmowy.Ann zobaczyła twarze, które pamiętała z przeszłości.Pani Heyd, żonatutejszego doktora.Crollowie i Trotterowie.Pani Virasak, której mąż był szefemmiejscowej policji, dopóki nie zmarł przed kilkoma laty.Kiedy teraz o tym myślała,w Lockwood było wiele wdów, których zmarłych mężów Ann już praktycznie niepamiętała.Wszystkie były wiernymi, silnymi kobietami, konserwatywnymi iuprzejmymi, ale z pazurem.Do tego wyglądały świetnie jak na swój wiek.Kilkamłodszych kobiet, na oko w wieku Ann, stało gdzieś z tyłu, niczym usłużne córki.Ann faktycznie straciła kontakt z Lockwood - im bardziej się rozglądała, tym więcejnieznajomych zauważała.Nie, niewiele z tych osób kojarzyła.Czemu więc cośpodpowiadało jej, że wszyscy obecni znają ją?Nastąpiła seria wyczerpujących powitań.Starsi rozpływali się nad Ann iMelanie, ale konsekwentnie ignorowali Martina.Ann poczuła nagłe zmęczenie.Ludzmi, tym miejscem.Jej ojciec leżał schorowany na piętrze.Być może już zmarł -to by wyjaśniało tę dziwaczną scenę, lecz z drugiej strony, ktoś do tej pory już by ją otym fakcie poinformował.- Twoja matka jest na górze, kochanie, z Joshem - powiedziała pani Croll.- Na pewno zaraz zejdzie - dorzuciła pani Virasak.Było to frustrujące, tajemnicze.Ann nadal nie wiedziała, o co tutaj chodzi.Poprosiła panią Gargan na stronę.- Jak się czuje mój ojciec? Czy jest z nim bardzo zle?Kobieta spoważniała, ale nadal patrzyła na Ann z przyjaznym uśmiechem.- Wypoczywa - powiedziała.- Jest.- Czy jest w ogóle przytomny?- Cóż, czasami tak.Pójdziemy na górę jak już będziesz gotowa.I właśnie tutaj pojawiał się problem, bowiem Ann nie widziała, czy w ogólebędzie gotowa.Bała się tego, co mogła zastać na górze.W głowie miała obraz ojcatakiego, jakim go zapamiętała, i obawiała się z nim skonfrontować to, co mogłazobaczyć teraz: przykutego do łóżka, pożółkłego, wyschniętego starca.Niespodziewanie pani Gargan przytuliła ją.- Ann, tak dobrze cię widzieć.Smutno mi jednak, że spotykamy się w takichokolicznościach.Ann zastygła w jej objęciach.Przez całe swoje życie dystansowała się od tychludzi, od tego miasta, a teraz czuła się, jakby wróciła do domu.Zalały ją kolejneobrazy.W jadalni ponownie zapadło milczenie.Ann odwróciła się.W progu stała posągowa postać - wyniosła, niezachwiana niczym szachowypionek.Miała sześćdziesiąt lat, a wyglądała na czterdzieści pięć.Duże piersi, czarne,lśniące włosy spięte w kok.Wyraziste rysy twarzy podkreślały jej urodę.Zupełniejak ten dom, to miasto, wszystko tutaj - nie zmieniła się ani trochę.Hardość podszytadelikatnością.Chłód przetykany uczuciowością.Kobieta weszła do jadalni.- Witaj, matko - powiedziała Ann.Rozdział 10- Kobiety są cholernie głośne, co nie? - rechotał Duke.Erik siedział sztywno na fotelu kierowcy.Zaparkowali przy starej,nieużywanej już drodze w środku lasu, chcąc przeczekać upał; policja pewnie niemiała pojęcia, że ta szosa w ogóle istniała.Tym sposobem mieli trochę czasu dozabicia, a Duke Belluxi nie był facetem, który lubił tracić wolne chwile.Dziewczyna nie przestawała krzyczeć.Zemdlała zaraz po tym, jak Duke odstrzelił głowę jej chłopakowi, alewybudziła się błyskawicznie, kiedy Duke oderwał jeden z jej długich, pomalowanychpołyskującym lakierem paznokci kombinerkami, które znalazł w skrzynce nanarzędzia.Otworzyła szeroko oczy i wrzeszczała.- Słodko się spało? - zapytał Duke i zaczął zrywać z niej skąpe odzienie.Choć dziewczyna była drobna, stawiała się Duke owi - drapała, biła,próbowała gryzć, więc ten uderzył ją kilkakrotnie w głowę pustą butelką po piwie, byodebrać jej animuszu.Do tej pory Erik zrozumiał, że opór nie ma sensu - Duke był wposiadaniu wszystkich dostępnych broni.Dziewczyna mogła tylko jęczeć i charczeć.Duke rozłożył ją na trupie jej chłopaka i zaczął gwałcić.- Niezły tapczan, co, słonko? - powiedział, nadal się śmiejąc.Erik nie chciał na to patrzeć, ale coś - być może wina - kazało mu od czasu doczasu rzucić okiem.- O tak, o tak - powtarzał Duke.Kiedy już znudził się pozycją misjonarską, obrócił dziewczynę i włożył jejfiuta między pośladki.Dziewczyna znowu zaczęła się szarpać, zwymiotowała.- Kurwa mać, kobieto! - zaprotestował Duke, nie przerywając.- Zobacz, cozrobiłaś! Zarzygałaś naszego pięknego vana!Wkrótce potem dziewczyna ponownie zaczęła krzyczeć, więc Duke znowuuderzył ją kilka razy butelką.- Wyluzuj, laska - doradzał i śmiał się.Wepchnął jej głowę w krocze martwego chłopaka.- Daj swojemu słodziakowi buziaka od Duke a!Złapał ją mocno za włosy i przyśpieszył ruchy.Erik wpatrywał się tępo wprzednią szybę.Tak dłużej być nie może - ta myśl kołatała mu się w głowie.Od czasu ucieczkistan Duke a się pogarszał, nie można było go w żaden sposób kontrolować.Miałchrapkę ma krew i Erik wiedział, że to jego wina.Musiał coś zrobić.Coś.Spojrzał do tyłu.Strzelba i pistolet leżały na wysokości tylnego koła.Nie maszans się do nich dostać.Karton z rzeczami zabrany z radiowozu był w zasięgu ręki,ale nic mu po nim [ Pobierz całość w formacie PDF ]