[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Naj-pewniej uwięziłby Mię w tym budynku z cegłyz rozpadającymi się schodkami wiodącymi na ganek,z poplamioną wykładziną, z wyrwanymi ze ściany przezpoprzedniego właściciela sprzętami, z zaciekami na suficiei ścianach, z pleśnią i grzybem, z popękanymi, poklejo-nymi taśmą i zabezpieczonymi folią oknami.Pośrodku dużego pokoju Mia siedzi na składanymkrześle, jest związana i zakneblowana.Czeka, po prostuczeka, tylko to może robić, aż się doczeka, że Dalmar i jegokolesie trochę się zabawią.Myślę, że nawet gdyby sędziazapłacił okup, Dalmar i tak kazałby ją zabić, żeby pozbyćsię dowodów, najważniejszego czy też jedynego świadka.Kazałby wrzucić ciało do kontenera albo do rzeki.Mówię jej to wszystko i dodaję: Kiedy wpakujesz się w coś takiego, przepadłaś.Nie odzywa się, milczy, ale wiem, że myślio Dalmarze.I wiem, że jeszcze długo będzie do niej wra- cała ta scena, kiedy to Dalmar strzela w głowę dziewię-ciolatkowi. GABEPRZEDDostaję zielone światło od sierżanta i mogę udostępnićmediom podobiznę poszukiwanego mężczyzny.Gdy stacjetelewizyjne pokazują ją w piątek wieczorem, rozdzwaniająsię telefony.Mnóstwo ludzi twierdzi, że widziało albo znaposzukiwanego.Rzecz w tym, że według jednych nosiimię Steve, a według drugich Tom.Pewnej kobiecie wy-daje się, że wczoraj wieczorem jechała z nim kolejką, alenie jest do końca pewna.(Na pytanie, czy była z nim ko-bieta, odpowiada, że nie, był sam).Pewien mężczyznatwierdzi, że poszukiwany pracuje jako dozorca w biurowcuprzy State Street, ale dałby głowę, że to Latynos.Zapew-niam go, że chodzi o kogoś innego.Przy aparatach posa-dziłem dwóch żółtodziobów, których zadaniem jest od-siewanie w miarę przekonujących tropów od prowadzą-cych donikąd.Rano okazuje się, że albo niktz mieszkańców Chicago nie ma zielonego pojęcia, kim jestposzukiwany przez nas mężczyzna, albo gość posługuje siętak wieloma pseudonimami, że nie starczyłoby nam per-sonelu, gdybyśmy chcieli do końca roku sprawdzić jewszystkie.Dociera do mnie, że mam do czynienia z dużotrudniejszym przeciwnikiem, niż początkowo sądziłem.Dużo o nim myślę.Nawet nie znając jego nazwiskai twarzy, wiele się mogę domyślać.Nie istnieje pojedynczyczynnik wyzwalający w człowieku agresywną, aspołeczną postawę, przeważnie jest to wynik kumulacji okoliczności,różnych zdarzeń, nietrafionych aspiracji i tak dalej, i takdalej.Mam niemal pewność (niemal, bo nic nie jest pewne,dopóki nie ma się konkretu w garści), że status społecz-no-ekonomiczny plasuje go w innej klasie niż ta, do którejnależą Dennettowie.Najpewniej nie studiował i ma kło-poty ze znalezieniem pracy, a jak już coś złapie, toz trudem się w niej utrzymuje, łatwo wylatuje na bruk.Domyślam się też, że jako dziecko żył samopas, to znaczynie miał dobrych autorytetów wśród dorosłych, po prostubrakowało mu korzystnych dla rozwoju więzi dzieciak dorosły.Być może w ogóle z nikim nie utrzymywał więzi.Być może czuł się wyobcowany.Mogło to wynikaćz braku rodzicielskiego zaangażowania.Być może jegorodzice mieli poważne małżeńskie problemy.Być możebył wykorzystywany lub bity.Prawdopodobnie rodzicekładli niewielki nacisk na jego edukację i rzadko okazy-wali mu uczucia lub w ogóle był tego pozbawiony.Nietulili go do snu, nie czytali mu przed zaśnięciem.Przy-puszczam, że nie chodzili do kościoła.W dzieciństwie mógł przenosić agresję na zwierzęta,ale niekoniecznie.Może był nadpobudliwy.Może miałproblemy z koncentracją.Może miał depresję, popełniałdrobne wykroczenia, przejawiał zachowania aspołeczne.Najpewniej zawsze czuł, że nie kontroluje sytuacji.Nigdy nie nauczył się, jak być elastycznym i jakie płynąz tego korzyści.Nie wie, czym jest współodczuwanie.Nie wie, jak rozwiązywać konflikty bez użycia siły.Za naj-lepsze argumenty uważa pięści i broń [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl