[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Użyć odwagi, jaką Bóg dał, nato żeby stanąć przeciw kuli braterskiej i do braterskiej mierzyć piersi, jest toużyć jej podobno jak można najgorzej. Do czego to zmierza? zapytał nabierając otuchy Prucki, który poczynał znówkręcić wąsa. Do uniknienia pojedynku, odpowiedział Graba, pojedynku bez powoduważnego, co by go wymawiał, który panu nowych laurów nie doda, a dla mniebędzie bardzo przykrą ostatecznością. Uniknąć go już niepodobna, musiemy się bić zawołał Prucki zacierającczuprynę.  Z mojej strony jeden tylko warunek, rzekł zimno Graba. A! są i warunki, chwała Bogu, mruknął złośliwie Prucki. O! tak są warunki, wszak pan Konstanty ma pistolety? Mam, doskonałe.Lazaro Cominazzo. I zapewne nabite? Zwieżuteńko.Prucki spojrzał po wszystkich, nie bez pewnej obawy. Otóż o jedno tylko proszę, dodał Graba  żebym wam mógł pokazać jakstrzelam.Bo ze mną chcieć stawać do pojedynku, jest to daremnie narazić się naszwank pewny. To nieznośna zarozumiałość! krzyknął wyzywający niespokojny. Nazywaj to pan sobie jak chcesz, a szanowny gospodarz niech da swoichpistoletów i pójdzie z nami do ogródka.Wszyscy ruszyli się za Grabą, który zaklejone na zimę drzwi żydowskiej izbywysadziwszy ręką silną, pierwszy wystąpił na podwórze. Tu ubezpieczywszysię, że plac obrany na próbę wysokim parkanem był zamknięty, o trzydzieścikroków ustawił deskę, kazał w nią wbić dziesięć mocnych bretnalów, iopatrzywszy broń, rzekł do Pruckiego. Jeśli raz chybię, będziesz pan miał zupełne prawo śmiać się ze mnie.To mówiąc w posępnem milczeniu, którego nikt z przytomnych nie przerywał,Graba wystrzelił dziesięć razy i wsadził dziesięć kul na ostrza bretnali. Pistolety bardzo dobre, rzekł odwracając się potem do gospodarza, i biorąc zarękę Pruckiego dodał: Powiedz mi pan teraz, czy miałbym sumienie, zgadzając się, bić się z panem?Prucki blady, bełkotał. Co innego jest strzelać do deski,  co innego do człowieka! zawołałSamurski. Niechybnie, rzekł Graba  więc jeśli pan Prucki zażąda, służyć mu nieomieszkam.Ale tu wdał się Paliwoda, i przeciwnicy z wielką radością obu podali sobiedłonie, a Graba odszedł, ukradkowemi wejrzeniami młodzieży przeprowadzany. Kochani panowie, rzekł Paliwoda rzucając się na krzesło, gdy się za nimdrzwi zamknęły  jest to człowiek którego szanuję nie koniecznie dla tego, żetak pięknie strzela, ale dla jego charakteru i męstwa, z jakiem wprost doczłowieka z gorzką prawdą przychodzi.Wyznam wam, że mi nawet przykro, iżgo szanować muszę, ale nie mogę inaczej! Otworzył mi oczy  nie chcę tegomarszałkowstwa, to nie dla mnie. Jak to? cofasz się? zawołali młodzi panowie, tłumnie otaczając Paliwodę. Byłbyś do tyla słabym! krzyknął Samurski, podnosząc cybuch do góry zgestem tragicznym. Nazwij to, jeśli chcesz, słabością  to mi wszystko jedno, ale pewno, że mimarszałkowstwo na nic się nie przydało i kandydatem być nie chcę.  Już tak! rzekł załamując ręce Samurski, który miał wielkie widoki na obiorzeP.Konstantego, rachując jakby już miał w kieszeni administracyą wioskiprzyległej swojemu folwarczkowi. Tak! odpowiedział Paliwoda. Wasze chęci były najlepsze, ale w czasopatrzyłem się, że wstydu tylko bym się najadł. Byłbyś wybrany, jak Boga mego kocham, byłbyś wybrany, zakrzyczałSamurski. Nie  odparł zimno Paliwoda. Jak to nie? Napocilibyśmy się wiele a nadaremnie. Pluńmy na to, zawołał śmiejąc się,to kłopot, zamoroka, nudy, ot lepiej pofacjendujemy na konie, pohulamy ipobawim się wesoło  niech sobie kto chce będzie marszałkiem, ja do nógupadam.Samurski popatrzał, plunął, siadł aż krzesło pod nim zatrzeszczało, imachnąwszy ręką, począł fajkę palić zajadle; wreszcie fajkę rzucił, nacisnąłczapkę i wyszedł milczący i gniewny mrucząc pod nosem. Pracujże tu dla nich! Niewdzięczny! umywam ręce!Młodzież, nie wyjmując Pruckiego, który dla zakassowania swegoniefortunnego wyzwania począł opowiadać o czterech pojedynkach i ośmiuśniadaniach pojedynkowych, wzięła się jednozgodnie do szklanek.%7łartowano zwypadków ranniejszych, wojowniczego ducha P.Graby przeciwnik; klął się,ręczył słowem honoru i przysięgał, że do pojedynku nie tyle potrzebnazręczność i umiejętność, co odwaga i szczęście  a czas spłynął do wieczora nazwyczajnem zajęciu wśród kart, kieliszków i gawędy.Na chwilę tylko zniknąłgospodarz, i po więcej niż godzinnej niebytności wrócił zamyślony, wzruszony,nie chcąc mieć udziału ani w grze, ani w pijatyce.Nadchodził wieczór, a wieczorem miało być kassyno, owa zabawa, na którejwszystko co żyło w okolicy i miasteczku znajdować się obiecywało [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl