[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.wody.Kiedyś znów znalazła pomocdla starego robotnika z fabryki asfaltu - wynędzniałego Piotra Guji, oprzeżartych kwasem paznokciach, który słysząc o dobrej i zaradnej paniredaktor w "Polonii" odnalazł ją i płacząc błagał o możliwość powrotu dokraju.Nieszczęśnik, oszukany przez werbownika, nie bacząc na podpisanykontrakt, umknął tej "babilońskiej niewoli" i teraz martwił się, że gdy niewyjedzie, to wezmie go policja! Ale nie mam pieniędzy na bilet, a jeślizaraz nie powrócę do kraju, to zacznie ścigać mnie werbownik i wsadzi dowięzienia - desperował.Bella najpierw nakarmiła go kartoflanką na boczku, "wyżebraną" od zeceraskładającego "Polonię", potem usadziła w komórce za redakcyjnym pokoikiemna stosie makulatury i szybko pobiegła, mijając kościół St.Gerrnain-des-Pres w stronę galerii Zborowskiego przy ulicy de Seine, abyzdobyć dla Guji pieniądze na bilet.- Opanuj się, uspokój - mówił LeopoldZborowski, na próżno starając się zrozumieć sens jej wzburzonych,bezładnych słów.- Opowiedz mi powoli, o co dokładnie chodzi i kto to jestten Guja.Na razie nic nie rozumiem.- Gdy zrozumiał, wyciągnął plikbanknotów i Guja mógł zaraz udać się na Gare du Nord i stamtąd pojechaćjeszcze tego samego wieczora do kraju.Architekt z Warszawy, kapiści z Krakowa i bal w targowej haliNa Montparnassie mieścił się też "Jockey" - nocny lokal, gdzie nadwudziestometrowej przestrzeni malutkiej salki falowała zawsze wprzyćmionym świetle tańcząca, kolebiąca się w rytm granej muzyki masa ludziróżnych nacji, z różnych, odległych niekiedy krajów.Zaprosił ją tam kiedyśZamoyski.Odbębniła już swe godziny w redakcji, wyprawiła w świat "ZwięteGenowefy" i w kilkudziesięciu egzemplarzach uciśniona, nieszczęsna Doloresw szponach barona, nagadała się w "Rotonde" o nowej sztuce i wciążniezmordowana, umalowawszy usta, pokrywszy powieki błękitnym pastelem, byłagotowa do tanecznej rozrywki w "Jockeyu".Minęli z Guciem narożnik Campagne Premiere, z domem o zielonychokiennicach z girlandką malowanych kwiatków i znalezli się w "Jockeyu".Patron lokaliku, Henri, wcisnął dla nich jeszcze dwa małe stoliki i pochwili, wysączywszy swoje cerises, zaczęli tańczyć.Charleston, one-step,tango; bez opamiętania.jak w transie, do póznej nocy trwał ten maraton.- Jestem silny jak koń, ale już dosyć tej zabawy!.Po wyjściu z lokalu Gucio przystanął, zsunął lakierki ze stóp, jakbynagle obuwie zrobiło się o dwa numery mniejsze.- Chyba nie jesteś drobnomieszczanką z małej prowincji - oświadczył - abyrobić kwestię z tego tylko powodu, że odprowadzając cię, pójdę w samychskarpetkach.Nie mam zamiaru męczyć się jak w "hiszpańskich butach" natorturach.- Iść po bulwarze Montparnasse z człowiekiem prawie na bosaka? Tutaj,gdzie jest tak jasno od świateł jak w dzień? Idiotyzm! Zrób ofiarę, załóżte lakiery!- Nigdy! I nie krzycz, nie próbuj wymyślać mi od idiotów, bo jesteśmy tużprzy "Caf???e??? du D???o???me".O widzisz, chyba tam jeszcze siedzą jacyśludzie.Słychać ich głośną rozmowę, to Polacy.Możesz wybrać sobiekogoś z tej tam kompanii, aby cię odprowadził, bo ja lakierków nie włożę.Na tarasie, przy stolikach "Cafe" rzeczywiście siedzieli spóznieni nocnigoście, a przy najbardziej wysuniętym do przodu rodzima cyganeria znadWisły.Wśród znajomych twarzy - Tytus Czyżewski, Jacek Puget.Wśródnieznajomych zwrócił uwagę Belli jakiś młody, acz już nie w studenckimwieku, elegancki pan o gładko zaczesanych ciemnych włosach.Widzączbliżającą się parę, za głośno mówiącą i za żywo gestykulującą, podniósłsię z krzesła - był zgrabny, średniego wzrostu, choć raczej drobnej postaci- i rzekł spokojnie: - "Nie róbmy widowiska, Francuzi patrzą".Po czymruchem ręki, któremu przewodziły wytworność i dobre wychowanie,zadysponował: - Garcon, deux roses! Dla tej pani i tego pana!Wypicie wina nie złamało decyzji Gucia.Wtedy elegancki fundator skłoniłsię przed Bellą i patrząc z powagą nie wykluczającą błysku zachwytuzaproponował: - Jeśli pani pozwoli, to ja się panią zaopiekuję i odprowadzędo domu.Zamoyski był całkiem zadowolony z takiego obrotu sprawy i rżał głośno ześmiechu, widząc że Bella patrzy na niego z gniewem; kompromituje jąprzecież.tak łatwo pozbywając się kłopotu towarzyszenia jej przez mocnoopustoszałe już o tej porze ulice Paryża.A może to i lepiej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.wody.Kiedyś znów znalazła pomocdla starego robotnika z fabryki asfaltu - wynędzniałego Piotra Guji, oprzeżartych kwasem paznokciach, który słysząc o dobrej i zaradnej paniredaktor w "Polonii" odnalazł ją i płacząc błagał o możliwość powrotu dokraju.Nieszczęśnik, oszukany przez werbownika, nie bacząc na podpisanykontrakt, umknął tej "babilońskiej niewoli" i teraz martwił się, że gdy niewyjedzie, to wezmie go policja! Ale nie mam pieniędzy na bilet, a jeślizaraz nie powrócę do kraju, to zacznie ścigać mnie werbownik i wsadzi dowięzienia - desperował.Bella najpierw nakarmiła go kartoflanką na boczku, "wyżebraną" od zeceraskładającego "Polonię", potem usadziła w komórce za redakcyjnym pokoikiemna stosie makulatury i szybko pobiegła, mijając kościół St.Gerrnain-des-Pres w stronę galerii Zborowskiego przy ulicy de Seine, abyzdobyć dla Guji pieniądze na bilet.- Opanuj się, uspokój - mówił LeopoldZborowski, na próżno starając się zrozumieć sens jej wzburzonych,bezładnych słów.- Opowiedz mi powoli, o co dokładnie chodzi i kto to jestten Guja.Na razie nic nie rozumiem.- Gdy zrozumiał, wyciągnął plikbanknotów i Guja mógł zaraz udać się na Gare du Nord i stamtąd pojechaćjeszcze tego samego wieczora do kraju.Architekt z Warszawy, kapiści z Krakowa i bal w targowej haliNa Montparnassie mieścił się też "Jockey" - nocny lokal, gdzie nadwudziestometrowej przestrzeni malutkiej salki falowała zawsze wprzyćmionym świetle tańcząca, kolebiąca się w rytm granej muzyki masa ludziróżnych nacji, z różnych, odległych niekiedy krajów.Zaprosił ją tam kiedyśZamoyski.Odbębniła już swe godziny w redakcji, wyprawiła w świat "ZwięteGenowefy" i w kilkudziesięciu egzemplarzach uciśniona, nieszczęsna Doloresw szponach barona, nagadała się w "Rotonde" o nowej sztuce i wciążniezmordowana, umalowawszy usta, pokrywszy powieki błękitnym pastelem, byłagotowa do tanecznej rozrywki w "Jockeyu".Minęli z Guciem narożnik Campagne Premiere, z domem o zielonychokiennicach z girlandką malowanych kwiatków i znalezli się w "Jockeyu".Patron lokaliku, Henri, wcisnął dla nich jeszcze dwa małe stoliki i pochwili, wysączywszy swoje cerises, zaczęli tańczyć.Charleston, one-step,tango; bez opamiętania.jak w transie, do póznej nocy trwał ten maraton.- Jestem silny jak koń, ale już dosyć tej zabawy!.Po wyjściu z lokalu Gucio przystanął, zsunął lakierki ze stóp, jakbynagle obuwie zrobiło się o dwa numery mniejsze.- Chyba nie jesteś drobnomieszczanką z małej prowincji - oświadczył - abyrobić kwestię z tego tylko powodu, że odprowadzając cię, pójdę w samychskarpetkach.Nie mam zamiaru męczyć się jak w "hiszpańskich butach" natorturach.- Iść po bulwarze Montparnasse z człowiekiem prawie na bosaka? Tutaj,gdzie jest tak jasno od świateł jak w dzień? Idiotyzm! Zrób ofiarę, załóżte lakiery!- Nigdy! I nie krzycz, nie próbuj wymyślać mi od idiotów, bo jesteśmy tużprzy "Caf???e??? du D???o???me".O widzisz, chyba tam jeszcze siedzą jacyśludzie.Słychać ich głośną rozmowę, to Polacy.Możesz wybrać sobiekogoś z tej tam kompanii, aby cię odprowadził, bo ja lakierków nie włożę.Na tarasie, przy stolikach "Cafe" rzeczywiście siedzieli spóznieni nocnigoście, a przy najbardziej wysuniętym do przodu rodzima cyganeria znadWisły.Wśród znajomych twarzy - Tytus Czyżewski, Jacek Puget.Wśródnieznajomych zwrócił uwagę Belli jakiś młody, acz już nie w studenckimwieku, elegancki pan o gładko zaczesanych ciemnych włosach.Widzączbliżającą się parę, za głośno mówiącą i za żywo gestykulującą, podniósłsię z krzesła - był zgrabny, średniego wzrostu, choć raczej drobnej postaci- i rzekł spokojnie: - "Nie róbmy widowiska, Francuzi patrzą".Po czymruchem ręki, któremu przewodziły wytworność i dobre wychowanie,zadysponował: - Garcon, deux roses! Dla tej pani i tego pana!Wypicie wina nie złamało decyzji Gucia.Wtedy elegancki fundator skłoniłsię przed Bellą i patrząc z powagą nie wykluczającą błysku zachwytuzaproponował: - Jeśli pani pozwoli, to ja się panią zaopiekuję i odprowadzędo domu.Zamoyski był całkiem zadowolony z takiego obrotu sprawy i rżał głośno ześmiechu, widząc że Bella patrzy na niego z gniewem; kompromituje jąprzecież.tak łatwo pozbywając się kłopotu towarzyszenia jej przez mocnoopustoszałe już o tej porze ulice Paryża.A może to i lepiej [ Pobierz całość w formacie PDF ]