[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Na pewno jest bystry, ale ambicji naukowych nieokazywał nawet na początku studiów.Znam natomiastpisarza o twarzy gamonia, zaś mój mistrz, profesor światowejsławy, ma aparycję urzędnika na poczcie w małymmiasteczku.Parzycha jako pracownik Desy jest na pewno dobrym fachowcem.- W każdym razie zadowolona jestem, że nie zastał jużwtedy Jerzego w domu.- Kiedy Jerzy wraca?- Mniej więcej za miesiąc, wyjechał na sześciotygodniowyletni kurs wykładów.Przeszli nad staw.Na przystani zastali grupkę młodych ludziw pewexowskich i ciuchowych wdziankach oraz brodategookularnika.Dopiero po chwili zobaczyła stojącego pana z laską.Młodzi machali rękami w kierunku podpływającej lodzi, wktórej siedziała dziewczyna w dżinsach, tym razem tylko wtowarzystwie chłopaka z wąsami a la Gadocha, długowłosegoblondyna nie było.- Piękny staw - stwierdził Roman - dobrze, że możeszkorzystać z kajaków i łodzi.- Kiedy tak się składa, że nie korzystam.- Dlaczego?- Są stale zajęte, trzeba czekać na przystani, aż ktośwysiądzie.Wiesz, jak Klara nie znosi wody, łapy w kałuży niezamoczy, z nią nie ma mowy, musiałabym ją na dłuższy czaszostawiać w pokoju, szkoda mi psa.- Czy od świtu jest tylu chętnych?- Nie, emerytowany ogrodnik, który zajmuje się przystanią,dopiero po śniadaniu wydaje kluczyki.- Cóż prostszego, jak wziąć kluczyki wieczorem i raniutkodo śniadania popływać, o ile wiem, nigdy nie wyprowadzałaśKlary zbyt wcześnie.- Masz rację, to jest pomysł, dziś wieczorem poproszęTurenia.- Zatelefonuję i zapytam, jak ci się pływało.Aódka z dziewczyną i jej towarzyszem przybiła do przystaniwitana okrzykami.- Wracamy po Klarę i przejdziemy się po parku -zdecydowała Katarzyna.- Czy na okres urlopu nie możesz oddawać Klary gdzieś naprzechowanie?- Nie przyszło mi to nawet do głowy, jej też potrzebne są wakacje, z nikim zresztą bym jej nie zostawiła.- Czy nie przesadzasz trochę? Zdarzają się przecież różneokoliczności, a gdybyś tutaj na przykład.zachorowała?- Nie ma obawy, czuję się świetnie.W jednym tylkowypadku ktoś musiałby się nią zaopiekować, przynajmniejdo powrotu Jerzego, i myślę, że to byłbyś ty - gdybym nagleumarła.Roman schylił się i zerwał trawkę.- Daj spokój.- mruknął.- Dobrze, postaram się, żeby ewentualność opieki nad Klarącię ominęła.Przy obiedzie niemal przy wszystkich stolikach było tłoczno.Romankiewiczowie wraz z towarzyszącą im od wczoraj paniąprzyszli nieco spóznieni.Ku zdziwieniu Katarzyny Romanukłonił się im.- Znasz Romankiewiczów czy ich towarzyszkę?- Całą trójkę.Chciała zapytać, czy znajomość była wspólna z Jerzym, alemachał już ręką do kogoś, kto siedział w dalszej części jadalniza plecami Katarzyny.- Znasz tu więcej ludzi niż ja.- Prowadzę dość ruchliwy tryb życia, o znajomości wtedynietrudno.Niedługo po obiedzie Roman wyjechał i po raz pierwszyKatarzyna poczuła się trochę osamotniona.Dopiero póznympopołudniem goście zaczęli się rozjeżdżać.Przed kolacją poszła do Turenia na przystań.Do jej prośbyodniósł się podejrzliwie.Powiedział, że jest odpowiedzialny zasprzęt, kluczyki przez noc można  zapodziać , a goście mogąkorzystać z łódki i kajaka od śniadania do kolacji i że byli jużtacy, co chcieli urządzać nocne przejażdżki, ale dyrekcja niepozwoliła.Dopiero gdy zapewniła go solennie, że panicznie boisię ciemności i nie ma najmniejszego zamiaru pływać nocą, achce do tego celu wykorzystać wczesny ranek, po dłuższymmolestowaniu dał jej wreszcie kluczyk do łódki.- Do kajaka nie dam, bo to wywrotne, a rankiem na stawienikogo nie ma.Bez gości jadalnia ze stałymi wczasowiczami wydała się Katarzynie niemal pusta.Po kolacji większość osób przeszła dopokojów parterowych [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl