[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oni chcą, abyś ich zwolnił ze służby.Aga się tego nie spodziewał.Odwrócił się i obrzucił swojąsłużbę groźnym spojrzeniem.Potem spytał:— Skąd to wiesz?— Oni mi to powiedzieli.— Na Allaha! Każę ich wybatożyć!— Nie zrobisz tego.Czyż sam nie posmakowałeś kija?Ostrzegam cię.Zastanów się nad sobą i odmień swoje życie.Dlaczego nie chcesz tych ludzi zwolnić?— Bo tak mi się podoba.— A więc niech ci się także podoba to, że zabiorę truciznę doÜsküb.Halef! Czy konie są gotowe?— Tak, sihdi — odparł zapytany.— Wystarczy je tylkoprzyprowadzić.Janik z pewnością już także zaprzągł.— A więc ruszamy.Zawieźcie mnie przed bramę!— Zatrzymaj się! — zawołał Murad Habulam.— Jesteś wgorącej wodzie kąpany, efendi!— Po co się guzdrzesz — odparłem.— Daj twoim ludziomnależną odprawę i niech sobie idą!— Uczynię to, ale nie mogę przecież pozostać bez służby!— To sobie wynajmij ludzi doraźnych.Nie mam czasu nadługie rokowania.Oto pismo, przeczytaj je i podpisz!Wziął ode mnie papier, usiadł i zaczął je uważnie czytać.Treśćpisma wyraźnie mu nie odpowiadała.Niejedno można byłosformułować tak czy inaczej, ale nie zgodziłem się na żadnezmiany i wreszcie Murad Habulam podpisał się pod nim.Halefzabrał oświadczenie Murada i zaniósł je Janikowi.— A co z ludźmi? — zapytałem.Aga nie odpowiedział od razu.Wtedy Suef zawołał ze złością:— Niech idą do szejtana! Możesz zatrudnić innych, którzy niebędą wiedzieć, co się tu działo wczoraj i dziś.Wypędź ich! A imdalej pójdą, tym lepiej!Słowa te wpłynęły na decyzję Habulama, który poszedł dodomu i wrócił z pieniędzmi, a ja pozostałem, aż wypłaconowynagrodzenia.Potem dałem mu truciznę i okruchy i kazałemprzyprowadzić konie.Można sobie wyobrazić, że nasze pożegnanie z gospodarzembyło dalekie od czułości.Przepraszał, że nie towarzyszy mi dodrzwi, ale ma okaleczone stopy.— Przekonałeś się — ostrzegałem go z powagą — że Allahprzemienia największe kłamstwo w prawdę.Kiedy przybyliśmytutaj wczoraj powiedziałeś, że nie możesz chodzić, co byłokłamstwem.Dzisiaj stało się to prawdą.A co się tyczy twojejgościnności, nie mam co ci za nią dziękować.Suef miał miwskazać jakiś han, ale wprowadził mnie w błąd.W hanie bymzapłacił, ale tobie nic nie zaproponuję.Wziąwszy wszystkorazem, jesteśmy dzisiaj kwita i mam nadzieję, że nie zostanieotwarty jakiś nowy między nami rachunek.— Ale my nie jesteśmy jeszcze kwita! — zawołałrozwścieczony Suef.— Zapłacisz ty mi za ten dzisiejszyrachunek!— Bardzo chętnie! I to znów batem!— Niestety! Następnym razem będą to kule!— To się jeszcze okaże.Wiem dobrze, że w kilka minut pomoim wyjeździe ty także opuścisz ten dom…— Przecież nie mogę chodzić…— Dlatego pojedziesz.— Jesteś wszystkowiedzący — ironizował zdrajca.— Jeślinaprawdę jesteś taki mądry, to powiedz mi, dokąd się udam?— Za pozostałymi.— Po co?— Aby im zameldować, że szukam Karanirwan.Pozdrów ichode mnie i powiedz im, że następnym razem będą stać nie wwodzie, ale we krwi, oczywiście własnej.Osko wypchnął mnie na fotelu na kółkach na zewnątrz.Nadworze dosiedliśmy podstawionych koni.Przed domem stał takżewóz z Janikiem i Anką.Swój niewielki dobytek złożyli z tyłu nawozie.Ich twarze rozpromieniała radość.— Pojedziemy najpierw do miejsca, w którym znajdowały siękonie naszych wrogów i podążymy potem za wami —zawołałem.Parobek, który chciał nas poprowadzić, był gotów.Ominęliśmywieś i już po pięciu minutach byliśmy na miejscu, gdzie parobeksię z nami pożegnał.Zapytałem go jeszcze, aby nie pominąćnajważniejszego, ilu ludzi stąd wyjechało.Było ich pięciu, ale onznał tylko brata Habulama, Manacha el Barszę.Kazałem muopisać czterech pozostałych.Okazało się, iż byli to Barud elAmasad, Mübarek i obaj Aladżi.Ranny Mübarek trzymał się wsiodle prosto.Stary posiadał naturę hipopotama.Z powodu chorej nogi sam nie chciałem zsiadać z konia idlatego poleciłem moim towarzyszom, aby sprawdzili śladykopyt.— Na co się to przyda? — pytał Osko.— Do późniejszego rozpoznania koni.Może znajdziemy się wprzykrej sytuacji, w której nie będziemy wiedzieć, kogo przedsobą mamy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Oni chcą, abyś ich zwolnił ze służby.Aga się tego nie spodziewał.Odwrócił się i obrzucił swojąsłużbę groźnym spojrzeniem.Potem spytał:— Skąd to wiesz?— Oni mi to powiedzieli.— Na Allaha! Każę ich wybatożyć!— Nie zrobisz tego.Czyż sam nie posmakowałeś kija?Ostrzegam cię.Zastanów się nad sobą i odmień swoje życie.Dlaczego nie chcesz tych ludzi zwolnić?— Bo tak mi się podoba.— A więc niech ci się także podoba to, że zabiorę truciznę doÜsküb.Halef! Czy konie są gotowe?— Tak, sihdi — odparł zapytany.— Wystarczy je tylkoprzyprowadzić.Janik z pewnością już także zaprzągł.— A więc ruszamy.Zawieźcie mnie przed bramę!— Zatrzymaj się! — zawołał Murad Habulam.— Jesteś wgorącej wodzie kąpany, efendi!— Po co się guzdrzesz — odparłem.— Daj twoim ludziomnależną odprawę i niech sobie idą!— Uczynię to, ale nie mogę przecież pozostać bez służby!— To sobie wynajmij ludzi doraźnych.Nie mam czasu nadługie rokowania.Oto pismo, przeczytaj je i podpisz!Wziął ode mnie papier, usiadł i zaczął je uważnie czytać.Treśćpisma wyraźnie mu nie odpowiadała.Niejedno można byłosformułować tak czy inaczej, ale nie zgodziłem się na żadnezmiany i wreszcie Murad Habulam podpisał się pod nim.Halefzabrał oświadczenie Murada i zaniósł je Janikowi.— A co z ludźmi? — zapytałem.Aga nie odpowiedział od razu.Wtedy Suef zawołał ze złością:— Niech idą do szejtana! Możesz zatrudnić innych, którzy niebędą wiedzieć, co się tu działo wczoraj i dziś.Wypędź ich! A imdalej pójdą, tym lepiej!Słowa te wpłynęły na decyzję Habulama, który poszedł dodomu i wrócił z pieniędzmi, a ja pozostałem, aż wypłaconowynagrodzenia.Potem dałem mu truciznę i okruchy i kazałemprzyprowadzić konie.Można sobie wyobrazić, że nasze pożegnanie z gospodarzembyło dalekie od czułości.Przepraszał, że nie towarzyszy mi dodrzwi, ale ma okaleczone stopy.— Przekonałeś się — ostrzegałem go z powagą — że Allahprzemienia największe kłamstwo w prawdę.Kiedy przybyliśmytutaj wczoraj powiedziałeś, że nie możesz chodzić, co byłokłamstwem.Dzisiaj stało się to prawdą.A co się tyczy twojejgościnności, nie mam co ci za nią dziękować.Suef miał miwskazać jakiś han, ale wprowadził mnie w błąd.W hanie bymzapłacił, ale tobie nic nie zaproponuję.Wziąwszy wszystkorazem, jesteśmy dzisiaj kwita i mam nadzieję, że nie zostanieotwarty jakiś nowy między nami rachunek.— Ale my nie jesteśmy jeszcze kwita! — zawołałrozwścieczony Suef.— Zapłacisz ty mi za ten dzisiejszyrachunek!— Bardzo chętnie! I to znów batem!— Niestety! Następnym razem będą to kule!— To się jeszcze okaże.Wiem dobrze, że w kilka minut pomoim wyjeździe ty także opuścisz ten dom…— Przecież nie mogę chodzić…— Dlatego pojedziesz.— Jesteś wszystkowiedzący — ironizował zdrajca.— Jeślinaprawdę jesteś taki mądry, to powiedz mi, dokąd się udam?— Za pozostałymi.— Po co?— Aby im zameldować, że szukam Karanirwan.Pozdrów ichode mnie i powiedz im, że następnym razem będą stać nie wwodzie, ale we krwi, oczywiście własnej.Osko wypchnął mnie na fotelu na kółkach na zewnątrz.Nadworze dosiedliśmy podstawionych koni.Przed domem stał takżewóz z Janikiem i Anką.Swój niewielki dobytek złożyli z tyłu nawozie.Ich twarze rozpromieniała radość.— Pojedziemy najpierw do miejsca, w którym znajdowały siękonie naszych wrogów i podążymy potem za wami —zawołałem.Parobek, który chciał nas poprowadzić, był gotów.Ominęliśmywieś i już po pięciu minutach byliśmy na miejscu, gdzie parobeksię z nami pożegnał.Zapytałem go jeszcze, aby nie pominąćnajważniejszego, ilu ludzi stąd wyjechało.Było ich pięciu, ale onznał tylko brata Habulama, Manacha el Barszę.Kazałem muopisać czterech pozostałych.Okazało się, iż byli to Barud elAmasad, Mübarek i obaj Aladżi.Ranny Mübarek trzymał się wsiodle prosto.Stary posiadał naturę hipopotama.Z powodu chorej nogi sam nie chciałem zsiadać z konia idlatego poleciłem moim towarzyszom, aby sprawdzili śladykopyt.— Na co się to przyda? — pytał Osko.— Do późniejszego rozpoznania koni.Może znajdziemy się wprzykrej sytuacji, w której nie będziemy wiedzieć, kogo przedsobą mamy [ Pobierz całość w formacie PDF ]