[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za tę pracę otrzymuję różne towary, a cza-sem pieniądze.- Co takiego!? - krzyknął adwokat, stając tuż przed nią, tak blisko, że aż sięnieco cofnęła.- To się nazywa babka, prawda?Oskarżenie zostało jej rzucone prosto w twarz, a ona zaczęła rozumieć, jaknierozsądnie postąpiła, próbując tłumaczyć się przed tym człowiekiem w ubraniuzdobionym srebrnymi guzikami, który, jeśli sądzić po oddechu, był nałogowympalaczem.- Wolę nie dawać nazwy mojemu rzemiosłu - powiedziała Mercy, broniącsię przed mdłościami, wciąż siejącymi niepokój w jej brzuchu.Pod wielomawarstwami wełny i płótna czuła warstewkę potu oblepiającą jej pachy.Oddycha-ła coraz płycej.- Czy chory człowiek nie powinien skorzystać raczej z usług medyka? Osobywłaściwie wyuczonej w ruchach płynów i mechanice ciała? - spytał adwokat,tym razem kierując pytanie do przysięgłych.Jeden z nich miał na twarzy pogardliwy uśmieszek zadowolenia i siedział,opierając wysoki but o balustradę loży.Bez wątpienia medyk, pomyślała Mercy.Wykształcony od początku do końca metodą Cambridge, w college'u.Zupełniejakby wszystko, co powinien wiedzieć, mógł wyczytać w książce!- Niektórzy tak wolą - przyznała.- Wolą! - ryknął adwokat i sędzia się uśmiechnął.- Jesteś szarlatanką, ko-bieto!RLTGaleria eksplodowała mnóstwem okrzyków i komentarzy, Saltonstall stałtymczasem, mierząc w nią długim palcem, za którym powiewała koronka man-kietu.Mercy poczuła, że jej cierpliwość się wyczerpała.- To, czy jestem szarlatanką, nie powinno nas tu interesować! - stwierdziłagłosem nabierającym mocy.- Wnioskuję do sądu o oczyszczenie imienia De-liverance Dane zarówno z uwagi na pamięć o niej, jak i na moje dobro, a takżedobro mojej niedawno narodzonej córki, pamiętając, że oczyszczono już imionainnych nieszczęśników skazanych na śmierć przez wyższy sąd karny zwołanyprzez miasto Salem w tysiąc sześćset dziewięćdziesiątym drugim roku, któregoprostackie dowody i niegodziwe kłamstwa zostały przyjęte przez samego sę-dziego Sewalla!Z tymi słowami dała upust gromadzącej się w jej wnętrzu mocy, która po-prowadziła rękę w dół.Pięść Mercy uderzyła w balustradę, jej oczy zamieniły sięw kryształy lodu, a drewno pękło od siły uderzenia i balustrada omal nie przeła-mała się na pół.Przyglądająca się temu ciżba głośno nabrała tchu i zamilkła.Ri-chard Saltonstall, niezrażony tym wybuchem, zawrócił do miejsca, w którymstała pałająca wściekłością Mercy Lamson.- To prawda, że wyższy sąd karny, w pośpiechu dążąc do uwolnienia naszejopartej na przymierzu wspólnoty od diabelskich wpływów, zapewne zbyt po-chopnie dał wiarę świadectwom istnienia widm i opętanych dziewczynek - przy-znał, smutno kręcąc głową.- I prawdą jest również, że ci wszyscy nieszczęśni-cy, których dusze ma teraz w swojej pieczy nasz wszechmocny i miłosierny Bóg,odzyskali przed tym sądem dobre imię i status należny im dla pożytku i poprawybytu ich żyjącego potomstwa.Adwokat przeszedł z kolei przed ławę przysięgłych, z której dwanaście parmęskich oczu nieruchomo wpatrywało się w roztrzęsioną postać Mercy.- Prawdą jest i to, że w następstwie wyroku wydanego na matkę warunki pa-ni życia stały się nędzne i nie dawały możliwości utrzymania, a jednak.Urwał iRLTzwrócił się ku galerii, po której powiódł wzrokiem.Siedzący tam ludzie czekali zzapartym tchem.- Tyle że, pani Lamson.- powiedział jeszcze raz i Mercy spojrzała w górę,na portret z jego przyjaznymi, rumianymi policzkami i bujnymi lokami, całkiemprzecież płaskimi i będącymi jedynie warstwą obojętnej farby.- Tyle że.- po-wtórzył po raz trzeci, spoglądając prosto w jej zimne oczy.- Tamci nieszczęśnicybyli niewinni.RLTROZDZIAA JEDENASTYBoston, Massachusetts3 lipca 1991 rokuZnajdująca się na piętrze czytelnia zbiorów specjalnych Boston Athenaeumbyła całkiem pusta i Connie po raz piąty w ciągu godziny spojrzała na zegarek,zastanawiając się, czy powinna traktować przedłużające się oczekiwanie jakomało subtelną aluzję.Dyżurny bibliotekarz nie próbował nawet ukryć irytacji,kiedy poprosiła o książkę do przejrzenia.- Dobrze, niech będzie - powiedział prawie szeptem.- Ale dzisiaj wcześniezamykamy.Proszę tam poczekać.Wskazał jej krzesło ulokowane dokładnie w plamie słonecznego światła podoknem, najdalej od wentylatora, więc Connie czuła się tak, jakby miała na ple-cach elektryczny koc.Z prawdziwą złością otarła strużkę potu ściekającą jej zczoła na nos.Jeszcze kwadrans, obiecała sobie.Kwadrans jeszcze wytrzymam.Cieniowała tymczasem liście dmuchawca, który naszkicowała na marginesie no-tatnika.Wkrótce jednak opanowała wzburzenie, a przed stolikiem, przy którymsiedziała, pojawiła się przezroczysta błona snu na jawie.I zobaczyła Sama wksiężycowej poświacie, odgarniającego do tyłu włosy.Pozwoliła sobie śnić tensen dalej, a jej wargi ułożyły się w mimowolny uśmiech.- To pani czeka na dziennik Bartlett? - spytał młody bibliotekarz z kwaśnąminą.RLTZamrugała, wróciła do swojego stolika, notatnika, słońca grzejącego w plecyi mężczyzny nachylonego nad wózeczkiem załadowanym kilkoma ułożonymi wpiramidkę pudełkami archiwaliów.- Tak - potwierdziła, odsuwając do tyłu krzesło, by móc dosięgnąć pierw-szego pudełka.- Chwileczkę - powiedział młody człowiek, zastawiając jej drogę.- Mamnadzieję, że zna pani reguły.%7ładnych piór ani długopisów.Do podparcia wolu-minów proszę używać styropianowych podkładek, żeby uniknąć pęknięciagrzbietu.Nie wolno fotokopiować.Jednorazowo wolno przeglądać zawartośćtylko jednego pudełka.Rękopisów proszę dotykać jak najmniej, zawsze w tym [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Za tę pracę otrzymuję różne towary, a cza-sem pieniądze.- Co takiego!? - krzyknął adwokat, stając tuż przed nią, tak blisko, że aż sięnieco cofnęła.- To się nazywa babka, prawda?Oskarżenie zostało jej rzucone prosto w twarz, a ona zaczęła rozumieć, jaknierozsądnie postąpiła, próbując tłumaczyć się przed tym człowiekiem w ubraniuzdobionym srebrnymi guzikami, który, jeśli sądzić po oddechu, był nałogowympalaczem.- Wolę nie dawać nazwy mojemu rzemiosłu - powiedziała Mercy, broniącsię przed mdłościami, wciąż siejącymi niepokój w jej brzuchu.Pod wielomawarstwami wełny i płótna czuła warstewkę potu oblepiającą jej pachy.Oddycha-ła coraz płycej.- Czy chory człowiek nie powinien skorzystać raczej z usług medyka? Osobywłaściwie wyuczonej w ruchach płynów i mechanice ciała? - spytał adwokat,tym razem kierując pytanie do przysięgłych.Jeden z nich miał na twarzy pogardliwy uśmieszek zadowolenia i siedział,opierając wysoki but o balustradę loży.Bez wątpienia medyk, pomyślała Mercy.Wykształcony od początku do końca metodą Cambridge, w college'u.Zupełniejakby wszystko, co powinien wiedzieć, mógł wyczytać w książce!- Niektórzy tak wolą - przyznała.- Wolą! - ryknął adwokat i sędzia się uśmiechnął.- Jesteś szarlatanką, ko-bieto!RLTGaleria eksplodowała mnóstwem okrzyków i komentarzy, Saltonstall stałtymczasem, mierząc w nią długim palcem, za którym powiewała koronka man-kietu.Mercy poczuła, że jej cierpliwość się wyczerpała.- To, czy jestem szarlatanką, nie powinno nas tu interesować! - stwierdziłagłosem nabierającym mocy.- Wnioskuję do sądu o oczyszczenie imienia De-liverance Dane zarówno z uwagi na pamięć o niej, jak i na moje dobro, a takżedobro mojej niedawno narodzonej córki, pamiętając, że oczyszczono już imionainnych nieszczęśników skazanych na śmierć przez wyższy sąd karny zwołanyprzez miasto Salem w tysiąc sześćset dziewięćdziesiątym drugim roku, któregoprostackie dowody i niegodziwe kłamstwa zostały przyjęte przez samego sę-dziego Sewalla!Z tymi słowami dała upust gromadzącej się w jej wnętrzu mocy, która po-prowadziła rękę w dół.Pięść Mercy uderzyła w balustradę, jej oczy zamieniły sięw kryształy lodu, a drewno pękło od siły uderzenia i balustrada omal nie przeła-mała się na pół.Przyglądająca się temu ciżba głośno nabrała tchu i zamilkła.Ri-chard Saltonstall, niezrażony tym wybuchem, zawrócił do miejsca, w którymstała pałająca wściekłością Mercy Lamson.- To prawda, że wyższy sąd karny, w pośpiechu dążąc do uwolnienia naszejopartej na przymierzu wspólnoty od diabelskich wpływów, zapewne zbyt po-chopnie dał wiarę świadectwom istnienia widm i opętanych dziewczynek - przy-znał, smutno kręcąc głową.- I prawdą jest również, że ci wszyscy nieszczęśni-cy, których dusze ma teraz w swojej pieczy nasz wszechmocny i miłosierny Bóg,odzyskali przed tym sądem dobre imię i status należny im dla pożytku i poprawybytu ich żyjącego potomstwa.Adwokat przeszedł z kolei przed ławę przysięgłych, z której dwanaście parmęskich oczu nieruchomo wpatrywało się w roztrzęsioną postać Mercy.- Prawdą jest i to, że w następstwie wyroku wydanego na matkę warunki pa-ni życia stały się nędzne i nie dawały możliwości utrzymania, a jednak.Urwał iRLTzwrócił się ku galerii, po której powiódł wzrokiem.Siedzący tam ludzie czekali zzapartym tchem.- Tyle że, pani Lamson.- powiedział jeszcze raz i Mercy spojrzała w górę,na portret z jego przyjaznymi, rumianymi policzkami i bujnymi lokami, całkiemprzecież płaskimi i będącymi jedynie warstwą obojętnej farby.- Tyle że.- po-wtórzył po raz trzeci, spoglądając prosto w jej zimne oczy.- Tamci nieszczęśnicybyli niewinni.RLTROZDZIAA JEDENASTYBoston, Massachusetts3 lipca 1991 rokuZnajdująca się na piętrze czytelnia zbiorów specjalnych Boston Athenaeumbyła całkiem pusta i Connie po raz piąty w ciągu godziny spojrzała na zegarek,zastanawiając się, czy powinna traktować przedłużające się oczekiwanie jakomało subtelną aluzję.Dyżurny bibliotekarz nie próbował nawet ukryć irytacji,kiedy poprosiła o książkę do przejrzenia.- Dobrze, niech będzie - powiedział prawie szeptem.- Ale dzisiaj wcześniezamykamy.Proszę tam poczekać.Wskazał jej krzesło ulokowane dokładnie w plamie słonecznego światła podoknem, najdalej od wentylatora, więc Connie czuła się tak, jakby miała na ple-cach elektryczny koc.Z prawdziwą złością otarła strużkę potu ściekającą jej zczoła na nos.Jeszcze kwadrans, obiecała sobie.Kwadrans jeszcze wytrzymam.Cieniowała tymczasem liście dmuchawca, który naszkicowała na marginesie no-tatnika.Wkrótce jednak opanowała wzburzenie, a przed stolikiem, przy którymsiedziała, pojawiła się przezroczysta błona snu na jawie.I zobaczyła Sama wksiężycowej poświacie, odgarniającego do tyłu włosy.Pozwoliła sobie śnić tensen dalej, a jej wargi ułożyły się w mimowolny uśmiech.- To pani czeka na dziennik Bartlett? - spytał młody bibliotekarz z kwaśnąminą.RLTZamrugała, wróciła do swojego stolika, notatnika, słońca grzejącego w plecyi mężczyzny nachylonego nad wózeczkiem załadowanym kilkoma ułożonymi wpiramidkę pudełkami archiwaliów.- Tak - potwierdziła, odsuwając do tyłu krzesło, by móc dosięgnąć pierw-szego pudełka.- Chwileczkę - powiedział młody człowiek, zastawiając jej drogę.- Mamnadzieję, że zna pani reguły.%7ładnych piór ani długopisów.Do podparcia wolu-minów proszę używać styropianowych podkładek, żeby uniknąć pęknięciagrzbietu.Nie wolno fotokopiować.Jednorazowo wolno przeglądać zawartośćtylko jednego pudełka.Rękopisów proszę dotykać jak najmniej, zawsze w tym [ Pobierz całość w formacie PDF ]