[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.308, jednego z jego ulubionych karabinów, podwieszone nad blatemw dwóch imadłach.Jezu.Tatko zza moich pleców.Twój kumpel, powiedział.Wiedziałem po naszej pierwszej rozmowie, że będzietwardzielem, bo jak inaczej ktoś taki jak ty&Pohamował się.Tego się nie spodziewałem.Bangley!Desperacko.Pierwszy raz poczułem, jak mnie ogarnia, desperacja jak nieprzyjemnyzapach.Dziwne.Nigdy nie wiesz, jak ci na kimś zależy, dopóki nie rozwalą mu domu.Wzdrygnąłem się.Dłoń Tatka na moim ramieniu.Tu go zaskoczyli.Pracował.To było w ciągu dnia.Nie spodziewał się takiego atakuw dzień.Zaszli go od frontu i przetrwał pierwszy szturm i odparł go.Zmusił ich do odwrotu,potem wszedł na górę, żeby mieć lepszy widok, lepszą pozycję do strzału, i walczył stamtąd.Pewnie tylko kilku miało broń.Wbiegłem po schodach.Ze ściśniętym sercem.Co tam zobaczę? Nigdy nie byłem nagórze, nigdy.Korytarz obwieszony zdjęciami jasnowłosej rodziny.Na nartach, na żaglówce,w bambusowym bungalowie, palmy, biszkoptowy labrador na ukwieconej łące.Wszystko torejestrowałem w przelocie, pokonując korytarz długimi susami po grubej wykładzinie, stająctylko raz, żeby zorientować się na frontową ścianę domu, w której była lukarna.I ten pokój.Popchnąłem częściowo zamknięte drzwi. Pokój dziecka, chłopca.Plakat Linu Linu w bikini nad łóżkiem, łóżko przykryte kapąz kowbojami na wierzgających mustangach.Na ścianach motyle w gablotkach, a w rogu gitaraelektryczna.I narty slalomowe.Deska surfingowa, krótka, zamocowana na skośnym suficie,jaskrawozielony rysunek węża na jabłoni i nagiej Ewy odwróconej bokiem, z piersią niemalzasłoniętą kręconymi włosami: SIN SURFBOARDS.Plakat NASCAR z autografem.Samochódz numerem 13.W plakacie tkwiły dwie strzały myśliwskie, prawdziwe, a wyżej ściana byłapodziurawiona kulami.Dwa opakowania tytoniu Copenhagen i spluwaczka z puszki po kawie Folgers napodłodze przy łóżku.Okulary noktowizyjne i dwa glocki zwisające w kaburach ze stojaka nakapelusze.Jezu.To był pokój syna i pokój Bangleya.Tu mieszkał.Zajebiście.Zachowanyw idealnym stanie jak w jakimś muzeum historycznym.Przypomniał mi się ojciec Bangleya,ojciec, którego nienawidził i pomyślałem: Założę się, że sam nigdy nie miał takiego pokoju.Leczył rany albo instynktownie rekompensował dawne braki albo coś jeszcze dziwniejszego, ktowie, mieszkając w tym muzeum, tym pokoju na niby.A przez dach wpadało do środka światłosłoneczne.Przez dziurę średnicy dwóch stóp.%7ładnego śladu wybuchu, skąd się tam wzięła? Aha.Prawie wpadłem w dziurę tej samej wielkości w podłodze.Pytanie za pytaniem, zderzały się zesobą jak samochody w wyścigu NASCAR.I to spalone okno.I worki z piaskiem ustawione przyparapecie i po bokach.I ani śladu Bangleya co na tym etapie było dobrym znakiem.Stałem na środku pokoju, łykając powietrze, usiłując uspokoić oddech.Podszedłem downęki po oknie i spojrzałem na nasz obóz, nasze lotnisko, i musiałem parsknąć gorzkimśmiechem.Widział praktycznie wszystko: tył niskiego nasypu biegnącego przez pas, gdzie spałemz Jasperem, aż po kontener, który odciągnęliśmy od mojego domu, domu, który służył zaprzynętę.Widział werandę i drzwi wejściowe do tego domu, rząd zardzewiałych kadłubówsamolotów, dwa boki budynku obsługi lotniskowej, wejście do mojego hangaru.Stąd niewielemogło się przed nim ukryć, i właśnie dlatego wybrał takie miejsce.Nigdy nie przyszło mi to dogłowy, nie wiem dlaczego.Albo że kiedy alarmowałem go w nocy o wizycie intruzów, widziałcałą sytuację jak na dłoni.Wiedział, ilu chowa się za kontenerem, jaką mają broń, ilu jeszczezostało z tyłu, wiedział to wszystko zanim niespiesznie zjawił się w ciemnościach przy nasypie,prawdopodobnie zdążył już sobie zaplanować, którego zastrzeli najpierw i w jaki sposób.Dlatego nigdy nie był zaskoczony, zawsze mnie dziwił ten jego spokój.Kurwa.I te workiz piaskiem.Pewnie mógłby rozwalić ich stąd którymś snajperskim karabinem.PieprzonyBangley.Jaka to była odległość? Może trzysta jardów.Aatwy strzał.Dla niego.I stojąc tam,czułem jak rośnie we mnie odraza i podziw i muszę przyznać co? Miłość, być może, którązacząłem czuć do tego konkretnego pomyleńca.W jednej rzeczy był dobry, naprawdę dobry, a z całą resztą radził sobie z niezmiennąprzekorą.Jest to jakaś strategia, jak sądzę.I wspierał mnie.Niezawodnie, niezachwianie.I, jak?Wielkodusznie.To znaczy bez żadnych granic, prawda? Nigdy nawet nie dał mi poznać, jakściśle kontroluje całą operację.I dlatego, kiedy wyjeżdżałem, wiedział dokładnie, o ile rośnieryzyko, zagrożenie.Pewnie potrafił je skalibrować z zabójczą dokładnością, tak jak potrafiłskalibrować celownik, biorąc poprawkę na wiatr i różnicę wysokości przy dalekich strzałachz wieży, z mrożącą krew w żyłach precyzją oceniał w jakim niebezpieczeństwie znajdzie się sambez systemu ostrzegania w postaci mnie i Jaspera, a potem już tylko mnie.Ta symbioza, ze skaliktórej nie zdawałem sobie dotąd sprawy.A przez to jego ponury i ostatecznie przelotny opórwobec mojego wyjazdu wydał mi się jeszcze bardziej wzruszający.Ten koszyk granatów.To, żepowiedział, że jestem rodziną.%7łe na swój sposób życzył mi przyjemnej wyprawy,bezpieczeństwa, nie dla siebie, dla mnie.I te inne wyprawy.Na ryby i na polowania, w których jak wiedział chodziło głównieo odpoczynek, fizyczny albo psychiczny, a które narażały go na śmiertelne niebezpieczeństwo.To, że nigdy nie protestował.To był jego pokój.Trochę wzruszający.Trochę dziwaczny.Odwróciłem się.Tatko w drzwiach jego szare oczy przesuwały się po dziecięcychzabawkach, pistoletach.To cały Bangley, powiedziałem.No no.Oczy Tatka na oknie obłożonym workami z piaskiem.Tu nie umarł.Podszedł do osmalonej dziury, która dawniej była lukarną.Spojrzał w dół, na drugąstronę.Tu go ranili.Tatko dotknął strzępów zasłony.Wiedział, że nie może tu zostać, wykurzyliby go ogniem.Wiedział, że musi stąd wyjść,chociaż był ranny.%7łe musi wyjść i zaatakować.Był dobrym żołnierzem.Był?Tatko wzruszył ramionami.Staliśmy tak obaj.Nie mogłem się ruszyć.Zmroziło mnie.A potem usłyszeliśmy podwójny wystrzał i krzyk [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.308, jednego z jego ulubionych karabinów, podwieszone nad blatemw dwóch imadłach.Jezu.Tatko zza moich pleców.Twój kumpel, powiedział.Wiedziałem po naszej pierwszej rozmowie, że będzietwardzielem, bo jak inaczej ktoś taki jak ty&Pohamował się.Tego się nie spodziewałem.Bangley!Desperacko.Pierwszy raz poczułem, jak mnie ogarnia, desperacja jak nieprzyjemnyzapach.Dziwne.Nigdy nie wiesz, jak ci na kimś zależy, dopóki nie rozwalą mu domu.Wzdrygnąłem się.Dłoń Tatka na moim ramieniu.Tu go zaskoczyli.Pracował.To było w ciągu dnia.Nie spodziewał się takiego atakuw dzień.Zaszli go od frontu i przetrwał pierwszy szturm i odparł go.Zmusił ich do odwrotu,potem wszedł na górę, żeby mieć lepszy widok, lepszą pozycję do strzału, i walczył stamtąd.Pewnie tylko kilku miało broń.Wbiegłem po schodach.Ze ściśniętym sercem.Co tam zobaczę? Nigdy nie byłem nagórze, nigdy.Korytarz obwieszony zdjęciami jasnowłosej rodziny.Na nartach, na żaglówce,w bambusowym bungalowie, palmy, biszkoptowy labrador na ukwieconej łące.Wszystko torejestrowałem w przelocie, pokonując korytarz długimi susami po grubej wykładzinie, stająctylko raz, żeby zorientować się na frontową ścianę domu, w której była lukarna.I ten pokój.Popchnąłem częściowo zamknięte drzwi. Pokój dziecka, chłopca.Plakat Linu Linu w bikini nad łóżkiem, łóżko przykryte kapąz kowbojami na wierzgających mustangach.Na ścianach motyle w gablotkach, a w rogu gitaraelektryczna.I narty slalomowe.Deska surfingowa, krótka, zamocowana na skośnym suficie,jaskrawozielony rysunek węża na jabłoni i nagiej Ewy odwróconej bokiem, z piersią niemalzasłoniętą kręconymi włosami: SIN SURFBOARDS.Plakat NASCAR z autografem.Samochódz numerem 13.W plakacie tkwiły dwie strzały myśliwskie, prawdziwe, a wyżej ściana byłapodziurawiona kulami.Dwa opakowania tytoniu Copenhagen i spluwaczka z puszki po kawie Folgers napodłodze przy łóżku.Okulary noktowizyjne i dwa glocki zwisające w kaburach ze stojaka nakapelusze.Jezu.To był pokój syna i pokój Bangleya.Tu mieszkał.Zajebiście.Zachowanyw idealnym stanie jak w jakimś muzeum historycznym.Przypomniał mi się ojciec Bangleya,ojciec, którego nienawidził i pomyślałem: Założę się, że sam nigdy nie miał takiego pokoju.Leczył rany albo instynktownie rekompensował dawne braki albo coś jeszcze dziwniejszego, ktowie, mieszkając w tym muzeum, tym pokoju na niby.A przez dach wpadało do środka światłosłoneczne.Przez dziurę średnicy dwóch stóp.%7ładnego śladu wybuchu, skąd się tam wzięła? Aha.Prawie wpadłem w dziurę tej samej wielkości w podłodze.Pytanie za pytaniem, zderzały się zesobą jak samochody w wyścigu NASCAR.I to spalone okno.I worki z piaskiem ustawione przyparapecie i po bokach.I ani śladu Bangleya co na tym etapie było dobrym znakiem.Stałem na środku pokoju, łykając powietrze, usiłując uspokoić oddech.Podszedłem downęki po oknie i spojrzałem na nasz obóz, nasze lotnisko, i musiałem parsknąć gorzkimśmiechem.Widział praktycznie wszystko: tył niskiego nasypu biegnącego przez pas, gdzie spałemz Jasperem, aż po kontener, który odciągnęliśmy od mojego domu, domu, który służył zaprzynętę.Widział werandę i drzwi wejściowe do tego domu, rząd zardzewiałych kadłubówsamolotów, dwa boki budynku obsługi lotniskowej, wejście do mojego hangaru.Stąd niewielemogło się przed nim ukryć, i właśnie dlatego wybrał takie miejsce.Nigdy nie przyszło mi to dogłowy, nie wiem dlaczego.Albo że kiedy alarmowałem go w nocy o wizycie intruzów, widziałcałą sytuację jak na dłoni.Wiedział, ilu chowa się za kontenerem, jaką mają broń, ilu jeszczezostało z tyłu, wiedział to wszystko zanim niespiesznie zjawił się w ciemnościach przy nasypie,prawdopodobnie zdążył już sobie zaplanować, którego zastrzeli najpierw i w jaki sposób.Dlatego nigdy nie był zaskoczony, zawsze mnie dziwił ten jego spokój.Kurwa.I te workiz piaskiem.Pewnie mógłby rozwalić ich stąd którymś snajperskim karabinem.PieprzonyBangley.Jaka to była odległość? Może trzysta jardów.Aatwy strzał.Dla niego.I stojąc tam,czułem jak rośnie we mnie odraza i podziw i muszę przyznać co? Miłość, być może, którązacząłem czuć do tego konkretnego pomyleńca.W jednej rzeczy był dobry, naprawdę dobry, a z całą resztą radził sobie z niezmiennąprzekorą.Jest to jakaś strategia, jak sądzę.I wspierał mnie.Niezawodnie, niezachwianie.I, jak?Wielkodusznie.To znaczy bez żadnych granic, prawda? Nigdy nawet nie dał mi poznać, jakściśle kontroluje całą operację.I dlatego, kiedy wyjeżdżałem, wiedział dokładnie, o ile rośnieryzyko, zagrożenie.Pewnie potrafił je skalibrować z zabójczą dokładnością, tak jak potrafiłskalibrować celownik, biorąc poprawkę na wiatr i różnicę wysokości przy dalekich strzałachz wieży, z mrożącą krew w żyłach precyzją oceniał w jakim niebezpieczeństwie znajdzie się sambez systemu ostrzegania w postaci mnie i Jaspera, a potem już tylko mnie.Ta symbioza, ze skaliktórej nie zdawałem sobie dotąd sprawy.A przez to jego ponury i ostatecznie przelotny opórwobec mojego wyjazdu wydał mi się jeszcze bardziej wzruszający.Ten koszyk granatów.To, żepowiedział, że jestem rodziną.%7łe na swój sposób życzył mi przyjemnej wyprawy,bezpieczeństwa, nie dla siebie, dla mnie.I te inne wyprawy.Na ryby i na polowania, w których jak wiedział chodziło głównieo odpoczynek, fizyczny albo psychiczny, a które narażały go na śmiertelne niebezpieczeństwo.To, że nigdy nie protestował.To był jego pokój.Trochę wzruszający.Trochę dziwaczny.Odwróciłem się.Tatko w drzwiach jego szare oczy przesuwały się po dziecięcychzabawkach, pistoletach.To cały Bangley, powiedziałem.No no.Oczy Tatka na oknie obłożonym workami z piaskiem.Tu nie umarł.Podszedł do osmalonej dziury, która dawniej była lukarną.Spojrzał w dół, na drugąstronę.Tu go ranili.Tatko dotknął strzępów zasłony.Wiedział, że nie może tu zostać, wykurzyliby go ogniem.Wiedział, że musi stąd wyjść,chociaż był ranny.%7łe musi wyjść i zaatakować.Był dobrym żołnierzem.Był?Tatko wzruszył ramionami.Staliśmy tak obaj.Nie mogłem się ruszyć.Zmroziło mnie.A potem usłyszeliśmy podwójny wystrzał i krzyk [ Pobierz całość w formacie PDF ]