[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie miała pojęcia, jak Aleks to załatwił.Nie należało to do ich planu.Mimo to uśmiechnęła się uprzejmie do pani zaladą, która przygotowywała bilety i kartę pokładową.154 Bilet w pierwszej klasie? Po tym, co przeszli, pomysł wielkiej ucieczki zszampanem i kawiorem wydawał się zbyt piękny, aby był prawdziwy.Wyczuła obecność tamtego, zanim go spostrzegła.Był mężczyzną w śred-nim wieku, w eleganckiej szarej wełnianej marynarce.Odwrócił oczy, gdyrzuciła szybkie spojrzenie w jego stronę.Odebrała kopertę z biletem od urzęd-niczki Continental Air i energicznym krokiem ruszyła w kierunku sali dla VIP-ów.Przez kilka sekund stała odwrócona plecami, a następnie wykonała piruet,który na scenie zyskałby jej owację na stojąco.Spojrzała mu prosto w oczy.Mężczyzna omal nie podskoczył.Nagle uznał, że jakiś magazyn na stojaku zczasopismami interesuje go bardziej od niej.W pierwszej chwili miała ochotę krzyknąć.Wyciągnąć rękę w jego stronę izacząć wrzeszczeć ile sił w płucach, aż zjawi się ochrona lotniska, by ustalićprzyczynę zamieszania.Zamiast wrzeszczeć, szła dalej.W końcu była atrakcyjną kobietą.Mężczyz-ni często się za nią oglądali.Co z tego? Ignorowała ich.Była na krawędzi wy-czerpania nerwowego.Paranoicy widzą wielkie włochate potwory z ogromny-mi pazurami tam, gdzie inni dostrzegają jedynie wiewiórki.Może i tym razemnie było to nic więcej  mała, smutna, samotna wiewiórka przyglądająca się jeji marząca o czymś, co się nigdy nie ziści.Dotarła do drzwi sali dla VIP-ów iponownie obejrzała się przez ramię.Znowu on! Bezczelnie szedł za nią.Odro-binę ostrożniejszy, zasłonił twarz magazynem.Szary garnitur zdradzał go zdaleka.Uniosła rękę, aby wydać ogłuszający wrzask, gdy poczuła silną dłoń, chwy-tającą ją od tyłu.Jej ciało przeszła fala lęku.Odwróciła się na pięcie, gotowakopnąć, walnąć i wrzasnąć ile sił w płucach.Na szczęście był to Aleks. Nie przejmuj się nim, kochanie.Chodzmy do środka.Weszła na salę i podążyła z Aleksem do stołu przy ścianie, z dala od okien.Inny mężczyzna w niebieskim wełnianym garniturze siedział zwrócony pleca-mi do ściany i chrupał fistaszki. Dzień dobry, pani Koniewicz  powiedział z uśmiechem, między jed-nym a drugim chrupnięciem. Jestem Eric.Facet na zewnątrz to Jacob.Wolęnie myśleć o tym, co przeszliście w ciągu ostatnich osiemnastu godzin.Terazzapomnijcie o zmartwieniach. Wsunął do ust kolejnego orzeszka. Jacob155 obserwuje drzwi.Poczekalnia dla VIP-ów to mój teren.Dam sobie radę, bezobaw. Delikatne stuknięcie w czoło. Jesteśmy waszą eskortą z MalcolmStreet. Akcent i sposób bycia mówiącego był obscenicznie amerykański.Mówił przez nos, bezlitośnie katując samogłoski, miał szeroki, pewny siebieuśmiech, czarne włosy i był wysoki oraz dobrze zbudowany.Eric rozsiadł sięwygodnie na krześle, próbując sprawiać wrażenie odprężonego.Jelena nieprzeoczyła żadnego szczegółu.Ciało mężczyzny było napięte, gotowe do sko-ku, do skręcenia karku, jeśli będzie tego wymagać sytuacja.Bezwzględne nie-bieskie oczy nie przestały lustrować sali, gdy do niej mówił. Niech się panirozluzni, pani Koniewicz.Proszę się nie zamartwiać. Przysunął jej krzesłojedną ręką, drugą podrzucając kolejnego fistaszka, który zatoczył szeroki łuk wpowietrzu i bez wysiłku wylądował w jego ustach.Jego oczy ani na chwilę nieprzestały lustrować pomieszczenia.Jelena omal nie padła na kolana i nie ucałowała go.Eric w elegancko skro-jonym niebieskim garniturze potrafił pewnie strzelać jednocześnie dwiemarękami, ciskać noże stopami i rozwiązać niemożliwie trudną krzyżówkę, nieopuszczając ani jednej samogłoski.Podrzucanie fistaszków było jego ulubioną sztuczką.Na jej widok klientzawsze się rozluzniał.Uśmiechnął się ponownie, szczerząc zęby. Może chce pani kawy? Proszę nie zapomnieć o ciasteczkach  zasuge-rował, podrzucając kolejnego fistaszka i rozgniatając go potężnymi zębami.Aleks ujął ją pod ramię. Napijmy się kawy i porozmawiajmy.Podeszli do przeciwległej ściany, pod którą stał drewniany stół uginającysię od ciężaru dzbanków z kawą i herbatą, ogromnych półmisków z ciastecz-kami oraz dużych pojemników z jajkami, szynką, naleśnikami i kilkoma pap-kowatymi maziami, które zdołałby rozpoznać jedynie rodowity Słowak.Niesposób było oprzeć się zapachowi świeżo zmielonej kawy.Jedyną rzeczą, któratrzymała ją na nogach, było pięć filiżanek wypitych w kawiarni.Godzinę temu kofeina przestała działać.Aleks podał jej filiżankę i spodek. Kiedy wczoraj wieczorem zadzwoniłem do centrali Malcolm Street,mieli naradę.Zastanawiali się, co robić.Na policję zgłosili się świadkowietwierdzący, że widzieli, jak zamordowałem własnego ochroniarza na156 lotnisku w Budapeszcie. Co? To jakiś absurd, Aleks! Kto tak twierdzi? Kobieta.Rosjanka.Zeznanie potwierdził jej rosyjski przyjaciel. To absurdalne! Zamordowali twojego ochroniarza i zwalają winę naciebie? Wrabiają mnie  poprawił ją. Oszczędz mi lekcji angielskiego, błagam.Zamordowali go? Tak, zatrutym sztyletem.Prawdopodobnie w chwili, gdy doszło do na-szego porwania.Firma wysłała ekipę, aby wyjaśnić sprawę z węgierskimi wła-dzami.Jelena nalała sobie drugą filiżankę kawy.Sięgnęła po ciasteczko z tacy, lek-ko skubnęła i popiła dużym łykiem kawy.Nigdy w życiu nic tak jej nie sma-kowało [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl