[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przymknąłem oczy,próbując pomyśleć, jaką obrać taktykę, kiedy znowuzaczną się pytania, co bez wątpienia wkrótce nastąpi.Niemogłem zebrać myśli.Byłem wyczerpany, pociągałemnosem, daremnie próbując oczyścić zatoki.Ze wszystkich głupich miejsc na złapanie przeziębienia,pomyślałem, musiało się to przytrafić akurat tutaj, gdzienie mogę liczyć na właściwą opiekę lekarską.Los wciąż zdawał się rozdawać mi najgorsze karty.Zdałem sobie sprawę, że chyba powiedziałem Alexowiprawdę.Wypadliśmy z rozgrywki na dobre i nie byłonikogo, kto chciałby nas wprowadzić do niej z powrotem.Jeśli nie rozegram tej partii właściwie, pomyślałem, mogęspędzić tu długi, długi czas.18D ruga faza przesłuchania rozpoczęła się o wieleprzyjemniej od pierwszej.Nowy rozmówca lepiejwładał parole od mego starego znajomego o oczach koloruziemskiego nieba i z pewnością nie był „tylko żołnierzem".Nawet mi się przedstawił.Nazywał się Sigor Dyan.Ubrany był na czarno, jak wszyscy mężczyźni noszący mundury, ale nie miał epoletów, co delikatnie podkreślało, że byłwystarczająco ważną osobistością, by stać ponad wojskową hierarchią.Skórę miał białą, przeciętne jasne włosy, ale interesujące oczy, o lekko purpurowym odcieniu, barwypośredniej między jasnoniebieską a typową dla albinosówróżową.Jego łuki brwiowe nie były zanadto wysadzone,miał stosunkowo proste czoło, co wszystko razem nadawało mu bardzo ludzki wygląd.Przyjął mnie w gustownym pomieszczeniu.Poprosił,żebym spoczął na sofie, sam zaś usiadł na kanciastymkrześle z podwyższonym siedzeniem.W rezultacie spoglądał na mnie z góry, mimo że byłem od niego wyższy o dobre trzy centymetry.Między nami stała niska ławaze szklanym blatem, a na niej dwie filiżanki i imbrykz parującym napojem.Bez pytania nalał nam obu po filiżance i podsunął mijedną.Posmakowałem ostrożnie.Napój był zielony i słodki, jak herbata miętowa z cukrem.Złagodził trochę ból gardła, który ostatnio bardzo mi dokuczał.Była to,oczywiście, pora, w której obchodzono się ze mną jakw jedwabnych rękawiczkach, ale wiedziałem, że muszęwystrzegać się żelaznej pięści.165— Nazywa się pan Michael Rousseau? — zaczął.— Zgadza się — wychrypiałem.— Pochodzi pan z planety zwanej Ziemią?— To kolebka mego gatunku.Ja urodziłem się wmikroświecie w pasie planetoidów.To rzadkie skupiskoogromnych skał, jeszcze bardziej oddalonych od naszejgwiazdy niż macierzysta planeta.Wiecie coś o gwiazdachsłonecznych?— Uczymy się.Asgard, jak sądzę, dzieli od pańskiegomacierzystego świata ogromna odległość, tak wielka, żenie jestem w stanie tego sobie wyobrazić.Przywykliśmydo wyrażania odległości raczej w małych jednostkach.Odkryliśmy, że nasze horyzonty myślowe są bardziejzawężone, niż moglibyśmy przypuszczać.— Mam nadzieję, że wasi żołnierze nie cierpią naagorafobię?Uśmiechnął się.— Niestety, tak.Wielu z nich praca na powierzchnisprawia trudności.Wydaje się nam, że nawet kopułaMiasta Pierścieniorbity przykrywa niesamowicie rozległąprzestrzeń.Zaś poza kopułą.może jest pan w staniesobie wyobrazić, jakim wstrząsającym przeżyciem jestpierwsze spojrzenie na niebo.— Być może — przyznałem.Ale nie mogłem, przyszedłem na świat w pasie planetoidów, wzrastałem pod niebem, przy którym wszystkie inne wydają się niegroźne.— Co pana sprowadziło na Asgard, panie Rousseau?— spytał uprzejmie.Nie chciałem go zrażać.Zbyt marnie się czułem nadyskusję, ale starałem się zachować dziarską minę i opanować swoje dolegliwości.166— Żądza przygód — wyjaśniłem.— W którymś momencie przychodzi taki czas, że stać cię na kupno statku kosmicznego i nagle cała galaktyka staje otworem.Mikro-świat zaczął mnie męczyć swą zaściankowością, a pasplanetoidów niewiele ma do zaoferowania, poza milionamikrążących po orbicie głazów.Miałem przyjaciela, którypragnął odbyć romantyczną wyprawę.Asgard jest Romantyczny, i to przez duże ,,R": największy i najdziwniejszy świat w całym poznanym kosmosie.Wieści o jego istnieniu ledwie zaczęły do nas wtedy docierać.Stanowiłwielką tajemnicę, ostateczną zagadkę.Ludzie zrodzeni wkosmosie wyglądają na zewnątrz.rzadko wracają naZiemię.Dla nich Ziemia to zamknięta przeszłość.spo­łeczność galaktyczna, oto przyszłość.A co was sprowadziło tutaj?— Pewien talent do języków.Ale może nie chodziłopanu o mnie, może pyta pan, co sprowadziło tu mój lud?— Warto byłoby wiedzieć — przyznałem.— Początkowo — zaczął — konieczność odkrywanianowych obszarów, poza tymi, które przydzielono namw rdzennej biostrefie, wypływała z prostych napięć demograficznych.Zajmowaliśmy pierwotnie biostrefę o powierzchni około trzydziestu milionów kilometrów kwadratowych, ale nic w sposób znaczący nie hamowało naszego przyrostu naturalnego.Nie wiemy, jak liczni byliśmy napoczątku, ale kiedy odkryliśmy sposób na dotarcie doinnych środowisk, było już nas sześć miliardów.Groziłopodwojenie populacji w czasie nie dłuższym niż życiejednego człowieka.Przez większą część naszej historii, awłaściwie prehistorii, jako że nie mamy żadnych zapisów167z tego dłuższego okresu naszego tutaj pobytu, braliśmy nasze otoczenie za rzecz zupełnie normalną [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl