[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wniszy między ich wachlarzami coś drgnęło, coś się cofnęło.Ruch byłprawie niedostrzegalny, wychwyciłem jedynie lekkie zawirowanieświatła pośród kolorów.Wytężyłem wzrok, próbując wyjaśnić tenniezwykły efekt, lecz koralowce znowu wyglądały tak samo jakprzedtem.Leżało przede mną dziwne stworzenie.Morski ogórek - nazwaprzyszła mi do głowy tylko dlatego, że gdzieś o nich słyszałem; rów-nie dobrze mogła to być morska dynia.Grubości ramienia, miałniewiele ponad trzydzieści centymetrów długości i skupisko maleń-kich macek na końcu z mojej strony.Ostrożnie trąciłem go koralo-wym piórem odłamanym z pobliskiego wachlarza.Ogórek się nieporuszył, ani drgnął, więc nabrawszy odwagi, leciutko ucisnąłem gopalcem.Nigdy dotąd nie dotykałem czegoś równie miękkiego.Je-dwabista skóra nie stawiała prawie żadnego oporu i szybko zabrałem110rękę, żeby jej nie rozerwać.Dziwne - pomyślałem z uśmiechem.Coraz dziwniejsze.Wstrzy-mywanie oddechu działało na mnie jak najlepsza trawka.Po pulso-waniu krwi w uszach i po wzrastającym ciśnieniu w płucach pozna-łem, że powietrza wystarczy mi na niecałe dwadzieścia sekund.Zadarłem głowę.Metr osiemdziesiąt, dwa metry nad głową zo-baczyłem nogi Keaty'ego.Poruszał nimi łagodnie jak dziecko sie-dzące na wysokim krzesełku, co przykuło uwagę małej, niebieskiejryby.Interesowały ją głównie jego kostki.Ilekroć wysuwał nogi doprzodu, szybko podpływała bliżej, jakby chciała uszczknąć z kostkimałe co nieco, lecz zatrzymywała się gwałtownie kilka centymetrówod zdobyczy.Gdy nogi opadały, machała płetwami i dawała drapa-ka, pewnie przeklinając siebie za brak odwagi.Po moim policzku spłynął zimny strumyczek.Patrzyłem w górę iuwięzione w masce powietrze odrywało ją od twarzy.Szybko spoj-rzałem w dół i ucisnąłem szkło, żeby odzyskała szczelność, ale nic ztego.Do środka przedostało się za dużo wody.Stoczyłem kamieniez nóg i siła wyporu wypchnęła mnie na powierzchnię.Przepływając koło nóg Keaty'ego, pod wpływem impulsu za-krzywiłem palce na kształt rzędu zębów i uszczypnąłem go w kost-kę.* * *- Dlaczego to zrobiłeś?Rozcierałem skórę, żeby przestało mnie swędzieć w miejscu,gdzie maska uciskała twarz.Keaty rozcierał kostkę.- Była tam mała ryba.- Urwałem i zacząłem się śmiać.- Jaka ryba?- Chciała cię ugryźć, ale nie miała odwagi.Pokręcił głową.- Myślałem, że to rekin.- Są tu rekiny?- Miliony.- Wskazał kciukiem niewidoczne za klifem morze iznowu pokręcił głową.- Wystraszyłeś mnie.- Przepraszam.Podciągnąłem się i usiadłem obok niego.111- Tam jest niesamowicie.Przydałby się jakiś akwalung albo co.Minuta to za krótko.- Akwalung albo gumowy wąż.- Wyjął z kieszeni plastikowy po-jemnik na film.W środku były bibułki i trawka.- Dwa lata temupojechałem na Ujung Kulon.Byłeś tam?- W Chanta.- Na Ujung Kulon też są koralowce i miejscowi schodzili na dnoz wężem.Wytrzymywali nawet długo, ale mogli siedzieć tylko wjednym miejscu.Mimo to.- Węża pewnie tu nie ma, co?- Nie.Odczekałem, aż zwinie skręta.- Pewnie dużo podróżowałeś.- Sporo.Tajlandia, Indonezja, Meksyk, Gwatemala, Kolumbia,Turcja, Indie, Nepal.Aha, byłem i w Pakistanie.Tak jakby.Miałemtrzydniowy przystanek w Karaczi.To się liczy?- Raczej nie.- Tak myślałem.A ty?Wzruszyłem ramionami.- Nie byłem ani w Ameryce Południowej, ani w Afryce.Właści-wie to objechałem tylko Azję.No i Europę.A Europa? Europa sięliczy?- Nie, chyba że uznasz moje Karaczi.- Przypalił.- Ulubionykraj?Myślałem chwilę.- Albo Indonezja, albo Filipiny.- A najgorszy?- Chyba Chiny.Parszystwo.Przez pięć dni nie zamieniłem z ni-kim ani słowa, nie licząc zamawiania posiłków w knajpach.Jedze-nie też mają tam ohydne.- A mój to Turcja - odparł ze śmiechem Keaty.- Miałem tam zo-stać dwa miesiące, ale wyjechałem już po dwóch tygodniach.- A ulubiony?Rozejrzał się, zaciągnął dymem i podał mi skręta.- Tajlandia.To miejsce.Właściwie to nie Tajlandia, bo nie matu Tajów, ale.Tak.Ta wyspa.- Fakt, jest jedyna w swoim rodzaju.Długo tu siedzisz?- Dwa lata.Z hakiem.Poznałem Sal w Chiang Rai.112Zaprzyjaźniliśmy się, trochę razem łaziliśmy.Powiedziała mi owyspie i zabrała mnie z sobą.Pstryknąłem niedopałkiem do wody.- Opowiedz mi o Daffym.Nikt o nim nie mówi.- Tak, ludzie byli wstrząśnięci.- W zadumie podrapał się wgłowę.- Pytasz nie tego, kogo trzeba.Ledwie go znałem.Facet byłsztywny, z rezerwą, przynajmniej w stosunku do mnie.Wiedziałem,kto to jest, ale rzadko z sobą gadaliśmy.- A kim on był?- Żartujesz?- Nie.Mówiłem, nikt o nim nie wspomina, więc.Zmarszczył brwi.- Jeszcze nie widziałeś drzewa? Tego przy wodospadzie?- Chyba nie.- Kurde mol! To ty nic nie wiesz.Jak długo tu jesteś? Miesiąc?- Ponad.- Jezu - mruknął z uśmiechem.- Jutro cię tam zaprowadzę.Sam zobaczysz.- Może teraz?- Chcę popływać.Zwłaszcza że jestem nawalony.Poza tym terazmoja kolej.Dawaj maskę.- Naprawdę chciałbym.Zsunął się do wody.- Jutro.Po co ten pośpiech? Czekałeś cztery tygodnie.- Mocnościągnął pasek z tyłu głowy i zanurkował, koniec dyskusji.- Dobra - rzuciłem do spokojnej wody, czując, jak trawka i pla-żowe życie przesłaniają moją ciekawość.- W takim razie jutro.Kiedy znowu przyszła moja kolej, długo obserwowałem kora-lowce, szukając zmieniających się barw, lecz dziwne zjawisko, którezauważyłem poprzednio, nie chciało się powtórzyć.Mieszkańcypodwodnych pagód pozostali w ukryciu.Albo moja obecność jużich nie przerażała.113WkurzonyTego samego wieczoru o szarówce dostaliśmy naszyjniki z mor-skich muszelek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Wniszy między ich wachlarzami coś drgnęło, coś się cofnęło.Ruch byłprawie niedostrzegalny, wychwyciłem jedynie lekkie zawirowanieświatła pośród kolorów.Wytężyłem wzrok, próbując wyjaśnić tenniezwykły efekt, lecz koralowce znowu wyglądały tak samo jakprzedtem.Leżało przede mną dziwne stworzenie.Morski ogórek - nazwaprzyszła mi do głowy tylko dlatego, że gdzieś o nich słyszałem; rów-nie dobrze mogła to być morska dynia.Grubości ramienia, miałniewiele ponad trzydzieści centymetrów długości i skupisko maleń-kich macek na końcu z mojej strony.Ostrożnie trąciłem go koralo-wym piórem odłamanym z pobliskiego wachlarza.Ogórek się nieporuszył, ani drgnął, więc nabrawszy odwagi, leciutko ucisnąłem gopalcem.Nigdy dotąd nie dotykałem czegoś równie miękkiego.Je-dwabista skóra nie stawiała prawie żadnego oporu i szybko zabrałem110rękę, żeby jej nie rozerwać.Dziwne - pomyślałem z uśmiechem.Coraz dziwniejsze.Wstrzy-mywanie oddechu działało na mnie jak najlepsza trawka.Po pulso-waniu krwi w uszach i po wzrastającym ciśnieniu w płucach pozna-łem, że powietrza wystarczy mi na niecałe dwadzieścia sekund.Zadarłem głowę.Metr osiemdziesiąt, dwa metry nad głową zo-baczyłem nogi Keaty'ego.Poruszał nimi łagodnie jak dziecko sie-dzące na wysokim krzesełku, co przykuło uwagę małej, niebieskiejryby.Interesowały ją głównie jego kostki.Ilekroć wysuwał nogi doprzodu, szybko podpływała bliżej, jakby chciała uszczknąć z kostkimałe co nieco, lecz zatrzymywała się gwałtownie kilka centymetrówod zdobyczy.Gdy nogi opadały, machała płetwami i dawała drapa-ka, pewnie przeklinając siebie za brak odwagi.Po moim policzku spłynął zimny strumyczek.Patrzyłem w górę iuwięzione w masce powietrze odrywało ją od twarzy.Szybko spoj-rzałem w dół i ucisnąłem szkło, żeby odzyskała szczelność, ale nic ztego.Do środka przedostało się za dużo wody.Stoczyłem kamieniez nóg i siła wyporu wypchnęła mnie na powierzchnię.Przepływając koło nóg Keaty'ego, pod wpływem impulsu za-krzywiłem palce na kształt rzędu zębów i uszczypnąłem go w kost-kę.* * *- Dlaczego to zrobiłeś?Rozcierałem skórę, żeby przestało mnie swędzieć w miejscu,gdzie maska uciskała twarz.Keaty rozcierał kostkę.- Była tam mała ryba.- Urwałem i zacząłem się śmiać.- Jaka ryba?- Chciała cię ugryźć, ale nie miała odwagi.Pokręcił głową.- Myślałem, że to rekin.- Są tu rekiny?- Miliony.- Wskazał kciukiem niewidoczne za klifem morze iznowu pokręcił głową.- Wystraszyłeś mnie.- Przepraszam.Podciągnąłem się i usiadłem obok niego.111- Tam jest niesamowicie.Przydałby się jakiś akwalung albo co.Minuta to za krótko.- Akwalung albo gumowy wąż.- Wyjął z kieszeni plastikowy po-jemnik na film.W środku były bibułki i trawka.- Dwa lata temupojechałem na Ujung Kulon.Byłeś tam?- W Chanta.- Na Ujung Kulon też są koralowce i miejscowi schodzili na dnoz wężem.Wytrzymywali nawet długo, ale mogli siedzieć tylko wjednym miejscu.Mimo to.- Węża pewnie tu nie ma, co?- Nie.Odczekałem, aż zwinie skręta.- Pewnie dużo podróżowałeś.- Sporo.Tajlandia, Indonezja, Meksyk, Gwatemala, Kolumbia,Turcja, Indie, Nepal.Aha, byłem i w Pakistanie.Tak jakby.Miałemtrzydniowy przystanek w Karaczi.To się liczy?- Raczej nie.- Tak myślałem.A ty?Wzruszyłem ramionami.- Nie byłem ani w Ameryce Południowej, ani w Afryce.Właści-wie to objechałem tylko Azję.No i Europę.A Europa? Europa sięliczy?- Nie, chyba że uznasz moje Karaczi.- Przypalił.- Ulubionykraj?Myślałem chwilę.- Albo Indonezja, albo Filipiny.- A najgorszy?- Chyba Chiny.Parszystwo.Przez pięć dni nie zamieniłem z ni-kim ani słowa, nie licząc zamawiania posiłków w knajpach.Jedze-nie też mają tam ohydne.- A mój to Turcja - odparł ze śmiechem Keaty.- Miałem tam zo-stać dwa miesiące, ale wyjechałem już po dwóch tygodniach.- A ulubiony?Rozejrzał się, zaciągnął dymem i podał mi skręta.- Tajlandia.To miejsce.Właściwie to nie Tajlandia, bo nie matu Tajów, ale.Tak.Ta wyspa.- Fakt, jest jedyna w swoim rodzaju.Długo tu siedzisz?- Dwa lata.Z hakiem.Poznałem Sal w Chiang Rai.112Zaprzyjaźniliśmy się, trochę razem łaziliśmy.Powiedziała mi owyspie i zabrała mnie z sobą.Pstryknąłem niedopałkiem do wody.- Opowiedz mi o Daffym.Nikt o nim nie mówi.- Tak, ludzie byli wstrząśnięci.- W zadumie podrapał się wgłowę.- Pytasz nie tego, kogo trzeba.Ledwie go znałem.Facet byłsztywny, z rezerwą, przynajmniej w stosunku do mnie.Wiedziałem,kto to jest, ale rzadko z sobą gadaliśmy.- A kim on był?- Żartujesz?- Nie.Mówiłem, nikt o nim nie wspomina, więc.Zmarszczył brwi.- Jeszcze nie widziałeś drzewa? Tego przy wodospadzie?- Chyba nie.- Kurde mol! To ty nic nie wiesz.Jak długo tu jesteś? Miesiąc?- Ponad.- Jezu - mruknął z uśmiechem.- Jutro cię tam zaprowadzę.Sam zobaczysz.- Może teraz?- Chcę popływać.Zwłaszcza że jestem nawalony.Poza tym terazmoja kolej.Dawaj maskę.- Naprawdę chciałbym.Zsunął się do wody.- Jutro.Po co ten pośpiech? Czekałeś cztery tygodnie.- Mocnościągnął pasek z tyłu głowy i zanurkował, koniec dyskusji.- Dobra - rzuciłem do spokojnej wody, czując, jak trawka i pla-żowe życie przesłaniają moją ciekawość.- W takim razie jutro.Kiedy znowu przyszła moja kolej, długo obserwowałem kora-lowce, szukając zmieniających się barw, lecz dziwne zjawisko, którezauważyłem poprzednio, nie chciało się powtórzyć.Mieszkańcypodwodnych pagód pozostali w ukryciu.Albo moja obecność jużich nie przerażała.113WkurzonyTego samego wieczoru o szarówce dostaliśmy naszyjniki z mor-skich muszelek [ Pobierz całość w formacie PDF ]