[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Instynkt czuł be-stię, która mieszkała w chudym chłopaku.Więc odwracalisię, mamrotali coś.- Ej, mówię do was! Znacie Mariusza Bazika?- Jedz stąd, cwelu.- Co powiedziałeś?Cisza.Podziemnym przejściem pod skrzyżowaniem Jagielloń-skiej z aleją  Solidarności idą mutanty.Daleko przednimi dwóch pracowników ochrony w żółtych kamizelkach.Mutanty rozochociły się, jeden z podnieceniem uderzapięścią o otwartą dłoń i buczy jakąś melodię, mającą pew-nie zagrzewać do boju.Ochroniarze udają, że nie słyszą, ioddalają się z godnością.Nagle z bocznego przejścia wy-chodzi mała, chuda figurka, twarz zasłonięta kapturemczarnej bluzy.- Mógłbyś proszę nucić trochę ciszej, bo głowa mnieboli? - zwraca się do podochoconego śpiewaka.- Chcesz kurwa, żeby cię bardziej bolała? - A co, kurwa, taki mocny jesteś? - odpowiada Ga-briel.- Wiecie, że mam w plecaku pięć tysięcy?- To idz na zakupy.Odchodzą.- Stać! - krzyczy, sięga pod kaptur i opuszcza natwarz maskę, drugą ręką wyciąga z kieszeni pistolet.- No i co teraz, pizdy? - pyta.Przystają.Słyszą w jegogłosie, że marzy o tym, żeby strzelić i zabić.- Teraz jużnie jesteście tacy mocni?Patrzy na ich nieruchome sylwetki, nienawiść wykrzy-wia mu twarz.Wyciągniętą lufą zakreśla łuk, celuje pokolei w prymitywne pyski.- Bam! - mówi, podrywając do góry pistolet.- Bam!- Człowieku, daj spokój - mówi jeden.- Zrobiliśmy cicoś?- W waszym zachowaniu wyczułem coś nieodpo-wiedniego.Milczą.-  Ktoś, kto nie ogląda się na nic, i ktoś, kto nie boisię zranić, kto psiarni pokazuje, jak się broni ludzi, balladao Strażniku długo się nie znudzi! - wyrecytował Gabriel.- Znacie?Pokręcili głowami.- Widać nie wiecie, co jest modne w hip-hopie teraz.A znacie Mariusza Bazika?Kręcą głowami.Chcą żyć.Każdy chce żyć, jakie tonudne.- No dobrze.Mam dziś dobry humor.Won mi stąd.Ijak ktoś was prosi, żeby ciszej śpiewać, to na przyszłość ściszać jadaczkę.Dobro nade wszystko! Dobro zwycięży!Pa.Na ulicy Poznańskiej stoi zmarznięta córa miasta.Prze-krwione, zmęczone oczy, czego nie może ukryć cień dopowiek.Zaciska wąskie, obwiedzione karminową szminkąwargi.W kącikach ust pojawiają się pionowe zmarszczki,warstwa pudru zapada się.Czeka na zbłąkanych wędrow-ców, żeby zwabić ich w sidła swoich ud.Na ulicy Po-znańskiej gwiżdże grudniowy wiatr, stare gazety lecą naplecach tego niewidzialnego lekkoducha.Ze studzienekściekowych unosi się para, tylko tam czuć ciepło, bijące odpodziemnej rzeki ludzkich nieczystości, drugiej, tajnejWisły.Rzeki grzechu.Pojawiają się potencjalni klienci.Dwa bycze karki,brązowe, skórzane kurtki z jasnym futerkiem.- Ooo, twardziele! - woła do nich dziewczyna.- Chyba pierdziele - mówi chudy chłopiec w czarnejbluzie, jadący za nimi na rowerze.- A ty guza szukasz? - pyta jeden potencjalny klient.- A ty widziałeś go gdzieś? - odpowiada pytaniemGabriel.- To twój braciszek? - pyta zdziwioną prostytutkędrugi kolos.- Chodz, Sławek, będziesz się dziwką zajmował i ja-kimś pedałem.- Jak to jest, że wy, zawsze chodzący w męskich pa-rach, uważacie innych za pedałów? - chce wiedzieć chło-pak, ale tamci odchodzą. - Znacie Mariusza Bazika? - woła za nimi.- No i co teraz? - pyta dziewczyna.- Spłoszyłeś migości.Może ty masz na coś ochotę?Gabriel zsiada z roweru.Zastanawia się.- A co proponujesz?- Sprawdz.Stanął przed prostytutką, wsunął dłonie pod krótkąspódniczkę i złapał ją za tyłek.Zbadał jego kształt, dwiepółkule obciągnięte rajstopami z lycry.Poczuł na jej po-śladkach gęsią skórkę, drżała z zimna.Skrzywił się.Spoj-rzał w ziemię i odchrząknął.- Nie, dziękuję - powiedział i wsiadł na rower.- Zajebana noc - stwierdziła dziewczyna.- Ale ty mijednak zapłacisz.- Naprawdę?- Tak.- Za to, że dotknąłem?- Pieczywo dotknięte uważa się za sprzedane.Zamrugał oczami.Sięgnął po portfel.Zaśmiała się.- Nie no, jaja sobie robię.Chciał odjechać, ale podniosła rękę.- Zapłacisz mi, bo znam Mariusza Bazika.Zeskoczył z roweru, który pozbawiony oparcia prze-wrócił się na chodnik.- Daj mi pięć dych - powiedziała.Opuściła wzrok na banknot, zaczęła zwijać go i rozwi-jać.- Może przesadziłam z tym znaniem.Dwa lata temu,jak jeszcze w agencji robiłam, jakiś starszy wujek, widać,że przy kasie, przyprowadził takiego grubego, młodegoblondyna.Powiedział, żebym z nim delikatna była. - Delikatna - powtórzył Gabriel i uśmiechnął się.- No i faktycznie, ten gruby jakiś rozstrojony strasz-nie, nic nie robił, może naćpany albo co.Tylko zacząłpłakać i spytał, czy uważam, że śmiesznie się nazywa,Mariusz Bazik.A potem krzyczał, że wszystkich pozabija.Chory gnojek.- No i co dalej? Wiesz, gdzie mieszka?- Nie legitymujemy klientów, wyobraz sobie.Na no-wo się rozkleił i mówił, że jest bardzo nieszczęśliwy.Alemi się już słuchać tego nie chciało, powiedziałam, że albocoś chce, albo do widzenia.Rzucać się zaczął znowu, wal-nął pięścią w drzwi i wyszedł.- A tego starszego nie znasz, co go przyprowadził?- Pierwszy raz na oczy widziałam.I cała historia.Gabriel milczał.Nie były to dobrze wydane pieniądze.W końcu podniósł głowę.- Oszukał cię - powiedział, podnosząc rower.- Naprawdę?- Mariusz Bazik dopiero będzie nieszczęśliwy.I tak jak puste były grudniowe noce, tak puste stawały sięwyprawy w poszukiwaniu zła.Jezdził coraz dalej.Błękitnagwiazda na przedzie białego roweru krążyła po corazwiększych orbitach.Często jezdził Wałem Miedzeszyńskim.Zatrzymywałsię na nasypie przy brzegu rzeki i patrzył na czerwone iniebieskie światła na szczytach dwóch wieżowców-blizniaków po drugiej stronie Wisły.Te światła oznaczałydalekie piękno, tajemnicę, przyszłość.Był w nich absolut. Wiał bardzo silny, lodowaty wiatr.Tylko emocje są świę-te, niosą w sobie wieczność.Nie umiemy ich nazwać, nieumiemy ich wyrazić, zawrzeć w słowach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl