[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tenpraktykowany przez wiele lat rytuał pomógł jej zapomnieć.Aż do dzisiejszego wstrząsu wywołanego spotkaniem z Verlaine'em.Pytania, które zadał, po raz drugi tego dnia przypomniały Hwangelinie wydarzenia, o których wolałaby nie pamiętać.Po śmierci matki ojciec z Ewangelina przenieśli się z Francji do Stanów Zjednoczonych i na Brooklynie wynajęlimieszkanie z pokojami w amfi-ladzie.W weekendy często jezdzili pociągiem na Manhattan.Przyjeżdżali z samego rana,przeciskali się przez bramki, szli zatłoczonymi przejściami podziemnymi i wyłaniali się na ulicy w świetle dnia.Wmieście nigdy nie korzystali z taksówek ani metra.Spacerowali.Kiedy mijali kolejne przecznice, Ewangelina dostrzegałagumę do żucia w szparze między płytami chodnikowymi, teczki i siatki z zakupami, niestrudzony pęd tłumu zdążającegona lunch, spotkania i wizyty - wszyscy ci ludzie wiedli zupełnie szalone życie, tak odmienne od tego, które dzieliła zojcem.Przyjechali do Ameryki, kiedy Ewangelina miała siedem lat.W odróżnieniu od ojca, który z trudem porozumiewał siępo angielsku, ona nauczyła się nowego języka w mig - dosłownie chłonęła angielskie słowa i szybko nabyła amerykańskiakcent.W pierwszej klasie nauczycielka pomogła jej opanować znienawidzony dzwięk th", który zastygał na językuEwangełiny jak kropla oleju, nadwerężając jej zdolność do wyrażania własnych myśli.W kółko powtarzała this, the, that,them, aż nauczyła się poprawnej wymowy.Pokonawszy tę trudność, mówiła tak, jakby urodziła się w Ameryce.Kiedybyli sami, rozmawiała z ojcem w jego rdzennym języku, włoskim, lub w języku matki, francuskim, jakby nadal mieszkaliw Europie.Wkrótce jednak, tak jak inni pragną jedzenia czy miłości, Ewangelina pragnęła mówić wyłącznie po angielsku.W miejscach publicznych na melodyjne, włoskie zwroty ojca odpowiadała nowo nabytą, doskonałą angielszczyzną.We wczesnym dzieciństwie Ewangelina była zupełnie nieświadoma tego, że wycieczki na Manhattan, odbywanewielokrotnie w miesiącu, nie były zwykłą rozrywką.Ojciec nigdy nie wspominał, po co jadą, obiecywał tylko zabrać ją nakaruzelę w Central Parku albo do ulubionej jadłodajni, albo do Muzeum Historii Naturalnej, gdzie nie mogła oderwaćoczu od zawieszonego na suficie gigantycznego walenia - z otwartą buzią wpatrywała się w jego odsłonięty brzuch.Każdawycieczka była dla niej przygodą, niemniej w miarę upływu czasu zrozumiała, że faktycznie wyprawiali się do miasta,tam bowiem odbywały się spotkania ojca z jego kontaktami.Tym właśnie były: wymiana dokumentów w Central Parku,szeptana rozmowa w barze niedaleko Wall Street, lunche z zagranicznymi dyplomatami, podczas których wszyscy mówiliszybko i w niezrozumiałych językach, polewali wino i wymieniali informacje.Wtedy nie wiedziała, czym zajmuje sięojciec, nie rozumiała też powodów jego rosnącego uzależnienia od pracy po śmierci matki.Każdy wyjazd traktowała jakprezent.Ta iluzja prysła pewnego popołudnia, kiedy miała dziewięć lat.Dzień był nadzwyczaj słoneczny, choć w wiatrwplecione już były pierwsze oznaki zimy.Zamiast udać się w uzgodnione miejsce, jak mieli w zwyczaju, weszli na mostBrooklyński - ojciec prowadził ją w milczeniu obok grubych, metalowych lin.W oddali słońce spływało za wieżowceManhattanu.Przeszli kilka kilometrów, aż wreszcie zatrzymali się w parku przy Washington Square, gdzie ojciec nakazałkrótki odpoczynek na ławce.Tamtego popołudnia zachowanie ojca wydało jej się wyjątkowo dziwne.Był wyrazniezdenerwowany, trzęsącymi się rękami przypalił papierosa.Ewangelina znała go doskonale i wiedziała, że najmniej do-strzegalny objaw nerwowości - drgnięcie palca albo wargi - to oznaka głęboko skrywanego niepokoju.Wiedziała, że cośjest nie tak, ale nie odezwała się słowem.W młodości ojciec był przystojny.Na zdjęciach z Europy miał czarne, opadające na oczy, kręcone włosy.Nosiłnieskazitelne, szyte na miarę ubrania.Tego dnia jednak, kiedy siedział roztrzęsiony na ławce, nagle wydał jej się stary izmęczony.Z kieszeni spodni wyjął chustkę i otarł z czoła pot, plamiąc błękitny jedwab.Ewangelina milczała.Gdyby sięodezwała, złamałaby niepisaną umowę, której przestrzegali po śmierci matki - milczeniem wzajemnie okazywaliszacunek swojej samotności.Ojciec nie wyjawił, co go nurtowało.Nie ufał jej.Być może z powodu dziwnego stanu ojcazapamiętała tamten dzień tak szczegółowo, a może ciężar przeżyć kazał jej wielokrotnie przeżywać w myślachwydarzenia, które nastąpiły potem - tak czy owak, Ewangelina zapamiętała każdą chwilę, każde słowo i gest, każdą,nawet ledwie wyczuwalną, zmianę nastroju.- Chodz - powiedział wreszcie ojciec, schował chustkę do kieszeni kurtki i wstał, jakby byli spóznieni na spotkanie.Pod lakierkami firmy Mary Jane, które Ewangelina miała na nogach, szeleściły liście - ojciec uważał, że powinna sięubierać w sposób, który on sam uznawał za stosowny dla młodych panien, nosiła więc krochmalone, bawełniane fartuszki,odprasowane spódnice, szyte na miarę żakieciki i sprowadzane z Włoch drogie pantofelki - garderobą zdecydowanieodróżniała się od szkolnych koleżanek w dżinsach, koszulkach i adidasach najnowszych modeli.Doszli do obskurnejdzielnicy upstrzonej jaskrawymi plakatami reklamującymi cappuccino, gelato, vino.Ewangelina momentalnie jąrozpoznała - w przeszłości często zaglądali do Małych Włoch.Dobrze znała okolicę.Zatrzymali się pod kawiarnią, przed którą na chodniku rozstawiono metalowe stoliki.Ojciec wziął ją za rękę ipoprowadził do zaludnionej sali, w której owiał ich ciepły podmuch słodko pachnącej pary.Na ścianach wisiały czarno-białe fotografie z Włoch w ozdobnych, pozłacanych ramach.Mężczyzni przy barze, w głęboko wciśniętych na oczy34kapeluszach, pili espresso i przeglądali rozłożone na kontuarze gazety.Ewangelina nie mogła oderwać oczu od szklanejwitryny z deserami - stała przed nią, głodna, marząc, aby ojciec pozwolił jej coś wybrać spośród łagodnie oświetlonych,ułożonych jak bukiety lukrowanych ciastek.Zanim zdążyła się odezwać, zza baru wyszedł mężczyzna, wytarł ręce wczerwony fartuch i wymienił z ojcem uścisk dłoni tak serdeczny, jakby byli starymi przyjaciółmi.- Luca - powiedział, uśmiechając się ciepło.- Władimirze - odpowiedział ojciec, odwzajemniając uśmiech, i Ewangelina wiedziała już, że faktycznie muszą byćstarymi przyjaciółmi, ojciec bowiem rzadko publicznie okazywał uczucia.- Chodz, zjesz coś - zaproponował Władimir z mocnym, obcym akcentem.Przystawił ojcu krzesło.- Ja dziękuję - tu ojciec wskazał na przysiadającą się do stolika Ewangelinę - ale zdaje się, że moja córka ma ochotę na idolci.Ku rozradowaniu Ewangełiny Władimir otworzył witrynę i pozwolił jej wybrać deser.Poprosiła o małe ciasteczko zróżowym lukrem i delikatnymi, błękitnymi kwiatkami z marcepana.Trzymając talerzyk, jakby w strachu, że zaraz sięzbije, przeszła po grubo ciosanych, lśniących deskach do wysokiego, metalowego stolika, usiadła w foteliku i założyłastopy za jego nogi.Władimir postawił obok talerzyka szklankę wody i poprosił, żeby grzecznie zaczekała, bo musipomówić z ojcem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Tenpraktykowany przez wiele lat rytuał pomógł jej zapomnieć.Aż do dzisiejszego wstrząsu wywołanego spotkaniem z Verlaine'em.Pytania, które zadał, po raz drugi tego dnia przypomniały Hwangelinie wydarzenia, o których wolałaby nie pamiętać.Po śmierci matki ojciec z Ewangelina przenieśli się z Francji do Stanów Zjednoczonych i na Brooklynie wynajęlimieszkanie z pokojami w amfi-ladzie.W weekendy często jezdzili pociągiem na Manhattan.Przyjeżdżali z samego rana,przeciskali się przez bramki, szli zatłoczonymi przejściami podziemnymi i wyłaniali się na ulicy w świetle dnia.Wmieście nigdy nie korzystali z taksówek ani metra.Spacerowali.Kiedy mijali kolejne przecznice, Ewangelina dostrzegałagumę do żucia w szparze między płytami chodnikowymi, teczki i siatki z zakupami, niestrudzony pęd tłumu zdążającegona lunch, spotkania i wizyty - wszyscy ci ludzie wiedli zupełnie szalone życie, tak odmienne od tego, które dzieliła zojcem.Przyjechali do Ameryki, kiedy Ewangelina miała siedem lat.W odróżnieniu od ojca, który z trudem porozumiewał siępo angielsku, ona nauczyła się nowego języka w mig - dosłownie chłonęła angielskie słowa i szybko nabyła amerykańskiakcent.W pierwszej klasie nauczycielka pomogła jej opanować znienawidzony dzwięk th", który zastygał na językuEwangełiny jak kropla oleju, nadwerężając jej zdolność do wyrażania własnych myśli.W kółko powtarzała this, the, that,them, aż nauczyła się poprawnej wymowy.Pokonawszy tę trudność, mówiła tak, jakby urodziła się w Ameryce.Kiedybyli sami, rozmawiała z ojcem w jego rdzennym języku, włoskim, lub w języku matki, francuskim, jakby nadal mieszkaliw Europie.Wkrótce jednak, tak jak inni pragną jedzenia czy miłości, Ewangelina pragnęła mówić wyłącznie po angielsku.W miejscach publicznych na melodyjne, włoskie zwroty ojca odpowiadała nowo nabytą, doskonałą angielszczyzną.We wczesnym dzieciństwie Ewangelina była zupełnie nieświadoma tego, że wycieczki na Manhattan, odbywanewielokrotnie w miesiącu, nie były zwykłą rozrywką.Ojciec nigdy nie wspominał, po co jadą, obiecywał tylko zabrać ją nakaruzelę w Central Parku albo do ulubionej jadłodajni, albo do Muzeum Historii Naturalnej, gdzie nie mogła oderwaćoczu od zawieszonego na suficie gigantycznego walenia - z otwartą buzią wpatrywała się w jego odsłonięty brzuch.Każdawycieczka była dla niej przygodą, niemniej w miarę upływu czasu zrozumiała, że faktycznie wyprawiali się do miasta,tam bowiem odbywały się spotkania ojca z jego kontaktami.Tym właśnie były: wymiana dokumentów w Central Parku,szeptana rozmowa w barze niedaleko Wall Street, lunche z zagranicznymi dyplomatami, podczas których wszyscy mówiliszybko i w niezrozumiałych językach, polewali wino i wymieniali informacje.Wtedy nie wiedziała, czym zajmuje sięojciec, nie rozumiała też powodów jego rosnącego uzależnienia od pracy po śmierci matki.Każdy wyjazd traktowała jakprezent.Ta iluzja prysła pewnego popołudnia, kiedy miała dziewięć lat.Dzień był nadzwyczaj słoneczny, choć w wiatrwplecione już były pierwsze oznaki zimy.Zamiast udać się w uzgodnione miejsce, jak mieli w zwyczaju, weszli na mostBrooklyński - ojciec prowadził ją w milczeniu obok grubych, metalowych lin.W oddali słońce spływało za wieżowceManhattanu.Przeszli kilka kilometrów, aż wreszcie zatrzymali się w parku przy Washington Square, gdzie ojciec nakazałkrótki odpoczynek na ławce.Tamtego popołudnia zachowanie ojca wydało jej się wyjątkowo dziwne.Był wyrazniezdenerwowany, trzęsącymi się rękami przypalił papierosa.Ewangelina znała go doskonale i wiedziała, że najmniej do-strzegalny objaw nerwowości - drgnięcie palca albo wargi - to oznaka głęboko skrywanego niepokoju.Wiedziała, że cośjest nie tak, ale nie odezwała się słowem.W młodości ojciec był przystojny.Na zdjęciach z Europy miał czarne, opadające na oczy, kręcone włosy.Nosiłnieskazitelne, szyte na miarę ubrania.Tego dnia jednak, kiedy siedział roztrzęsiony na ławce, nagle wydał jej się stary izmęczony.Z kieszeni spodni wyjął chustkę i otarł z czoła pot, plamiąc błękitny jedwab.Ewangelina milczała.Gdyby sięodezwała, złamałaby niepisaną umowę, której przestrzegali po śmierci matki - milczeniem wzajemnie okazywaliszacunek swojej samotności.Ojciec nie wyjawił, co go nurtowało.Nie ufał jej.Być może z powodu dziwnego stanu ojcazapamiętała tamten dzień tak szczegółowo, a może ciężar przeżyć kazał jej wielokrotnie przeżywać w myślachwydarzenia, które nastąpiły potem - tak czy owak, Ewangelina zapamiętała każdą chwilę, każde słowo i gest, każdą,nawet ledwie wyczuwalną, zmianę nastroju.- Chodz - powiedział wreszcie ojciec, schował chustkę do kieszeni kurtki i wstał, jakby byli spóznieni na spotkanie.Pod lakierkami firmy Mary Jane, które Ewangelina miała na nogach, szeleściły liście - ojciec uważał, że powinna sięubierać w sposób, który on sam uznawał za stosowny dla młodych panien, nosiła więc krochmalone, bawełniane fartuszki,odprasowane spódnice, szyte na miarę żakieciki i sprowadzane z Włoch drogie pantofelki - garderobą zdecydowanieodróżniała się od szkolnych koleżanek w dżinsach, koszulkach i adidasach najnowszych modeli.Doszli do obskurnejdzielnicy upstrzonej jaskrawymi plakatami reklamującymi cappuccino, gelato, vino.Ewangelina momentalnie jąrozpoznała - w przeszłości często zaglądali do Małych Włoch.Dobrze znała okolicę.Zatrzymali się pod kawiarnią, przed którą na chodniku rozstawiono metalowe stoliki.Ojciec wziął ją za rękę ipoprowadził do zaludnionej sali, w której owiał ich ciepły podmuch słodko pachnącej pary.Na ścianach wisiały czarno-białe fotografie z Włoch w ozdobnych, pozłacanych ramach.Mężczyzni przy barze, w głęboko wciśniętych na oczy34kapeluszach, pili espresso i przeglądali rozłożone na kontuarze gazety.Ewangelina nie mogła oderwać oczu od szklanejwitryny z deserami - stała przed nią, głodna, marząc, aby ojciec pozwolił jej coś wybrać spośród łagodnie oświetlonych,ułożonych jak bukiety lukrowanych ciastek.Zanim zdążyła się odezwać, zza baru wyszedł mężczyzna, wytarł ręce wczerwony fartuch i wymienił z ojcem uścisk dłoni tak serdeczny, jakby byli starymi przyjaciółmi.- Luca - powiedział, uśmiechając się ciepło.- Władimirze - odpowiedział ojciec, odwzajemniając uśmiech, i Ewangelina wiedziała już, że faktycznie muszą byćstarymi przyjaciółmi, ojciec bowiem rzadko publicznie okazywał uczucia.- Chodz, zjesz coś - zaproponował Władimir z mocnym, obcym akcentem.Przystawił ojcu krzesło.- Ja dziękuję - tu ojciec wskazał na przysiadającą się do stolika Ewangelinę - ale zdaje się, że moja córka ma ochotę na idolci.Ku rozradowaniu Ewangełiny Władimir otworzył witrynę i pozwolił jej wybrać deser.Poprosiła o małe ciasteczko zróżowym lukrem i delikatnymi, błękitnymi kwiatkami z marcepana.Trzymając talerzyk, jakby w strachu, że zaraz sięzbije, przeszła po grubo ciosanych, lśniących deskach do wysokiego, metalowego stolika, usiadła w foteliku i założyłastopy za jego nogi.Władimir postawił obok talerzyka szklankę wody i poprosił, żeby grzecznie zaczekała, bo musipomówić z ojcem [ Pobierz całość w formacie PDF ]