[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szybko wtedy odkryłem, gdzie też się znajduję.Otaczały mnie ze wszystkich stron koła, bryczki, wodze i osie najróżniejsze, jako żenatrafiłem na wytwórnię powozów przy Holliday Street, należącą do Curletta.Pierwsze piętromieściło salon, gdzie najnowsze pojazdy były wystawiane oraz sprzedawane.Podobnie jakfabryka fortepianów, ulokowana kilka przecznic dalej, gmach ów stanowił świadectwonowych trendów: wytwarzać, magazynować i sprzedawać - wszystko w jednym miejscu.- Flinta twoja, śmiałku, już zreperowana - rozległ się jakiś głos po francusku.Łotr pojawił się w drzwiach i z uśmieszkiem drwiny, acz dech ze świstem łowiąc,wpatrzył się we mnie srogim wzrokiem.- Stąd nie ma ucieczki.Chyba że chciałbyś może oknem skoczyć.- Nic podobnego nie zamierzam.Życzę zaś sobie z tobą się rozmówić kulturalnie.Bonic mnie nie obchodzi, żeś się tu wyprawił egzekwować swoje pieniądze od Barona.Zbliżył się, więc zrobiłem krok do tyłu.Przyjrzał mi się badawczo.- Tak niby uważasz, monsieur? - nieprzyjemnie parsknął.- Sądzisz, że przyjechaliśmymarnych paru tysięcy franków się domagać od jakiegoś drania? - zapytał z urazą.- Tu stawkaznacznie większa - o przyszłość Francji nam się rozchodzi.Czyżby upadły adwokat, Baron Dupin, miał wpływ na losy kraju?!Wieść ta wprawiła mnie w niebywałe zaskoczenie, on zaś się widocznie wścieklezirytował.Zamachnąwszy się, porwałem gigantyczne koło i na nie naparłem, gromadząc resztkisił.Francuz je ręką odepchnął oraz butem, tak że się nieszkodliwie na bok przewróciło.Rzuciłem się w głąb pomieszczenia, lecz miał rację, mówiąc o ucieczce niemożliwej.Nawet gdybym nie był znużony i przemoczony do ostatniej nitki, przestrzeń niby śmietniskozasłaniały części pojazdów najrozmaitsze.Gdy spróbowałem przesadzić na poły ukończonąbrykę, noga mi tak uwięzia w jakiejś szparze, że runąłem w dół - przy wtórze potwornegośmiechu.Ale nie na ziemi wylądowałem, tylko znacznie gorzej.Zaplątałem się w sznur z tyłupowozu, który wiązał elementy pewne jeszcze do wehikułu nie przymocowane.Szarpiąc się ikopiąc w wysiłku ucieczki, raptem sam sobie wokół szyi pętlę uczyniłem ciasną.Zacząłemtak manewrować laską, aby nie stracić całkiem równowagi i w desperacji najwyższejpróbowałem poluzować węzły pętające kark, lecz lina się zaciskała wraz z każdym moimruchem.Niespiesznie zbliżył się do mnie ów Francuz.Wlazł do środka powozu, który na raziedachu nie miał jeszcze, i z uśmiechem stanąwszy nade mną, odepchnął malajkę moją odpojazdu ruchem gwałtownym i śmiałym.I kiedy się raz po raz, dyndając w powietrzu,starałem uczepić wehikułu za pomocą laski albo dłoni - rozradowany prześladowca mi toudaremniał.Ponieważ owo makabryczne lasso powoli już wżerało mi się w szyję, wetknąłemtam rączkę laski w miejsce najluźniejsze.Nogami wierzgając jak w obłędzie, chciałempodłoża dotknąć, choć jednak dzielił mnie odeń dystans zaledwie paru cali, okazał się ówwyczyn niemożliwy żadną miarą.Dać się tak powiesić, za sprawą powozu! Niemal jak Francuz gotów się byłem woburzeniu zaśmiać nad swym losem.W górze podwieszony, ująłem malajkę mocno w obie ręce, niczym w modlitwiebeznadziejnej, tak że - odkryłem później - pory drewna odcisnęły mi na mokrych dłoniachbiałe ślady.Z oczyma zamkniętymi stwierdziłem nagle, iż laska nie wytrzymuje obciążenia,tak jakbym nagle dostał siły czterech mężów.Uniosłem powieki, w jej środkowym odcinkuujrzałem z radością rozbłysk lśniącej stali, bo mianowicie była złożona z dwóch osobnychelementów, złączonych w centrum właśnie, które się teraz na me szczęście znacznierozsunęły.Szarpnąłem mocniej, by odkryć, iż górna jej partia skrywa ostrze, które się da beztrudu stamtąd wyjąć.Szpada najprawdziwsza była schowana w malajce, na dwie.nie: nacałe półtorej stopy długa!- Poe - wyszeptałem, oddech biorąc, lecz widać jeszcze nie ostatni w życiu.I w okamgnieniu więzy swe rozciąłem, po czym uwolnioną ręką przytrzymałem siępojazdu.Spojrzawszy w górę, ujrzałem wiadomego łotra, jak na bryce przysiadł i z ciekawościąsię przygląda sytuacji.Na widok oręża mego pistolet trzymał teraz w pogotowiu.Z wyciemtriumfalnym taki zamach wziąłem, że mi się udało drasnąć dół jego ramienia.Wtedy, oczymrużąc, cios zadałem nowy.Francuz teraz wydał przenikliwy okrzyk.Padłem na ziemię, na plecach się rozkładając.Stopy oparte miałem o bok bryczki.Rozsierdzony i blady łobuz z Francji, wyrzekając z bólu, oczy z wrażenia wybałuszył, kiedypchnąłem nogami obydwoma brykę, aż się potoczyła, koło zaś jakieś luźne z osi sięzsunąwszy, tak go przytrzasnęło, jak wielki nagrobek.Fragment zaś inny pojazdu uszkodziłjedną z pobliskich rur, wznosząc nad pandemonium owym kłęby pary wodnej.Z trudem z ziemi wstając, wsunąłem szpadę do osobliwej pochwy.Lecz samą tylkochwałą nie mogłem do domu dotrzeć ani się pokrzepić.Umęczonemu wysiłkiem i z nogąobolałą, udało mi się powlec najwyżej stóp dziesięć od budowli - i znowu upadłem.Wsparłem się o laskę, co mi życie ocaliła, przerażony, iż któryś z drabów znajdzie mnie w taksłabym stanie.Zza ledwie zamkniętych przeze mnie drzwi magazynu rozległ się naraz łomot i jękprzeokropny.- Clark! - dobiegło mnie w chaosie moje własne imię.Niby z oddali się rozległo, alewiedziałem dobrze, skąd pochodzi: z bliska.Czy to za sprawą upiornego lęku, czy pulsowania w żyłach, a może z wycieńczeniaorganizmu lub przez owe czynniki wszystkie naraz - ledwie dotyk ręki poczułem, poddałemsię niemal bez szemrania, kiedy mi zadano w głowę potężny cios.24Odgłosy swobodnych rozmów zlały się w odległy pomruk.Stopniowo mi sięrozjaśniało przed oczyma.Mężczyźni pili wino oraz piwo, a nozdrza me wypełniła przykraostra woń żutego tytoniu.Próbując się wyprostować, poczułem, iż coś mi władzę w karkuogranicza.Izba tak bodajże wyglądała, jak wspomniana w zajeździe Ryana tawerna owegopopołudnia, gdy się tam Poe zjawił.W pamięci przywoławszy niemiłe spojrzenia, jakie mi wlokalu po drugiej stronie ulicy rzucali wigowie z Okręgu Czwartego, siąść wreszcie prostozdołałem mimo zawrotów głowy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Szybko wtedy odkryłem, gdzie też się znajduję.Otaczały mnie ze wszystkich stron koła, bryczki, wodze i osie najróżniejsze, jako żenatrafiłem na wytwórnię powozów przy Holliday Street, należącą do Curletta.Pierwsze piętromieściło salon, gdzie najnowsze pojazdy były wystawiane oraz sprzedawane.Podobnie jakfabryka fortepianów, ulokowana kilka przecznic dalej, gmach ów stanowił świadectwonowych trendów: wytwarzać, magazynować i sprzedawać - wszystko w jednym miejscu.- Flinta twoja, śmiałku, już zreperowana - rozległ się jakiś głos po francusku.Łotr pojawił się w drzwiach i z uśmieszkiem drwiny, acz dech ze świstem łowiąc,wpatrzył się we mnie srogim wzrokiem.- Stąd nie ma ucieczki.Chyba że chciałbyś może oknem skoczyć.- Nic podobnego nie zamierzam.Życzę zaś sobie z tobą się rozmówić kulturalnie.Bonic mnie nie obchodzi, żeś się tu wyprawił egzekwować swoje pieniądze od Barona.Zbliżył się, więc zrobiłem krok do tyłu.Przyjrzał mi się badawczo.- Tak niby uważasz, monsieur? - nieprzyjemnie parsknął.- Sądzisz, że przyjechaliśmymarnych paru tysięcy franków się domagać od jakiegoś drania? - zapytał z urazą.- Tu stawkaznacznie większa - o przyszłość Francji nam się rozchodzi.Czyżby upadły adwokat, Baron Dupin, miał wpływ na losy kraju?!Wieść ta wprawiła mnie w niebywałe zaskoczenie, on zaś się widocznie wścieklezirytował.Zamachnąwszy się, porwałem gigantyczne koło i na nie naparłem, gromadząc resztkisił.Francuz je ręką odepchnął oraz butem, tak że się nieszkodliwie na bok przewróciło.Rzuciłem się w głąb pomieszczenia, lecz miał rację, mówiąc o ucieczce niemożliwej.Nawet gdybym nie był znużony i przemoczony do ostatniej nitki, przestrzeń niby śmietniskozasłaniały części pojazdów najrozmaitsze.Gdy spróbowałem przesadzić na poły ukończonąbrykę, noga mi tak uwięzia w jakiejś szparze, że runąłem w dół - przy wtórze potwornegośmiechu.Ale nie na ziemi wylądowałem, tylko znacznie gorzej.Zaplątałem się w sznur z tyłupowozu, który wiązał elementy pewne jeszcze do wehikułu nie przymocowane.Szarpiąc się ikopiąc w wysiłku ucieczki, raptem sam sobie wokół szyi pętlę uczyniłem ciasną.Zacząłemtak manewrować laską, aby nie stracić całkiem równowagi i w desperacji najwyższejpróbowałem poluzować węzły pętające kark, lecz lina się zaciskała wraz z każdym moimruchem.Niespiesznie zbliżył się do mnie ów Francuz.Wlazł do środka powozu, który na raziedachu nie miał jeszcze, i z uśmiechem stanąwszy nade mną, odepchnął malajkę moją odpojazdu ruchem gwałtownym i śmiałym.I kiedy się raz po raz, dyndając w powietrzu,starałem uczepić wehikułu za pomocą laski albo dłoni - rozradowany prześladowca mi toudaremniał.Ponieważ owo makabryczne lasso powoli już wżerało mi się w szyję, wetknąłemtam rączkę laski w miejsce najluźniejsze.Nogami wierzgając jak w obłędzie, chciałempodłoża dotknąć, choć jednak dzielił mnie odeń dystans zaledwie paru cali, okazał się ówwyczyn niemożliwy żadną miarą.Dać się tak powiesić, za sprawą powozu! Niemal jak Francuz gotów się byłem woburzeniu zaśmiać nad swym losem.W górze podwieszony, ująłem malajkę mocno w obie ręce, niczym w modlitwiebeznadziejnej, tak że - odkryłem później - pory drewna odcisnęły mi na mokrych dłoniachbiałe ślady.Z oczyma zamkniętymi stwierdziłem nagle, iż laska nie wytrzymuje obciążenia,tak jakbym nagle dostał siły czterech mężów.Uniosłem powieki, w jej środkowym odcinkuujrzałem z radością rozbłysk lśniącej stali, bo mianowicie była złożona z dwóch osobnychelementów, złączonych w centrum właśnie, które się teraz na me szczęście znacznierozsunęły.Szarpnąłem mocniej, by odkryć, iż górna jej partia skrywa ostrze, które się da beztrudu stamtąd wyjąć.Szpada najprawdziwsza była schowana w malajce, na dwie.nie: nacałe półtorej stopy długa!- Poe - wyszeptałem, oddech biorąc, lecz widać jeszcze nie ostatni w życiu.I w okamgnieniu więzy swe rozciąłem, po czym uwolnioną ręką przytrzymałem siępojazdu.Spojrzawszy w górę, ujrzałem wiadomego łotra, jak na bryce przysiadł i z ciekawościąsię przygląda sytuacji.Na widok oręża mego pistolet trzymał teraz w pogotowiu.Z wyciemtriumfalnym taki zamach wziąłem, że mi się udało drasnąć dół jego ramienia.Wtedy, oczymrużąc, cios zadałem nowy.Francuz teraz wydał przenikliwy okrzyk.Padłem na ziemię, na plecach się rozkładając.Stopy oparte miałem o bok bryczki.Rozsierdzony i blady łobuz z Francji, wyrzekając z bólu, oczy z wrażenia wybałuszył, kiedypchnąłem nogami obydwoma brykę, aż się potoczyła, koło zaś jakieś luźne z osi sięzsunąwszy, tak go przytrzasnęło, jak wielki nagrobek.Fragment zaś inny pojazdu uszkodziłjedną z pobliskich rur, wznosząc nad pandemonium owym kłęby pary wodnej.Z trudem z ziemi wstając, wsunąłem szpadę do osobliwej pochwy.Lecz samą tylkochwałą nie mogłem do domu dotrzeć ani się pokrzepić.Umęczonemu wysiłkiem i z nogąobolałą, udało mi się powlec najwyżej stóp dziesięć od budowli - i znowu upadłem.Wsparłem się o laskę, co mi życie ocaliła, przerażony, iż któryś z drabów znajdzie mnie w taksłabym stanie.Zza ledwie zamkniętych przeze mnie drzwi magazynu rozległ się naraz łomot i jękprzeokropny.- Clark! - dobiegło mnie w chaosie moje własne imię.Niby z oddali się rozległo, alewiedziałem dobrze, skąd pochodzi: z bliska.Czy to za sprawą upiornego lęku, czy pulsowania w żyłach, a może z wycieńczeniaorganizmu lub przez owe czynniki wszystkie naraz - ledwie dotyk ręki poczułem, poddałemsię niemal bez szemrania, kiedy mi zadano w głowę potężny cios.24Odgłosy swobodnych rozmów zlały się w odległy pomruk.Stopniowo mi sięrozjaśniało przed oczyma.Mężczyźni pili wino oraz piwo, a nozdrza me wypełniła przykraostra woń żutego tytoniu.Próbując się wyprostować, poczułem, iż coś mi władzę w karkuogranicza.Izba tak bodajże wyglądała, jak wspomniana w zajeździe Ryana tawerna owegopopołudnia, gdy się tam Poe zjawił.W pamięci przywoławszy niemiłe spojrzenia, jakie mi wlokalu po drugiej stronie ulicy rzucali wigowie z Okręgu Czwartego, siąść wreszcie prostozdołałem mimo zawrotów głowy [ Pobierz całość w formacie PDF ]