[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kroków nie słyszała, mieli buty na gumie.- Wszyscy wszystkich widzą od tyłu - wtrącił porucznik Wilczewski z mimowolnymrozgoryczeniem.- A mnie się wydaje, że tam był ktoś trzeci - ciągnął major.- Są cholernie nikłe ślady, które tak wyglądają, jakby ktoś wszedł pózniej, po tamtychdwóch.- No jak to, weszła przecież ta Chmielewska.- Chmielewska wyodrębnia się bardzo wyraznie.Czekajcie, to jest tylko moje luzneprzypuszczenie.Zlady robią takie wrażenie, jakby ten sam człowiek zaczął inaczej stawiać nogialbo też inny człowiek stąpał w takich samych butach.Wszedł po tych dwóch, a przed Chmielewską, i jeśli wszedł, to zbliżył się tylko do denatai wyszedł.Nasuwa mi się taka myśl, hipoteza.Oni wcale nie chcieli go zabić, raczej wygląda tona dobry wycisk.Upadł, stracił przytomność, ale zostawili go żywego.Potem wszedł ten trzeci iwykończył go ostatecznie z wielką łatwością.Udusił go.Jeśli rzeczywiście tak było, to ten trzeciinteresuje mnie najbardziej, chociaż nie jestem go pewien.- Skąd ci się w ogóle wziął ten trzeci? - spytał z namysłem kapitan Różewicz.- Tylko przez te różne stawianie nóg?- Nie tylko - wyznał major.- Znaleziono u Dutkiewicza włos z sierści kota.Dutkiewicz nie miał kota, ale w tym domu są koty na strychu.Oprócz tego na strychu jestpralnia i drzwi do tej pralni były świeżo malowane.Prawie wyschły, ale niecałkowicie i wjednym miejscu jest minimalny ślad zamazania.Ci dwaj do strychu nie dotarli i z kotami niemieli styczności, więc wyobrażam to sobie tak: ktoś ich wynajął do mordobicia, czekał nastrychu, aż przyjdą, potem zszedł na dół sprawdzić rezultaty i ewentualnie dobić ofiarę, a potemnie mógł już wyjść, bo przyjechała Chmielewska.Wrócił na strych i przesiedział tam prawie dorana.W jakimś momencie opierał się o drzwi, może się nawet do nich przyciskał.Możliwe zresztą, że uciekł w chwili, kiedy Chmielewska dzwoniła do milicji odDutkiewicza.To był jedyny moment, bo potem siedziała na klatce schodowej.Przyciskać się do drzwi mógł przedtem.Gdybyśmy go znalezli, gdyby nie oddawałodzieży do pralni, gdyby zostały mu na spodniach kłaki któregoś z tamtych kotów, gdyby miałnajmniejszy bodaj ślad tamtej farby.- Gdyby jeszcze wlazł butami w krew denata i gdyby tych butów nie czyścił.- uzupełniłzgryzliwie kapitan Różewicz.- Dużo tam jest tych kotów na strychu? - zainteresował się porucznikPietrzak.- Tylko trzy - odparł z westchnieniem major, oderwany od swoich czarownychmarzeń.- Włos należy do jednego z nich, sprawdzono.Szukamy dalej powiązań Dutkiewicza.Gumowski, twoja kolej.Porucznik Gumowski wyciągnął z kieszeni jakieś notatki, nalał sobiekawy z termosu i zapalił papierosa.- Coś się dzieje - oznajmił z niechęcią.- Ale za cholerę nie wiem co.Coś dziwnego.Wszyscy spojrzeli na niego z niesmakiem, bo stwierdzenie nie było żadną rewelacyjnąnowością.W całym śledztwie od początku przytrafiały się wyłącznie elementy dziwne iniezrozumiałe i zaskakująca byłaby raczej uwaga, że coś można pojąć.Kapitan Różewiczwzruszył ramionami:- Ale odkrycie.- mruknął gniewnie.- Mów o tym dziwnym - zażądał major.Porucznik, gmerając w notatkach, smętnie jął relacjonować swoje spostrzeżenia.Wynikało z nich niezbicie, że na czarnym rynku dolarowym czas jakiś temu zapanowałoosobliwe zamieszanie.Wzajemna wymiana jednych walorów na drugie uległa niejakiemuzakłóceniu i zahamowaniu, w atmosferze pojawił się element wyraznej nieufności, a nastawieniedo siebie kontrahentów chwilami wydawało się wręcz wrogie.Jednemu z podwładnychporucznika udało się uzyskać informację, że ktoś cholernie kantuje.Wypowiedz taką wygłosiłpewien rekin czarnego rynku, przybyły z Trójmiasta w stanie niezwykłego wzburzenia izdenerwowania, wspominając przy tym mgliście coś o poniesionych stratach.- Fałszywe dolary? - zaciekawił się porucznik Wilczewski.- Właśnie nie - odparł porucznik Gumowski w zadumie.- To znaczy, fałszywe chodzą jak zwykle, nie więcej i nie mniej.Ilość fałszywychutrzymuje się w normie, jeśli tak można powiedzieć.Mnie się wydaje, że zaczęli się wzajemnieoszukiwać na chama.Na to zdziwili się wszyscy.Jasną jest rzeczą, że każda znana firma musidbać o swoją reputację, a tym bardziej firma, której działalność koliduje z prawem.Oszustwoprzy sprzedaży czy kupnie we własnym łonie to jest sztuka na raz.Nagły upadek moralnościprzestępczej i solidarności wśród waluciarzy wydawał się zupełnie nieprawdopodobny.- Też uważam, że to dziwne - zgodził się porucznik.- Trudno coś wywęszyć, bo nabrali wody do pyska i nikt nikomu nie wierzy.Byłypodobno jakieś napady czy coś takiego, staram się właśnie o szczegóły, o jednym już wiem.Aleniezależnie od tego ktoś robi inne kanty, cholernie ukrywane.Dwóch waluciarzy pobiło się wGrandzie, a paru poniosło jakieś tajemnicze straty, do których się nie chcą przyznać.- Czekaj no, czekaj - przerwał major.- Powiedz dokładnie o tym napadzie i o tym pobiciu.Jak to było? Porucznik znówpogmerał w notatkach i wyjaśnił, że o napadzie zawiadomił go jeden podwładny, któremu z koleizwierzył się w pierwszym zdenerwowaniu poszkodowany waluciarz.Waluciarz, rzecz jasna, znałpodwładnego nie jako pracownika milicji, tylko jako kolegę po fachu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Kroków nie słyszała, mieli buty na gumie.- Wszyscy wszystkich widzą od tyłu - wtrącił porucznik Wilczewski z mimowolnymrozgoryczeniem.- A mnie się wydaje, że tam był ktoś trzeci - ciągnął major.- Są cholernie nikłe ślady, które tak wyglądają, jakby ktoś wszedł pózniej, po tamtychdwóch.- No jak to, weszła przecież ta Chmielewska.- Chmielewska wyodrębnia się bardzo wyraznie.Czekajcie, to jest tylko moje luzneprzypuszczenie.Zlady robią takie wrażenie, jakby ten sam człowiek zaczął inaczej stawiać nogialbo też inny człowiek stąpał w takich samych butach.Wszedł po tych dwóch, a przed Chmielewską, i jeśli wszedł, to zbliżył się tylko do denatai wyszedł.Nasuwa mi się taka myśl, hipoteza.Oni wcale nie chcieli go zabić, raczej wygląda tona dobry wycisk.Upadł, stracił przytomność, ale zostawili go żywego.Potem wszedł ten trzeci iwykończył go ostatecznie z wielką łatwością.Udusił go.Jeśli rzeczywiście tak było, to ten trzeciinteresuje mnie najbardziej, chociaż nie jestem go pewien.- Skąd ci się w ogóle wziął ten trzeci? - spytał z namysłem kapitan Różewicz.- Tylko przez te różne stawianie nóg?- Nie tylko - wyznał major.- Znaleziono u Dutkiewicza włos z sierści kota.Dutkiewicz nie miał kota, ale w tym domu są koty na strychu.Oprócz tego na strychu jestpralnia i drzwi do tej pralni były świeżo malowane.Prawie wyschły, ale niecałkowicie i wjednym miejscu jest minimalny ślad zamazania.Ci dwaj do strychu nie dotarli i z kotami niemieli styczności, więc wyobrażam to sobie tak: ktoś ich wynajął do mordobicia, czekał nastrychu, aż przyjdą, potem zszedł na dół sprawdzić rezultaty i ewentualnie dobić ofiarę, a potemnie mógł już wyjść, bo przyjechała Chmielewska.Wrócił na strych i przesiedział tam prawie dorana.W jakimś momencie opierał się o drzwi, może się nawet do nich przyciskał.Możliwe zresztą, że uciekł w chwili, kiedy Chmielewska dzwoniła do milicji odDutkiewicza.To był jedyny moment, bo potem siedziała na klatce schodowej.Przyciskać się do drzwi mógł przedtem.Gdybyśmy go znalezli, gdyby nie oddawałodzieży do pralni, gdyby zostały mu na spodniach kłaki któregoś z tamtych kotów, gdyby miałnajmniejszy bodaj ślad tamtej farby.- Gdyby jeszcze wlazł butami w krew denata i gdyby tych butów nie czyścił.- uzupełniłzgryzliwie kapitan Różewicz.- Dużo tam jest tych kotów na strychu? - zainteresował się porucznikPietrzak.- Tylko trzy - odparł z westchnieniem major, oderwany od swoich czarownychmarzeń.- Włos należy do jednego z nich, sprawdzono.Szukamy dalej powiązań Dutkiewicza.Gumowski, twoja kolej.Porucznik Gumowski wyciągnął z kieszeni jakieś notatki, nalał sobiekawy z termosu i zapalił papierosa.- Coś się dzieje - oznajmił z niechęcią.- Ale za cholerę nie wiem co.Coś dziwnego.Wszyscy spojrzeli na niego z niesmakiem, bo stwierdzenie nie było żadną rewelacyjnąnowością.W całym śledztwie od początku przytrafiały się wyłącznie elementy dziwne iniezrozumiałe i zaskakująca byłaby raczej uwaga, że coś można pojąć.Kapitan Różewiczwzruszył ramionami:- Ale odkrycie.- mruknął gniewnie.- Mów o tym dziwnym - zażądał major.Porucznik, gmerając w notatkach, smętnie jął relacjonować swoje spostrzeżenia.Wynikało z nich niezbicie, że na czarnym rynku dolarowym czas jakiś temu zapanowałoosobliwe zamieszanie.Wzajemna wymiana jednych walorów na drugie uległa niejakiemuzakłóceniu i zahamowaniu, w atmosferze pojawił się element wyraznej nieufności, a nastawieniedo siebie kontrahentów chwilami wydawało się wręcz wrogie.Jednemu z podwładnychporucznika udało się uzyskać informację, że ktoś cholernie kantuje.Wypowiedz taką wygłosiłpewien rekin czarnego rynku, przybyły z Trójmiasta w stanie niezwykłego wzburzenia izdenerwowania, wspominając przy tym mgliście coś o poniesionych stratach.- Fałszywe dolary? - zaciekawił się porucznik Wilczewski.- Właśnie nie - odparł porucznik Gumowski w zadumie.- To znaczy, fałszywe chodzą jak zwykle, nie więcej i nie mniej.Ilość fałszywychutrzymuje się w normie, jeśli tak można powiedzieć.Mnie się wydaje, że zaczęli się wzajemnieoszukiwać na chama.Na to zdziwili się wszyscy.Jasną jest rzeczą, że każda znana firma musidbać o swoją reputację, a tym bardziej firma, której działalność koliduje z prawem.Oszustwoprzy sprzedaży czy kupnie we własnym łonie to jest sztuka na raz.Nagły upadek moralnościprzestępczej i solidarności wśród waluciarzy wydawał się zupełnie nieprawdopodobny.- Też uważam, że to dziwne - zgodził się porucznik.- Trudno coś wywęszyć, bo nabrali wody do pyska i nikt nikomu nie wierzy.Byłypodobno jakieś napady czy coś takiego, staram się właśnie o szczegóły, o jednym już wiem.Aleniezależnie od tego ktoś robi inne kanty, cholernie ukrywane.Dwóch waluciarzy pobiło się wGrandzie, a paru poniosło jakieś tajemnicze straty, do których się nie chcą przyznać.- Czekaj no, czekaj - przerwał major.- Powiedz dokładnie o tym napadzie i o tym pobiciu.Jak to było? Porucznik znówpogmerał w notatkach i wyjaśnił, że o napadzie zawiadomił go jeden podwładny, któremu z koleizwierzył się w pierwszym zdenerwowaniu poszkodowany waluciarz.Waluciarz, rzecz jasna, znałpodwładnego nie jako pracownika milicji, tylko jako kolegę po fachu [ Pobierz całość w formacie PDF ]