[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czasem jezdził do sztabu, który mieścił się w dawnej siedzibiewojskowego zarządu Zgromadzenia Ustawodawczego.I jaki dziwny kaprys losu!Wejście do sztabu było w tej samej oficynie, w której dawniej przyjmował mnieGaliullin, kiedy chodziłam wstawiać się za kimś.Była na przykład głośna historia wKorpusie Kadetów, kadeci zaczęli strzelać do nielubianych pedagogów podpretekstem, że sympatyzują z bolszewikami.Albo kiedy się zaczęły prześladowania ipogromy %7łydów.A propos.Jeżeli mieszkamy w mieście i zajmujemy się pracąumysłową, to połowę naszych znajomych stanowią właśnie %7łydzi.I w momentachtakich pogromów, kiedy zaczynają się te ohydne okropności, oprócz oburzenia,wstydu i litości dręczy nas uczucie dokuczliwego rozdwojenia, myśl, że naszewspółczucie jest w połowie wykoncypowane, z nieprzyjemnym, nieszczerymodcieniem.Ludzie, którzy kiedyś wyzwolili ludzkość z jarzma pogaństwa i teraz też liczniesię poświęcają w imię uwolnienia jej od niesprawiedliwości społecznej, nie są wstanie uwolnić się od samych siebie, od wierności wobec przestarzałego,przedpotopowego miana, które utraciło znaczenie, nie mogą wznieść się ponadsamych siebie i przemieszać się całkowicie z innymi, dla których podstawy religijnesami stworzyli i którzy byliby im tak bliscy, gdyby oni, %7łydzi, znali ich lepiej.To prawda, że właśnie prześladowania skłaniają ich do tej bezsensownej i zgubnejpozy, do tej wstydliwej, przynoszącej tylko klęski, desperackiej izolacji, ale jest wtym także jakaś wewnętrzna siła, historyczne, wielowiekowe znużenie.Nie lubię ichironicznego dodawania sobie otuchy, pospolitego ubóstwa pojęć, nieśmiałejwyobrazni.To mnie drażni jak rozmowy starców o starości i chorych o chorobach.Zgadza się pan ze mną? Nie myślałem o tym.Mam kolegę, niejakiego Gordona, on jest tego samegozdania co pani. No więc tam chodziłam czatować na Paszę.W nadziei, że właśnie przyjdzie lubwyjdzie.Kiedyś w oficynie była kancelaria generała gubernatora.Teraz na drzwiachjest tabliczka: Biuro skarg i zażaleń.Może pan widział? To najładniejsze miejsce wmieście.Plac przed wejściem wyłożony jest kostką.Za placem park miejski.Kaliny,klony, głogi.Stawałam na chodniku w grupce interesantów i czekałam.Oczywiścienie domagałam się, by mnie przyjął, nie mówiłam, że jestem żoną.On nosi przecieżinne nazwisko.Zresztą, co ma do tego głos serca? Oni kierują się zupełnie innymizasadami.Na przykład jego rodzony ojciec.Paweł Fierapontowicz Antipow, byłyzesłaniec polityczny, robotnik, pracuje tu gdzieś niedaleko w sądzie.W miejscuswego dawnego zesłania.I jego przyjaciel, Tiwierzin.Są członkami trybunałurewolucyjnego.I co pan powie? Syn nie ujawnił się także ojcu i ten traktuje to jakonormalną rzecz, nie obraża się.Skoro syn się konspiruje, to znaczy, że tak trzeba.Tonie są ludzie, to kamienie.Zasady.Dyscyplina.A poza tym, gdybym nawet udowodniła, że jestem żoną, cóż z tego? Czy to sączasy dla żon? Zwiatowy proletariat, przebudowa świata, to co innego, to rozumiem.A poszczególne dwunożne istoty w rodzaju jakiejś tam żony to tfu, ostatnia pchłaalbo wesz.Adiutant obchodził interesantów, wypytywał.Niektórych wpuszczał.Niepodawałam nazwiska, na pytanie, w jakiej sprawie, mówiłam, że w osobistej.Z górybyło wiadomo, że to beznadziejne, że odmówią.Adiutant wzruszał ramionami,przyglądał mi się podejrzliwie.No i ani razu Paszy nie zobaczyłam.I pan myśli, że on ma nas dosyć, że przestał kochać, zapomniał? Przeciwnie! Ja godobrze znam! Wykoncypował to wszystko z nadmiaru uczuć! On chce wszystkie tewojenne laury rzucić nam do stóp, żeby nie wracać z pustymi rękami, ale w gloriisławy, jako zwycięzca! Unieśmiertelnić nas, olśnić! Jak dziecko!Do pokoju znów weszła Katieńka.Larysa Fiodorowna chwyciła zdumionącóreczkę na ręce i zaczęła ją huśtać, łaskotać, całować i dusić w objęciach.16Jurij Andriejewicz wracał konno z miasta do Warykina.Przejeżdżał tędy już niewiadomo który raz.Przywykł do tej drogi, zobojętniała mu i nie dostrzegał jej.Zbliżał się do leśnych rozstajów, gdzie od drogi do Warykina odgałęziała sięboczna droga do rybackiej osady Wasiljewskoje nad rzeką Sakmą.Na rozstajach stałtrzeci w okolicy słup z rolniczą reklamą.Zazwyczaj doktor dojeżdżał tu o zachodziesłońca.Teraz też zaczęło się zmierzchać.Minęły z górą dwa miesiące od czasu, kiedy z jednej ze swych wypraw do miasta%7ływago nie wrócił na noc do domu i został u Larysy Fiodorowny, a w domupowiedział, że interesy zatrzymały go w mieście i zanocował w zajezdzieSamdiewiatowa.Od dawna był na ty z Antipową i mówił jej Lara, a ona jemu %7ływago.Jurij Andriejewicz oszukiwał Tonię i ukrywał przed nią sprawy corazpoważniejsze i niedopuszczalne.Było to coś niesłychanego.Kochał Tonię wręcz do ubóstwienia.Spokój wewnętrzny żony był mu droższyponad wszystko.Stał na straży jej czci, troszczył się o to bardziej niż jej rodzonyojciec i niż ona sama.W obronie jej zranionej dumy własnymi rękami rozszarpałbykrzywdziciela.A oto tym krzywdzicielem stał się on sam.W domu, w gronie rodziny, czuł się jak nie wykryty zbrodniarz.Nieświadomośćdomowników, ich zwykła serdeczność wręcz go zabijały.Nagle w czasie ożywionejrozmowy przypominał sobie swą winę, drętwiał i przestawał słyszeć i rozumiećwszystko dokoła.Jeśli zdarzało się to przy stole, nie przełknięty kęs stawał mu kością w gardle,doktor odkładał łyżkę i odsuwał talerz.Dusiły go łzy. Co ci jest? dziwiła się Tonia. Pewnie usłyszałeś w mieście jakąś złą nowinę.Kogoś wsadzili? A możerozstrzelali? Powiedz mi.Nie obawiaj się, że mnie zdenerwujesz.Będzie ci lżej.Czy zdradził Tonię, przekładając nad nią inną? Nie, nikogo nie wybierał, nieporównywał.Obce mu były idee wolnej miłości , frazesy o prawie i potrzebieuczuć.Podłością zdawało mu się mówienie i myślenie o takich sprawach.Niezrywał w życiu kwiatów rozkoszy , nie zaliczał siebie do półbogów i nadludzi, nieoczekiwał szczególnych przywilejów czy pobłażania.Przygniatał go ciężarnieczystego sumienia.Co będzie dalej? pytał czasem sam siebie i nie znajdował odpowiedzi; liczył nacoś nierealnego, na zbieg jakichś nieprzewidzianych okoliczności, który przyniesierozwiązanie.Ale teraz było inaczej.Postanowił przeciąć ten węzeł.Wiózł do domu gotowądecyzję.Postanowił przyznać się do wszystkiego Toni, wybłagać przebaczenie iwięcej nie spotykać się z Larą.Co prawda, nie wszystko było tu takie proste.Zdawało mu się, że niezbyt jasnodał Larze do zrozumienia, że zrywa z nią raz na zawsze, na wieki wieków.Powiedział jej dziś rano, że zamierza wyznać wszystko Toni i że ich dalsze spotkaniasą niemożliwe, ale teraz miał uczucie, że powiedział to zbyt miękko, nie dośćkategorycznie.Larysa Fiodorowna nie chciała zasmucać %7ływagi przykrymi scenami.Wiedziała,że on i tak cierpi.Usiłowała go wysłuchać jak najspokojniej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Czasem jezdził do sztabu, który mieścił się w dawnej siedzibiewojskowego zarządu Zgromadzenia Ustawodawczego.I jaki dziwny kaprys losu!Wejście do sztabu było w tej samej oficynie, w której dawniej przyjmował mnieGaliullin, kiedy chodziłam wstawiać się za kimś.Była na przykład głośna historia wKorpusie Kadetów, kadeci zaczęli strzelać do nielubianych pedagogów podpretekstem, że sympatyzują z bolszewikami.Albo kiedy się zaczęły prześladowania ipogromy %7łydów.A propos.Jeżeli mieszkamy w mieście i zajmujemy się pracąumysłową, to połowę naszych znajomych stanowią właśnie %7łydzi.I w momentachtakich pogromów, kiedy zaczynają się te ohydne okropności, oprócz oburzenia,wstydu i litości dręczy nas uczucie dokuczliwego rozdwojenia, myśl, że naszewspółczucie jest w połowie wykoncypowane, z nieprzyjemnym, nieszczerymodcieniem.Ludzie, którzy kiedyś wyzwolili ludzkość z jarzma pogaństwa i teraz też liczniesię poświęcają w imię uwolnienia jej od niesprawiedliwości społecznej, nie są wstanie uwolnić się od samych siebie, od wierności wobec przestarzałego,przedpotopowego miana, które utraciło znaczenie, nie mogą wznieść się ponadsamych siebie i przemieszać się całkowicie z innymi, dla których podstawy religijnesami stworzyli i którzy byliby im tak bliscy, gdyby oni, %7łydzi, znali ich lepiej.To prawda, że właśnie prześladowania skłaniają ich do tej bezsensownej i zgubnejpozy, do tej wstydliwej, przynoszącej tylko klęski, desperackiej izolacji, ale jest wtym także jakaś wewnętrzna siła, historyczne, wielowiekowe znużenie.Nie lubię ichironicznego dodawania sobie otuchy, pospolitego ubóstwa pojęć, nieśmiałejwyobrazni.To mnie drażni jak rozmowy starców o starości i chorych o chorobach.Zgadza się pan ze mną? Nie myślałem o tym.Mam kolegę, niejakiego Gordona, on jest tego samegozdania co pani. No więc tam chodziłam czatować na Paszę.W nadziei, że właśnie przyjdzie lubwyjdzie.Kiedyś w oficynie była kancelaria generała gubernatora.Teraz na drzwiachjest tabliczka: Biuro skarg i zażaleń.Może pan widział? To najładniejsze miejsce wmieście.Plac przed wejściem wyłożony jest kostką.Za placem park miejski.Kaliny,klony, głogi.Stawałam na chodniku w grupce interesantów i czekałam.Oczywiścienie domagałam się, by mnie przyjął, nie mówiłam, że jestem żoną.On nosi przecieżinne nazwisko.Zresztą, co ma do tego głos serca? Oni kierują się zupełnie innymizasadami.Na przykład jego rodzony ojciec.Paweł Fierapontowicz Antipow, byłyzesłaniec polityczny, robotnik, pracuje tu gdzieś niedaleko w sądzie.W miejscuswego dawnego zesłania.I jego przyjaciel, Tiwierzin.Są członkami trybunałurewolucyjnego.I co pan powie? Syn nie ujawnił się także ojcu i ten traktuje to jakonormalną rzecz, nie obraża się.Skoro syn się konspiruje, to znaczy, że tak trzeba.Tonie są ludzie, to kamienie.Zasady.Dyscyplina.A poza tym, gdybym nawet udowodniła, że jestem żoną, cóż z tego? Czy to sączasy dla żon? Zwiatowy proletariat, przebudowa świata, to co innego, to rozumiem.A poszczególne dwunożne istoty w rodzaju jakiejś tam żony to tfu, ostatnia pchłaalbo wesz.Adiutant obchodził interesantów, wypytywał.Niektórych wpuszczał.Niepodawałam nazwiska, na pytanie, w jakiej sprawie, mówiłam, że w osobistej.Z górybyło wiadomo, że to beznadziejne, że odmówią.Adiutant wzruszał ramionami,przyglądał mi się podejrzliwie.No i ani razu Paszy nie zobaczyłam.I pan myśli, że on ma nas dosyć, że przestał kochać, zapomniał? Przeciwnie! Ja godobrze znam! Wykoncypował to wszystko z nadmiaru uczuć! On chce wszystkie tewojenne laury rzucić nam do stóp, żeby nie wracać z pustymi rękami, ale w gloriisławy, jako zwycięzca! Unieśmiertelnić nas, olśnić! Jak dziecko!Do pokoju znów weszła Katieńka.Larysa Fiodorowna chwyciła zdumionącóreczkę na ręce i zaczęła ją huśtać, łaskotać, całować i dusić w objęciach.16Jurij Andriejewicz wracał konno z miasta do Warykina.Przejeżdżał tędy już niewiadomo który raz.Przywykł do tej drogi, zobojętniała mu i nie dostrzegał jej.Zbliżał się do leśnych rozstajów, gdzie od drogi do Warykina odgałęziała sięboczna droga do rybackiej osady Wasiljewskoje nad rzeką Sakmą.Na rozstajach stałtrzeci w okolicy słup z rolniczą reklamą.Zazwyczaj doktor dojeżdżał tu o zachodziesłońca.Teraz też zaczęło się zmierzchać.Minęły z górą dwa miesiące od czasu, kiedy z jednej ze swych wypraw do miasta%7ływago nie wrócił na noc do domu i został u Larysy Fiodorowny, a w domupowiedział, że interesy zatrzymały go w mieście i zanocował w zajezdzieSamdiewiatowa.Od dawna był na ty z Antipową i mówił jej Lara, a ona jemu %7ływago.Jurij Andriejewicz oszukiwał Tonię i ukrywał przed nią sprawy corazpoważniejsze i niedopuszczalne.Było to coś niesłychanego.Kochał Tonię wręcz do ubóstwienia.Spokój wewnętrzny żony był mu droższyponad wszystko.Stał na straży jej czci, troszczył się o to bardziej niż jej rodzonyojciec i niż ona sama.W obronie jej zranionej dumy własnymi rękami rozszarpałbykrzywdziciela.A oto tym krzywdzicielem stał się on sam.W domu, w gronie rodziny, czuł się jak nie wykryty zbrodniarz.Nieświadomośćdomowników, ich zwykła serdeczność wręcz go zabijały.Nagle w czasie ożywionejrozmowy przypominał sobie swą winę, drętwiał i przestawał słyszeć i rozumiećwszystko dokoła.Jeśli zdarzało się to przy stole, nie przełknięty kęs stawał mu kością w gardle,doktor odkładał łyżkę i odsuwał talerz.Dusiły go łzy. Co ci jest? dziwiła się Tonia. Pewnie usłyszałeś w mieście jakąś złą nowinę.Kogoś wsadzili? A możerozstrzelali? Powiedz mi.Nie obawiaj się, że mnie zdenerwujesz.Będzie ci lżej.Czy zdradził Tonię, przekładając nad nią inną? Nie, nikogo nie wybierał, nieporównywał.Obce mu były idee wolnej miłości , frazesy o prawie i potrzebieuczuć.Podłością zdawało mu się mówienie i myślenie o takich sprawach.Niezrywał w życiu kwiatów rozkoszy , nie zaliczał siebie do półbogów i nadludzi, nieoczekiwał szczególnych przywilejów czy pobłażania.Przygniatał go ciężarnieczystego sumienia.Co będzie dalej? pytał czasem sam siebie i nie znajdował odpowiedzi; liczył nacoś nierealnego, na zbieg jakichś nieprzewidzianych okoliczności, który przyniesierozwiązanie.Ale teraz było inaczej.Postanowił przeciąć ten węzeł.Wiózł do domu gotowądecyzję.Postanowił przyznać się do wszystkiego Toni, wybłagać przebaczenie iwięcej nie spotykać się z Larą.Co prawda, nie wszystko było tu takie proste.Zdawało mu się, że niezbyt jasnodał Larze do zrozumienia, że zrywa z nią raz na zawsze, na wieki wieków.Powiedział jej dziś rano, że zamierza wyznać wszystko Toni i że ich dalsze spotkaniasą niemożliwe, ale teraz miał uczucie, że powiedział to zbyt miękko, nie dośćkategorycznie.Larysa Fiodorowna nie chciała zasmucać %7ływagi przykrymi scenami.Wiedziała,że on i tak cierpi.Usiłowała go wysłuchać jak najspokojniej [ Pobierz całość w formacie PDF ]