[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W chwilę pózniej bramin zamknął drzwi, zszedł po schodach i wsiadł do lektyki, którąkilku niewolników poniosło w stronę Bombaju, ażeby myślano, że zdrajca szukał schronieniau Anglików, po czym tajemnie opuścił lektykę i gdy tylko noc zapadła, nie widziany przeznikogo, wrócił do swego domu w Bhagawapurze.Tak więc kroki wstępne były ukończone.Lakmana zgładził jedynego świadka swoichczynów, którego zeznań i pazurów mógł się lękać.Zbliżał się dzień zbrodni.Korkoranapochłaniały inne sprawy, a ponadto sądził, że Lakmana udał się był do Bombaju, i winszowałsobie tej ucieczki, która zdejmowała z niego obowiązek ukarania spiskowca.Lecz tę radośćmąciło uczucie goryczy.Bretończyka dziwiła mianowicie nieobecność Luizy, która do tejpory składała mu swe wizyty bardzo skrupulatnie, zwłaszcza w porze obiadu.Obawiał się, żenie umiała oprzeć się urokom dzikiego życia i swobody.Oskarżał ją o niewdzięczność.Biedna Luiza! Korkoran nie mógł wiedzieć o okrutnej zdradzie, której padła ofiarą.A tymbardziej nie wiedział, gdzie szukać jej podłego mordercy.Wreszcie nadszedł oznaczony dzień i zgromadzenie Maratów miało rozpocząć obrady.Place i ulice Bhagawapuru wypełniły nieprzeliczone tłumy.Zeszli się tu Hindusi z okolicy wpromieniu trzydziestu mil, ażeby sławić.imię Korkorana Sahiba i pięknej Sity, ostatniejprzedstawicielki rodu Raghuidów.Oni zaś, oboje w szatach ze złota i srebra, zdobnych w diamenty i bezcenne kamienie,dosiedli słonia Sindiaha i jechali z godnością wśród tłumu, który bił przed nimi czołem, pełenpodziwu dla młodości, siły i geniuszu Korkorana oraz dla niezrównanej urody księżniczki.Wwielkiej pagodzie Bhagawapuru królewska para oddała hołd promiennemu Indrze, ojcubogów i ludzi, po czym w paradnym Dochodzie wróciła do zamku, gdzie Korkoran zasiadł natronie.U boku miał córkę Holkara, przed sobą zaś dostojne zgromadzenie.Ukryty za żaluzją w swoim domu Lakmana na widok orszaku zatrząsł się z wściekłości.Gotowy czekał lont, po którym ogień miał dotrzeć do beczek i wysadzić w powietrze króla iparlament.Wystarczyło go zapalić.Miał płonąć przez siedemset sekund, Lakmana bowiem,popełniając zbrodnię, siebie samego wolał uchronić od śmierci.U boku miał wspólnika.Byłnim nieszczęsny niewolnik, który w obawie przed sztyletem zdrajcy nie śmiał odmówićudziału w tej potwornej zbrodni.Bramin wyczekał jeszcze kwadrans, ażeby całe zgromadzenie zdążyło zająć miejsca wzamku, po czym powoli, bez skrupułów, zapalił lont.91XXIII.ZAKOCCZENIENASZEJ NIEZWYKAEJ OPOWIEZCIPodczas gdy zbrodniarz kończył swe przygotowania, Korkoran, z miną pełnądostojeństwa, wstał i tak przemówił: Przedstawiciele sławnego narodu Maratów! Zwołałem was w dniu dzisiejszym, wbrewzwyczajowi królów panujących przede mną, ażeby w wasze ręce przekazać władzę, którąprawem adopcji nadał mi książę Holkar na śmiertelnym łożu.Nie pragnąłem tronu i bez waszej zgody na nim nie zasiądę.Nie chcę panować prawemsiły, lecz wybrany w niczym nie skrępowanej elekcji.(Tu zgromadzony tłum zakrzyknął: ,,Niech żyje po wszystkie czasy Korkoran Sahib,niech panuje nam i naszym dzieciom! )Korkoran mówił dalej: Wszyscy ludzie rodzą się równi i wolni.Lecz że siły ich nie zawsze są równe, trzebawielokroć mieszać się w ich sprawy, aby ochronić słabszych przed mocniejszymi i niedopuścić do gwałcenia prawa.Tym oto zadaniem winniście mnie obarczyć.Wy zaś strzeżciepraw, aby działa się sprawiedliwość, i chrońcie wolność.Moi poprzednicy przemocą wcielali do wojska dwieście tysięcy żołnierzy.Ja nie pójdę wich ślady.W armii pozostawię ledwie dziesięć tysięcy ludzi, samych ochotników.Będzie todość, ażeby utrzymać porządek.Lecz chcę ponadto całemu narodowi dać broń do ręki, abymógł bronić wolności przeciwko Anglikom, gdyby zechcieli powrócić, i przeciwko mnie,gdybym kiedy nadużył władzy.Podatki sięgały dotychczas stu miliardów rupii.W przyszłym roku sami orzekniecie, dojakiej sumy należy je zmniejszyć.Tego roku zaś wszystkie roboty publiczne spłacę sam,czerpiąc z prywatnego skarbca Holkara.Tym podarunkiem pragnę uczcić radosną chwilęwstąpienia na tron Maratów.Obliczyłem wszystko: trzydzieści milionów rupii w zupełnościzaspokoi wszelkie potrzeby państwa.Słowom tym towarzyszyły pełne zachwytu okrzyki zebranych.Deputowani płakali zradości.Nigdy dotąd żaden naród nie miał tak szczodrego króla.Lecz Sugriwa ośmielił się zganić hojność Korkorana. Wiem dobrze, co robię odparł Bretończyk. Czy myślisz, że mógłbym używaćmilionów Holkara wymuszonych od narodu? Sita ma serce lepsze ode mnie i nie żałujeprzeznaczenia skarbca.Zresztą mam wiele powodów, by przypuszczać, że panowanie mojenie będzie długie, a ponadto byłbym szczęśliwy, gdyby zawód króla udało mi się uczynić taktrudnym, by nikt po mnie nie śmiał zasiąść na tronie.Tymczasem huragan oklasków przycichł i Korkoran chciał mówić dalej, gdy przygłównych drzwiach wejściowych dała się słyszeć wielka wrzawa.Zebrani z oznakamiprzerażenia pozrywali się z miejsc.Już Sugriwa wystąpił do przodu, by zbadać przyczynętego zamieszania, gdy oto w pośrodku wolnego przejścia ukazała się Luiza.Okryta krwią, zwolna szła przez salę, W pysku niosła martwe ciało Lakmany.Na ten widok z wszystkich piersi wyrwał się okrzyk zgrozy.Sam Korkoran zdawał się byćporuszony.Zbliżywszy się do tronu, tygrysica złożyła na stopniach bramina, który nie92zdradzał żadnych oznak życia, po czym dała swemu panu znak, by szedł za nią, i zawróciła tąsamą drogą, którą przyszła.Tłum zaczął szemrać.Odezwały się głosy domagające się śmiercitygrysa dla pomszczenia bramina.Lecz Bretończyk natychmiast pojął intencję tygrysicy ioznajmił, że jest niewinna, co niebawem udowodni.W istocie, zwierzę poprowadziło Korkorana wprost do domu Lakmany i zeszło dopodziemi, gdzie znajdowały się beczki z prochem, zagaszony lont i ciężko ranny człowiek zeskórą na brzuchu rozprutą pazurem.Po ziemi płynęła struga krwi.Owym człowiekiem byłwspólnik bramina.On też opowiedział, co się stało.Wpadając do lochów, wieży Ajodhya tygrysica nie poniosła śmierci.Upadła tak, jakpadają koty i tygrysy: na cztery łapy.Oszołomiona, bliska zemdlenia, leżała pewien czas nadnie tej strasznej przepaści brukowanej kamieniami i ludzkimi kośćmi.Gdy tylko LakmanaWyszedł, Luizie wróciła przytomność.Spróbowała rozejrzeć się w położeniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.W chwilę pózniej bramin zamknął drzwi, zszedł po schodach i wsiadł do lektyki, którąkilku niewolników poniosło w stronę Bombaju, ażeby myślano, że zdrajca szukał schronieniau Anglików, po czym tajemnie opuścił lektykę i gdy tylko noc zapadła, nie widziany przeznikogo, wrócił do swego domu w Bhagawapurze.Tak więc kroki wstępne były ukończone.Lakmana zgładził jedynego świadka swoichczynów, którego zeznań i pazurów mógł się lękać.Zbliżał się dzień zbrodni.Korkoranapochłaniały inne sprawy, a ponadto sądził, że Lakmana udał się był do Bombaju, i winszowałsobie tej ucieczki, która zdejmowała z niego obowiązek ukarania spiskowca.Lecz tę radośćmąciło uczucie goryczy.Bretończyka dziwiła mianowicie nieobecność Luizy, która do tejpory składała mu swe wizyty bardzo skrupulatnie, zwłaszcza w porze obiadu.Obawiał się, żenie umiała oprzeć się urokom dzikiego życia i swobody.Oskarżał ją o niewdzięczność.Biedna Luiza! Korkoran nie mógł wiedzieć o okrutnej zdradzie, której padła ofiarą.A tymbardziej nie wiedział, gdzie szukać jej podłego mordercy.Wreszcie nadszedł oznaczony dzień i zgromadzenie Maratów miało rozpocząć obrady.Place i ulice Bhagawapuru wypełniły nieprzeliczone tłumy.Zeszli się tu Hindusi z okolicy wpromieniu trzydziestu mil, ażeby sławić.imię Korkorana Sahiba i pięknej Sity, ostatniejprzedstawicielki rodu Raghuidów.Oni zaś, oboje w szatach ze złota i srebra, zdobnych w diamenty i bezcenne kamienie,dosiedli słonia Sindiaha i jechali z godnością wśród tłumu, który bił przed nimi czołem, pełenpodziwu dla młodości, siły i geniuszu Korkorana oraz dla niezrównanej urody księżniczki.Wwielkiej pagodzie Bhagawapuru królewska para oddała hołd promiennemu Indrze, ojcubogów i ludzi, po czym w paradnym Dochodzie wróciła do zamku, gdzie Korkoran zasiadł natronie.U boku miał córkę Holkara, przed sobą zaś dostojne zgromadzenie.Ukryty za żaluzją w swoim domu Lakmana na widok orszaku zatrząsł się z wściekłości.Gotowy czekał lont, po którym ogień miał dotrzeć do beczek i wysadzić w powietrze króla iparlament.Wystarczyło go zapalić.Miał płonąć przez siedemset sekund, Lakmana bowiem,popełniając zbrodnię, siebie samego wolał uchronić od śmierci.U boku miał wspólnika.Byłnim nieszczęsny niewolnik, który w obawie przed sztyletem zdrajcy nie śmiał odmówićudziału w tej potwornej zbrodni.Bramin wyczekał jeszcze kwadrans, ażeby całe zgromadzenie zdążyło zająć miejsca wzamku, po czym powoli, bez skrupułów, zapalił lont.91XXIII.ZAKOCCZENIENASZEJ NIEZWYKAEJ OPOWIEZCIPodczas gdy zbrodniarz kończył swe przygotowania, Korkoran, z miną pełnądostojeństwa, wstał i tak przemówił: Przedstawiciele sławnego narodu Maratów! Zwołałem was w dniu dzisiejszym, wbrewzwyczajowi królów panujących przede mną, ażeby w wasze ręce przekazać władzę, którąprawem adopcji nadał mi książę Holkar na śmiertelnym łożu.Nie pragnąłem tronu i bez waszej zgody na nim nie zasiądę.Nie chcę panować prawemsiły, lecz wybrany w niczym nie skrępowanej elekcji.(Tu zgromadzony tłum zakrzyknął: ,,Niech żyje po wszystkie czasy Korkoran Sahib,niech panuje nam i naszym dzieciom! )Korkoran mówił dalej: Wszyscy ludzie rodzą się równi i wolni.Lecz że siły ich nie zawsze są równe, trzebawielokroć mieszać się w ich sprawy, aby ochronić słabszych przed mocniejszymi i niedopuścić do gwałcenia prawa.Tym oto zadaniem winniście mnie obarczyć.Wy zaś strzeżciepraw, aby działa się sprawiedliwość, i chrońcie wolność.Moi poprzednicy przemocą wcielali do wojska dwieście tysięcy żołnierzy.Ja nie pójdę wich ślady.W armii pozostawię ledwie dziesięć tysięcy ludzi, samych ochotników.Będzie todość, ażeby utrzymać porządek.Lecz chcę ponadto całemu narodowi dać broń do ręki, abymógł bronić wolności przeciwko Anglikom, gdyby zechcieli powrócić, i przeciwko mnie,gdybym kiedy nadużył władzy.Podatki sięgały dotychczas stu miliardów rupii.W przyszłym roku sami orzekniecie, dojakiej sumy należy je zmniejszyć.Tego roku zaś wszystkie roboty publiczne spłacę sam,czerpiąc z prywatnego skarbca Holkara.Tym podarunkiem pragnę uczcić radosną chwilęwstąpienia na tron Maratów.Obliczyłem wszystko: trzydzieści milionów rupii w zupełnościzaspokoi wszelkie potrzeby państwa.Słowom tym towarzyszyły pełne zachwytu okrzyki zebranych.Deputowani płakali zradości.Nigdy dotąd żaden naród nie miał tak szczodrego króla.Lecz Sugriwa ośmielił się zganić hojność Korkorana. Wiem dobrze, co robię odparł Bretończyk. Czy myślisz, że mógłbym używaćmilionów Holkara wymuszonych od narodu? Sita ma serce lepsze ode mnie i nie żałujeprzeznaczenia skarbca.Zresztą mam wiele powodów, by przypuszczać, że panowanie mojenie będzie długie, a ponadto byłbym szczęśliwy, gdyby zawód króla udało mi się uczynić taktrudnym, by nikt po mnie nie śmiał zasiąść na tronie.Tymczasem huragan oklasków przycichł i Korkoran chciał mówić dalej, gdy przygłównych drzwiach wejściowych dała się słyszeć wielka wrzawa.Zebrani z oznakamiprzerażenia pozrywali się z miejsc.Już Sugriwa wystąpił do przodu, by zbadać przyczynętego zamieszania, gdy oto w pośrodku wolnego przejścia ukazała się Luiza.Okryta krwią, zwolna szła przez salę, W pysku niosła martwe ciało Lakmany.Na ten widok z wszystkich piersi wyrwał się okrzyk zgrozy.Sam Korkoran zdawał się byćporuszony.Zbliżywszy się do tronu, tygrysica złożyła na stopniach bramina, który nie92zdradzał żadnych oznak życia, po czym dała swemu panu znak, by szedł za nią, i zawróciła tąsamą drogą, którą przyszła.Tłum zaczął szemrać.Odezwały się głosy domagające się śmiercitygrysa dla pomszczenia bramina.Lecz Bretończyk natychmiast pojął intencję tygrysicy ioznajmił, że jest niewinna, co niebawem udowodni.W istocie, zwierzę poprowadziło Korkorana wprost do domu Lakmany i zeszło dopodziemi, gdzie znajdowały się beczki z prochem, zagaszony lont i ciężko ranny człowiek zeskórą na brzuchu rozprutą pazurem.Po ziemi płynęła struga krwi.Owym człowiekiem byłwspólnik bramina.On też opowiedział, co się stało.Wpadając do lochów, wieży Ajodhya tygrysica nie poniosła śmierci.Upadła tak, jakpadają koty i tygrysy: na cztery łapy.Oszołomiona, bliska zemdlenia, leżała pewien czas nadnie tej strasznej przepaści brukowanej kamieniami i ludzkimi kośćmi.Gdy tylko LakmanaWyszedł, Luizie wróciła przytomność.Spróbowała rozejrzeć się w położeniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]