[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Powiedziałeś to pół kilometra wcześniej.- Teraz jest naprawdę blisko.Krople deszczu zaczęły ponownie bębnić o sklepienie drzew.Gdy z prawej stronyminęliśmy kolejne zardzewiałe tory, zerwał się wiatr.Liście zaszeleściły, zakołysały siętrawy.Minutę pózniej promień jednej z latarek przesunął się po kępie trawy, omiatającwygięty, skręcony pień sykomory.Jeden konar drgnął, wydając cichy odgłos przypominającywestchnienie.Kilku policjantów skierowało latarki w tamtą stronę, jakby pomyśleli, żedoleciał ich ludzki głos.Takie było to miejsce.Miejsce, w którym pogrzebano sekrety.Gdzieodebrano ludzkie życie.Pózniej jedna z latarek oświetliła kształt, który wyrósł dwadzieścia metrów przednami.Snop światła przesunął się wstecz.Rozpoznałem skrzynię z kryjówki Crane a, o bokudługości półtora metra, na którym widniał napis wykonany cyrylicą.Stała na polanie poprawej stronie ścieżki, gdzie przerzedzały się drzewa.Wszyscy przystanęli.- Co to? - zapytał Phillips.- To Jill! - wykrzyknął Crane.75Spojrzeliśmy na skrzynię, przekonani, że jest tym, po co przyszliśmy do lasu.Phillipswydał polecenia, aby wszystko odbyło się, jak należy.Kazał pójść ze sobą jednemuz antyterrorystów, przewodnikowi z psem, dwóm umundurowanym funkcjonariuszomi ratowniczce.Hart też dołączył do tej grupy.Reszta miała nie ruszać się z miejsca.Spojrzałem na Crane a i przysunąłem się bliżej, podejrzewając, że mógłbywykorzystać zamieszanie do ucieczki.Poczułem, że w piersi narasta mi strach.Czemuprzyprowadziłeś nas tutaj, ty pieprzony sukinsynu? - myślałem.Stał obok mnie, uważnieobserwując rozwój sytuacji i unosząc kąciki ust w lekkim uśmieszku.Tylko że wcale nie patrzył.Kiedy zrobiłem krok w jego stronę, zauważyłem, że choć ciało było zwrócone doprzodu, oczy pozostały utkwione w lesie po prawej stronie.Podążyłem za jego wzrokiem,w nieprzeniknioną ciemność.Słaby promień latarki oświetlał skraj drzew.Za nimi nie byłoniczego widać.%7ładnego ruchu.%7ładnego dzwięku.Niczego, co tłumaczyłoby jego skupienieuwagi na tym miejscu.Ciszę przerwał głos Phillipsa.Z odległości dwudziestu metrów, w nasilającym siędeszczu, trudno było wyraznie usłyszeć jego słowa.Odgadłem, że obchodzi grupę,wyjaśniając każdemu, czego od niego oczekuje.Sprawdziłem, czy Crane się poruszył.W dalszym ciągu obserwował drzewa po prawejstronie, więc przystąpiłem do niego.Zauważył, że znalazłem się w jego polu widzenia.Przestał się uśmiechać.Wyglądał tak, jakby się zastanawiał, czy się czymś nie zdradził.- Chciałbyś coś powiedzieć? - spytałem.Uśmiechnął się ponownie.- Po prostu cieszę się przedstawieniem, Davidzie.Odwrócił się, żeby obserwować scenę, która rozgrywała się przed naszymi oczami,patrzeć, jak Phillips i jego ludzie wciągają gumowe rękawiczki.Phillips podszedł do skrzynii chwycił palcami wieko.Skinął głową pozostałym i zaczął je podnosić.Ani drgnęło.Spojrzałznad wieka na Crane a i spróbował jeszcze raz.Nic.Crane ponownie łypnął na prawo, a pózniej wbił wzrok w Phillipsa, który razemz Hartem oglądał skrzynię, próbując ustalić, dlaczego nie można jej otworzyć.- Posterunkowy - zwróciłem się do jednego z umundurowanych policjantówz latarkami.Spojrzał na mnie badawczo.- Moglibyście oświetlić tę część lasu?Zmarszczył brwi.- Dlaczego?Popatrzyłem na Crane a.Gapił się na mnie ze stoickim spokojem.- Tylko na chwilę.Posterunkowy był młodym, dwudziestokilkuletnim mężczyzną.Pewnie cieszył się, żemnie wezwano, bo nie był już na samym końcu łańcucha pokarmowego.Pokręcił przeczącogłową.- Nie! Wykonuję polecenia inspektora Phillipsa, a nie pańskie!Spojrzał w kierunku ścieżki i pozostałych członków grupy.Zbuntowany młodzieniec.Obok mnie stał antyterrorysta.Odwróciłem się do niego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Powiedziałeś to pół kilometra wcześniej.- Teraz jest naprawdę blisko.Krople deszczu zaczęły ponownie bębnić o sklepienie drzew.Gdy z prawej stronyminęliśmy kolejne zardzewiałe tory, zerwał się wiatr.Liście zaszeleściły, zakołysały siętrawy.Minutę pózniej promień jednej z latarek przesunął się po kępie trawy, omiatającwygięty, skręcony pień sykomory.Jeden konar drgnął, wydając cichy odgłos przypominającywestchnienie.Kilku policjantów skierowało latarki w tamtą stronę, jakby pomyśleli, żedoleciał ich ludzki głos.Takie było to miejsce.Miejsce, w którym pogrzebano sekrety.Gdzieodebrano ludzkie życie.Pózniej jedna z latarek oświetliła kształt, który wyrósł dwadzieścia metrów przednami.Snop światła przesunął się wstecz.Rozpoznałem skrzynię z kryjówki Crane a, o bokudługości półtora metra, na którym widniał napis wykonany cyrylicą.Stała na polanie poprawej stronie ścieżki, gdzie przerzedzały się drzewa.Wszyscy przystanęli.- Co to? - zapytał Phillips.- To Jill! - wykrzyknął Crane.75Spojrzeliśmy na skrzynię, przekonani, że jest tym, po co przyszliśmy do lasu.Phillipswydał polecenia, aby wszystko odbyło się, jak należy.Kazał pójść ze sobą jednemuz antyterrorystów, przewodnikowi z psem, dwóm umundurowanym funkcjonariuszomi ratowniczce.Hart też dołączył do tej grupy.Reszta miała nie ruszać się z miejsca.Spojrzałem na Crane a i przysunąłem się bliżej, podejrzewając, że mógłbywykorzystać zamieszanie do ucieczki.Poczułem, że w piersi narasta mi strach.Czemuprzyprowadziłeś nas tutaj, ty pieprzony sukinsynu? - myślałem.Stał obok mnie, uważnieobserwując rozwój sytuacji i unosząc kąciki ust w lekkim uśmieszku.Tylko że wcale nie patrzył.Kiedy zrobiłem krok w jego stronę, zauważyłem, że choć ciało było zwrócone doprzodu, oczy pozostały utkwione w lesie po prawej stronie.Podążyłem za jego wzrokiem,w nieprzeniknioną ciemność.Słaby promień latarki oświetlał skraj drzew.Za nimi nie byłoniczego widać.%7ładnego ruchu.%7ładnego dzwięku.Niczego, co tłumaczyłoby jego skupienieuwagi na tym miejscu.Ciszę przerwał głos Phillipsa.Z odległości dwudziestu metrów, w nasilającym siędeszczu, trudno było wyraznie usłyszeć jego słowa.Odgadłem, że obchodzi grupę,wyjaśniając każdemu, czego od niego oczekuje.Sprawdziłem, czy Crane się poruszył.W dalszym ciągu obserwował drzewa po prawejstronie, więc przystąpiłem do niego.Zauważył, że znalazłem się w jego polu widzenia.Przestał się uśmiechać.Wyglądał tak, jakby się zastanawiał, czy się czymś nie zdradził.- Chciałbyś coś powiedzieć? - spytałem.Uśmiechnął się ponownie.- Po prostu cieszę się przedstawieniem, Davidzie.Odwrócił się, żeby obserwować scenę, która rozgrywała się przed naszymi oczami,patrzeć, jak Phillips i jego ludzie wciągają gumowe rękawiczki.Phillips podszedł do skrzynii chwycił palcami wieko.Skinął głową pozostałym i zaczął je podnosić.Ani drgnęło.Spojrzałznad wieka na Crane a i spróbował jeszcze raz.Nic.Crane ponownie łypnął na prawo, a pózniej wbił wzrok w Phillipsa, który razemz Hartem oglądał skrzynię, próbując ustalić, dlaczego nie można jej otworzyć.- Posterunkowy - zwróciłem się do jednego z umundurowanych policjantówz latarkami.Spojrzał na mnie badawczo.- Moglibyście oświetlić tę część lasu?Zmarszczył brwi.- Dlaczego?Popatrzyłem na Crane a.Gapił się na mnie ze stoickim spokojem.- Tylko na chwilę.Posterunkowy był młodym, dwudziestokilkuletnim mężczyzną.Pewnie cieszył się, żemnie wezwano, bo nie był już na samym końcu łańcucha pokarmowego.Pokręcił przeczącogłową.- Nie! Wykonuję polecenia inspektora Phillipsa, a nie pańskie!Spojrzał w kierunku ścieżki i pozostałych członków grupy.Zbuntowany młodzieniec.Obok mnie stał antyterrorysta.Odwróciłem się do niego [ Pobierz całość w formacie PDF ]