[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ale zało-żę się o Butterfingera, że jej nie ma.- Skinął głową na rudego kocura.- Nie ma samo-chodu.Nie pali się światło.Ani telewizor.Dzieciak podszedł do kota i pogłaskał go po głowie.Kocur ocierał się i wymachiwał ogonem, zerkając ze złością na dziadka HumptyDumpty.Mężczyzna wziął kurtkę i czapkę z daszkiem, a potem po-dzwaniając pękiemkluczy, ruszył do pokoju numer 7.Hudson z trudem się powstrzymał, żeby nie pobiec przodem.Fakt, że Becki niebyło w motelu, doprowadzał go do szału.Gdzie się podziewała? Boże, co ona robiła?W głębi duszy obawiał się, że pojechała sprowokować szaleńca.Kiedy przeszli przezparking, jeszcze raz zadzwonił do niej na komórkę.Humpty rzucił mu spojrzenie.SR - Zasięg bywa tu kiepski.Więc przenieście się do XXI wieku! Ale facet miał rację.Nie mógł się połączyć.Ani z Beccą, ani z McNallym, bo nie miał numeru detektywa na komórce Zeke'a.Humpty zapukał do drzwi, a kiedy nie było odpowiedzi, zapukał raz jeszcze, wo-łając:- Halo? Pani Sutcliff?Otworzył drzwi, a Hudson natychmiast zorientował się, że Becki nie było w po-koju już od dłuższego czasu.Paczki walały się na łóżku, torby z miejscowego centrumhandlowego.Brudne ubrania z poprzedniej nocy leżały na krześle przed telewizorem.Dziadek Humpty pokiwał głową jakby poczuł się detektywem.- A nie mówiłem? - Zerknął przez ramię na Hudsona.- Może powinien pan sobieznalezć nową narzeczoną.Hudson nie zamierzał stać i słuchać.Już biegł przez parking z obolałą ręką i zaci-śniętymi zębami.W mustangu Zeke'a znalazł tabletki przeciwbólowe, wrzucił kilka doust i przełknął na sucho.Znalazł wizytówkę do detektywów z biura szeryfa i wybrałnumer.Będą mieli telefon do Maca, a jeśli nie, niech ich szlag.Nie miał żadnego dowodu.Będą musieli uwierzyć mu na słowo.Był przekonany, że Becca pakuje się w kłopoty.Kłopoty.Wyraz ze słownika Jessie.Ta myśl zmroziła mu krew w żyłach.Czym była Pieśń Syreny? Becca zadawała sobie to pytanie, jadąc w stronę De-ception Bay.Miejscem jej narodzin? Sektą?Jechała starym chevroletem po sennych ulicach miasteczka, na których prawienie było ruchu.Wiatr, który ucichł całkowicie kilka godzin temu, zaczynał przybieraćna sile.Ostre podmuchy poruszały gałęziami drzew, pchały śmieci i resztki w głąblądu.Noc już zapadła na dobre i kilka lamp ulicznych rzucało błękitnawe plamy świa-tła na głównej ulicy.Ale Becca jechała do Szalonej Maddie.Młoda kobieta z Pieśni Syreny wspo-mniała jej imię, prawie jakby kierowała Beccę ku temu, czego szukała.I Renee mówi-ła o tej jasnowidzce, która ostrzegła ją, że grozi jej śmierć.Becca sama chciała się znią zobaczyć, ale skupiła się na sekcie z Pieśni Syreny.Skręciła na północ.Jechała niemal instynktownie, kierując się w stronę klifów iokolicy, w której podejrzewała, że znajdował się dom starej kobiety.Nigdy wcześniejnie była u Maddie, ale wiedziała, że mieszka nad morzem, więc po prostu jechała dro-SR gą wzdłuż wybrzeża.Droga na chwilę skręciła w głąb lądu, prowadząc do piaszczy-stego sierpa, który łączył się z zatoką na południowym krańcu miasta.Rozpoznała stary motel, kiedy tylko wynurzyła się zza zakrętu, więc wjechała nażwirowy parking.Kilka świateł paliło się w długim, niskim budynku, znajdującym sięna grzbiecie ponad ciemnym, spienionym oceanem.Znowu zaczął się sztorm, wiatrwył, padało.Nie wiedziała, co powie starej kobiecie.Coś jej nie pasowało w tej SzalonejMaddie.Ale właśnie o niej wspomniano w Pieśni Syreny, więc istniało jakieś powią-zanie między nią a członkami sekty.Na drugim końcu budynku paliło się światło.A może to była łuna od telewizora?Srebrzystobłękitna, migocząca plama światła w oknie w ostatnim pokoju.W mieszka-niu kierownika, jeśli wierzyć podniszczonej tabliczce.Pozostałe pokoje - osiem albodziesięć  chatek z telewizją kablową" - były połączone z pustymi, zdewastowanymiwiatami samochodowymi.Szara farba obłaziła z pordzewiałych rynien, które obluzo-wały się, zwisały i jęczały na wietrze.Motel był zaniedbany.Wysoka trawa morska iwinorośl zakradły się na posesję; beton popękał, w żwirze porobiły się dziury, żałosneogrodzenie z palików nadgniło i pokrzywiło się ze starości.Ale to nie zniszczone budynki przyciągnęły uwagę Becki.Nie.Kiedy siedziała wsamochodzie, a wycieraczki zmiatały skraplającą się mgłę, spojrzała przez wilgotnąszybę na klif.Tak znajomy.Zupełnie jak skaliste urwisko, na którym widziała Jessie w swoich wizjach, gdziezobaczyła wcielone zło, mordercę, który czaił się za Jessie.To było miejsce z jej wi-zji, nie Pieśń Syreny.- Dobry Boże - szepnęła z zaciśniętym gardłem.Komórka zabrzęczała i Becca podskoczyła, zanim zdała sobie sprawę, że to tylkowiadomość zostawiona na poczcie głosowej.Odsłuchała ją i ponad ryczącym w doleoceanem usłyszała zmartwiony głos Hudsona.Prosił ją żeby zadzwoniła, spotkała sięz nim w motelu, bo wypisał się ze szpitala.Miała dzwonić na numer Zeke'a, bo poży-czył od przyjaciela komórkę.Zakończył krótkim  kocham cię", po którym prawie siępopłakała.Wybaczył jej, że nie powiedziała o dziecku.Może naprawdę ją kochał.Może nie chodziło tylko o Jessie.Próbowała oddzwonić do niego raz, drugi, trzeci, ale jej się nie udało.- Do licha - szepnęła, wysiadając z samochodu.Wiatr szarpał jej ubraniem i włosami.Zastanawiała się, czy nie odjechać, nie zła-pać zasięgu i nie odezwać się do Hudsona, ale nie chciała marnować czasu.OgarnęłoSR ją przytłaczające wrażenie, że czas ucieka, coraz szybciej i szybciej, jak ziarenka pia-sku przesypujące się w klepsydrze jej życia.Jeszcze raz spróbowała dodzwonić się do Hudsona, ale znowu się nie udało.Klnąc pod nosem, wsadziła telefon do kieszeni i ruszyła po spękanym chodniku do biura".Zerkając na otwarte morze za budynkiem, zawahała się.W mroku trudno byłodostrzec przesuwające się szare wody Pacyfiku, ale słyszała fale uderzające o podnóżeklifów, rozpryskujące się na wyjącym wietrze.Dostała gęsiej skórki, gdy powoli zaczynała rozumieć.Była tu już wcześniej.Z pewnością.Co takiego czaiło się w tym miejscu? Nie-spokojna szła wzdłuż podupadłego motelu, ledwo zauważając, że niektóre szyby za-stąpiono sklejką która z upływem lat poszarzała i wypaczyła się.Kiedy doszła do koń-ca, zamarła.- Jessie - szepnęła.Włosy opadły jej na twarz.Wąskie pasmo lądu, na którym teraz stała, to urwisko z wizji, a na nim Jessie po-nad wściekłym, wzburzonym morzem.To musiało być to miejsce.Wydawało się zna-jome i przez chwilę myślała, że dziewczyna, którą widziała w transie, to wcale nieJessie, tylko ona sama.Ludzie przecież mówili, że były do siebie podobne, prawda?Ale nie, dziewczyna, którą widziała, to jednak Jessie.Jessie, która próbowała jejpowiedzieć, że czas wymierzyć sprawiedliwość mężczyznie, który ją zamordował.Becca przypomniała sobie nagle, że Jessie powiedziała Renee, kiedy miała szesnaścielat, że  chodzi tylko o sprawiedliwość".Czyżby przewidziała swoją zbliżającą sięśmierć?Zadrżała, a potem spojrzała ponad klifem na ciemny kształt latarni na skalistymkopcu i wyspę w oddali, ledwie widoczną w odcieniach czerni i szarości.Ile razy widziała ten widok? Ile razy ją przeraził?- Już nigdy więcej - przysięgła sobie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl