[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po szeregu takich doświadczeń zbieranych przez kilka dni przez dzieci zaczęło do nich docierać, że jedynym sposobem nauczenia się tego kawałka materiału, który przedstawiał im Carios, było uważne słuchanie Cariosa.l kiedy to już sobie uświadomiły, dzieciaki stały się świetnymi "zadawaczami pytań" - kimś na kształt młodocianych Sherlocków Holmesów.Zamiast ignorować czy wyśmiewać Cariosa, nauczyły się zadawać mu takie pytania, które ułatwiały mu wytłumaczenie, o co chodzi.Będąc rozumianym coraz lepiej, Carios mniej już był napięty, co doprowadziło do tego, że mówił już lepiej.Po dwóch tygodniach dzieci doszły do wniosku, że Carios nie był nawet w części tak tępy, jak to sobie przedtem myślały.Zauważyły w nim rzeczy, których przedtem wcale nie widziały.Zaczęły go lubić, a szkoła zrobiła się dla Cariosa znacznie przyjemniejsza, kiedy okazało się, że anglosaskie dzieciaki są jego przyjaciółmi, a nie prześladowcami (s.47-48).Stojąc w obliczu tak pocieszających wyników, nietrudno popaść w nadmierny entuzjazm - oto znaleźliśmy proste i łatwe rozwiązanie poważnego problemu społecznego.Jednak doświadczenie podpowiada, że poważne problemy rzadko zyskują sobie takie proste rozwiązania.Podobnie jest pewnie i w tym przypadku - zakres skuteczności klasy-układanki jest bowiem sprawą dość niejasną (Rosenfieid i Stephan, 1981; Slavin, 1983).Jego poznanie wymaga wielu dalszych badań nad tym, w jakim wieku najlepiej stosować tę metodę, jak duże i jakiego rodzaju winny być grupy dzieci itp.Dopiero lepsze rozpoznanie tych kwestii pozwoliłoby na ewentualne wprowadzenie tej metody na szerszą skalę do amerykańskich szkół.Ewentualnie, bo metoda ta ma i swoje koszty.Pozbawia ona nauczyciela jego centralnej roli w klasie, jako że większość nauczania przejmują na siebie uczniowie.Poza tym, w szkole winno być też i miejsce na pewną dozę rywalizacji, która silnie motywuje uczniów do wysiłków i osiągnięć, co stanowi ważny warunek kształtowania się pozytywnej samooceny.Zatem idzie nie tyle o całkowitą eliminację rywalizacji i zastąpienie jej współpracą, ile o zniesienie wyłączności tej pierwszej i znalezienie w szkole miejsca na współpracę dzieci o różnym pochodzeniu etnicznym.Pomimo tych wszystkich zastrzeżeń, nie mogę powstrzymać się od żywienia dużych nadziei, jakie budzą we mnie dotychczasowe dowody na skuteczność "kooperatywnych" metod nauczania.Gdy rozmawiam ze swoimi studentami czy nawet przyj aciółmi o perspektywach nauczania kooperacyjnego czuję, że budzi się we mnie optymizm.Szkoły publiczne są od dawna źródłem zniechęcających wiadomości - spadek poziomu nauczania, ucieczka nauczycieli od zawodu, wzrost przestępczości i - oczywiście - konfliktów na tle etnicznym.Nauczanie kooperacyjne wydaje mi się nieśmiałym jeszcze,Rysunek 5.4.Jak pokazują badania, zorganizowanie klasy szkolnej na wzór układanki "puzzle" nie tylko ułatwia przyjaźń i współpracę między uczniami o różnym pochodzeniu etnicznym, ale również podnosi samoocenę uczniów wywodzących się z mniejszości, podnosi stopień, w jakim lubią szkołę i stopnie, jakie w szkole otrzymują.ale ekscytującym i jasnym promykiem na tle tego coraz ciemniejszego obrazu.Po co taka długa dygresja o wpływie desegrega^i rasowej w szkołach na poziom uprzedzeń etnicznych? Szło mi o wskazanie dwóch spraw.Po pierwsze,choć "znaność" wywołana powtarzającymi się kontaktami zwykle nasila sympatię i lubienie, dokładnie na odwrót dzieje się wtedy, gdy do kontaktów dochodzi w nieprzyjemnych warunkach.Gdy więc rzucimy dzieci różnych ras w warunki nieprzyjemnej rywalizacji panującej w szkołach, oczekiwać możemy tylko tego, co faktycznie widzimy - nasilenia konfliktów i uprzedzeń etnicznych.Po drugie, dowody na to, iż nauczanie kooperatywne zmniejsza wrogość między uczniami wykazują też, jak dalece kooperacja decyduje o ludzkich sympatiach.Zanim przyjmiemy to ostatnie twierdzenie - że współpraca nasila lubienie - poddajmy je krytycznej próbie i odpowiedzmy sobie na pytanie, czy współpraca jest wykorzystywana przez praktyków wpływu społecznego? Czy współpracują oni z nami, abyśmy ich polubili i tym łatwiej im ulegli? Czy podkreślają fakt pojawienia się współpracy, jeśli wystąpią jakieś jej oznaki? Czy starają się te oznaki rozdmuchać? I wreszcie najważniejsze - czy starają się stworzyć taką wpółpracę lub przynajmniej jej pozory?Odpowiedzi na te wszystkie pytania brzmią niezmiennie ,,tak".Praktycy wpływu społecznego zawsze starają się sprawić wrażenie, że pracują na rzecz tych samych celów, co my, że musimy "razem to pociągnąć" dla wspólnej korzyści, że tak naprawdę to grają oni do tej samej co my bramki.Przytoczyć można niezliczone przykłady takiego wykorzystywania współpracy.Przykładem najbardziej chyba znanym są sprzedawcy samochodów, którzy często "biorą naszą stronę" w walce z własnym szefem, by tylko zapewnić nam korzystną transakcję.Innego, bardzo przekonywającego przykładu dostarcza środowisko, które niewielu z nas zna z własnych doświadczeń, gdyż praktykami wpływu społecznego są tu policjanci, ich zaś wpływ polega na nakłonieniu podejrzanego do zeznań [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl