[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Frank doprawił befsztyki zgodnie z zasadami sztuka kulinarnej, a potem zszedł wziąćprysznic i przebrać się do obiadu.Willy zaczęła sobie przypominać, co właściwie miałazamiar zrobić.Słyszała wodę płynącą z prysznica i uznała, \e Frank znalazł ręczniki, którepoło\yła na otomanie w jego saloniku.Przez jakiś czas poradzi sobie bez niej.Zastanówmy się, co teraz, pomyślała.Sałatka? Dręczona wra\eniem, \e ma dozrobienia coś pilnego, kręciła się roztargniona po kuchni wyjmując warzywa z szufladlodówki, szatkując pieczarki, cebulę i fasolkę szparagową oraz obmyślając fantazyjnąmarynatę.- O do licha, Spot! - mruknęła, wycierając dłonie o spódniczkę z białego drelichu.Krzyknęła, \e wróci za minutkę, i pobiegła do domu Baina.Najprawdopodobniej szumpłynącej wody zagłuszył jej głos, ale je\eli będzie miała szczęście, wróci, zanim Frankspostrze\e jej nieobecność.Bain siedział przy słu\ącym mu zamiast biurka stoliku ustawionym koło okna iobserwował, jak biegła krętym podjazdem.Ubrana była w tę samą spódnicę i ró\owypodkoszulek.Włosy z rozjaśnionymi słońcem pasemkami wymykały się spod czerwonejwstą\ki, której końce zwisały jej do połowy karku.Wcią\ jeszcze nie zało\yła butów.Wrzucił papiery z powrotem do teczki i wstał.- Spokojnie, stary - powiedział cicho,słysząc skomlenie setera.Uśmiechnął się, zastanawiając, czy wydaje polecenie psu, czy sobie.- Jak on się czuje? - zapytała w chwilę pózniej Willy łapiąc oddech.Kiedy otworzyłdrzwi, przecisnęła się obok niego.Jej czysty, przesycony aromatem mydła zapach podra\niłmu zmysły.- Zupełnie o nim zapomniałam.Biedny Spotty, tak mi wstyd.Mrucząc słowa bez związku uklękła przed psem i Bain patrzył na nich z rozbawieniempołączonym z podziwem.Spot doskonale grał rolę zahartowanego weterana i kiedy ostro\nieoglądała zranioną łapę, na jego kościstym pysku pojawił się wyraz cierpienia.Stary spryciarz,spał jak dziecko od chwili powrotu Baina i obudził się dopiero, kiedy poczuł obecność swojejpani.Spojrzenie Baina przesunęło się na klęczącą postać.Odwrócona do niego plecamipochylała się do przodu, jej biodra rysowały się pięknymi łukami poni\ej talii, która a\ prosiła się, by ją objąć.Zakurzone podeszwy wąskich stóp były zgrabnie podwinięte podkrągłe pośladki kontrastując swą ciemną barwą z bielą spódniczki.Jak zdą\ył zauwa\yć,przez cały dzień nie miała butów na nogach - a zauwa\ył to dość dobrze.Oczywiście zupełnieprzypadkowo, ale widział ją za ka\dym razem, kiedy wychodziła z domu.Nie szpiegował jejnaturalnie, po prostu.był na miejscu.- Chyba nie trzeba zszywać rany, prawda? - zapytała z niepokojem, odwracając głowę.Napotkała jego obojętne spojrzenie.- Pewnie przeciął sobie łapę muszlą, na pla\y.Bardzolubi kopać.Mo\e myśli, \e mi w ten sposób pomaga.Krwawienie ustało i za dzień lub dwarana powinna się zasklepić.Bain pochylił się ze współczuciem.Jego wzrok spoczywał nie na delikatnej,jedwabistej sierści koloru mahoniu, ale na gęstej grzywie lśniących jasnych włosów.Willypoczuła ciepło jego ciała i zaniepokojona, odwróciła się w samą porę, by zauwa\yć jak zgrymasem bólu usiłuje przyklęknąć.- Bainie Scott, nie wa\ się tego robić - powiedziała.- Nie ma sensu kusić losu.-Wstała gwałtownie, nie dostrzegając ulgi, która przez chwilę malowała się na jego twarzy.Usiedli oboje na kanapie, a pies grzecznie le\ał między nimi.- Skoro o tym mówisz, to muszę się przyznać, \e chyba dziś trochę przesadziłem -oznajmił, odchylając się na grube, dobrze wypchane poduszki oparcia.- Jak sądzisz, ile jest od czubka ostatniego cypla, tam gdzie zaczynają się bagniska, douschniętego wawrzynu, tego na którym wiszą sieci?Willy wygładziła sterczącą sierść na przedniej łapie Spota i próbowała nie zwracaćuwagi na ogarniające ją podniecenie.- Pewnie pół mili - odparła.- Mo\e trochę więcej.- Przeszedłem tę trasę trzykrotnie - oznajmił Bain z nutką dumy w głosie.Popatrzyła na jego szczupłą, wyrazistą twarz poszukując na niej oznak wyczerpania inie znalazła ich.- Jesteś pewien, \e nie forsujesz zbytnio nogi?- A czy to nie ty twierdziłaś, \e powinienem zwiększać dzienną normę? Próbowałemrównie\ chodzić na bosaka, ale myślę, \e będę musiał robić to stopniowo.W przeciwieństwiedo ciebie, nie urodziłem się z podeszwami zamiast skóry na stopach.Willy wcisnęła gołe palce stóp w szydełkowy dywanik.Z niezrozumiałego powodunagle poczuła się zawstydzona niechlujstwem, w jakim tkwiła w ciągu kilku lat \ycia napla\y.Szukając instynktownie bezkrytycznego, przyjaznego poparcia, poło\yła dłoń na.łbieSpota. Bain przysunął się i swą twardą dłonią o kwadratowych opuszkach palców przykrył jejrękę.Ujął ją i odwrócił do światła.- Masz dłonie prawie tak samo twarde jak podeszwy stóp, co, Willy? Czy nigdy nieprzyszło ci do głowy, \eby nosić robocze rękawice? A jeszcze lepiej, wynająć kogoś docię\kich robót? - Pogładził rządek odcisków: wynik pracy łopatą.- Pracujesz o wiele za cię\ko - upomniał ją delikatnie.- Ja? Cię\ko pracuję? - roześmiała się.- Zupełnie mnie nie znasz, Bain.Kieł mówił, \ejestem najbardziej leniwą kobietą, jaką spotkał w \yciu.Zawsze odkładam na jutro to, comogę zrobić dzisiaj [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl