[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie spędziła dotąd zbyt wieleczasu w przestrzeni kosmicznej, przynajmniej nie od czasów dzieciństwa.Ten rodzaj podróżybył dla niej czymś zupełnie nowym.Usiłowała przypomnieć sobie rodziców, lecz ciągle miałaprzed oczami ich krwawy koniec i nic więcej.Odkąd Wilks przyszedł do niej po raz pierwszy,wspomnienia, które lekarze usiłowali wyrwać z jej pamięci, wypłynęły na powierzchnię jakbąbel powietrza w wodzie.Wszystko stało się oczywiste: sny były odbiciem prawdziwychwydarzeń.- Wiesz, że to złudzenie, prawda? - dobiegł ją głos zza pleców.Billie odwróciła się i zobaczyła jednego z komandosów, Buellera, stojącego tuż za nią.- Ulepszony napęd grawitacyjny pozwala nam spędzać mniej czasu w hiperśnie, awielowymiarowe macierze "motylego" pola zamieniają punkty w linie.Robią coś z niektó-rymi cząstkami ezoterycznymi, chrononami albo z impiotycznymi zuonami czy czymś takim.- Ciekawa jestem co widział Easley w ostatnich sekundach życia? - spytała.Było to retoryczne pytanie, lecz Bueller pokręcił głową.- Nie wiem.Nie mogę pojąć, dlaczego wyszedł na zewnątrz i wziął ze sobą granat.- Pułkownik powiedział, że to jakiś rodzaj depresji.Może Easley chciał uciec w tensposób przed potworami.Komandos ponownie pokręcił głową.- Myślę, że nie.Przyjazniliśmy się.Mówienie, że popełnił samobójstwo nie manajmniejszego sensu.Poza tym miał do dyspozycji łatwiejsze sposoby.Billie skinęła głową.Rozerwanie się na strzępy w pustce kosmosu nie wydawało jej sięwłaściwym sposobem na przekroczenie granicy pomiędzy życiem a śmiercią.- Nie ufam Stephensowi - odezwał się Bueller - Nie ma żadnego doświadczenia jakodowódca i myślę, że będzie chciał zatuszować całą sprawę.Gdyby nam się powiodła akcja -nieważne co to oznacza - to i tak będą ofiary.Jeżeli przegramy nic nie będzie miałoznaczenia.- Nie chciałabym cię rozczarowywać, ale jeżeli nasza misja się nie powiedzie zostaniemyzjedzeni przez bestie z wielkimi zębami, albo zamienieni w papkę dla niemowlaków zmałymi ząbkami.Wszyscy skończymy na zimnej ziemi jako kupa łajna dla zwycięskichpotworów.- Co za malowniczy obraz - powiedział Bueller.- Mówię ci jak to naprawdę wygląda.Widziałam jak one działają.- Jakbym słyszał Wilksa.Zauważyła, że nie wyglądał na zadowolonego.- Chodzmy - odezwała się łagodnie - Kupię ci filiżankę tego, co tu nazywają kawą.- W porządku.Chodzmy.W messie Ramirez czekał na podgrzanie swej porcji.Uśmiechnął się do Billie i Buellera.Usiedli przy plastikowym stoliku.W dłoniach trzymali papierowe kubki z ciemnympłynem.- Wilks musi naprawdę wiele myśleć o tobie skoro zabrał cię tutaj.Wiesz, że Stephensodegra się na nim po powrocie?To, co mówią to tylko mydlenie oczu.Billie powoli sączyła kawę.- Tak, ja i Wilks rozumiemy się doskonale.- Jasne - rzucił przechodzący obok Ramirez - Sierżant jest ekspertem od śpiewaniakołysanek, co?- Zamknij się, Ramirez - warknął Bueller.- Hej, może jestem młodym kotem, ale już nie takim żółtodziobem.Bueller wstał chwycił kolegę za szyję.Kciuk i palec wskazujący utworzyły kleszcze wkształcie litery V Rzucił młodym komandosem o ścianę.- Powiedziałem, żebyś zamknął swoją pieprzoną jadaczkę!Głos Ramireza był stłumiony.- Ech, człowieku, puść mnie!Billie widziała jak naprężyły się ścięgna ręki Buellera.Praktycznie trzymał w powietrzupotężnie zbudowanego komandosa i przyciskał do ściany jak robaka, którego trzebarozgnieść.Zdawał się być wręcz za silny na człowieka o tych rozmiarach.Po chwili komandos zwolnił uścisk.Ramirez potarł szyję.- Koleś, oszalałeś? - powiedział i wyszedł ze stołówki zostawiając swoje gorące danie.- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała Billie.Młody mężczyzna wyglądał na mocno zakłopotanego.- Za dużo gada, a na dodatekrozpowiada wszystko.- Naprawdę o to chodzi? - Tak.Pozostawiła to bez komentarza.W całej scenie chodziło o coś jeszcze, ale nie byłapewna, o co.Nie była pewna czy chciałaby wiedzieć, co to było.Massey siedział w swej kabinie i koncentrował się na oddychaniu.Nigdy nie nauczył sięmedytować tak, jak czynią to mistrzowie, ale często korzystał z pewnych technik by się zre-laksować.Oczywiście ćwiczył swe ciało, trenował różne techniki walki, nieustanniedoskonalił swe umiejętności w posługiwaniu się różnymi rodzajami broni, ale go to niebawiło.Utrzymywał się w szczytowej formie i nic więcej.To była część tego zawodu,niezbędna część.Był wytrenowany jak zwierzę przygotowane do wystawy.Stosowałwłaściwą dietę, odpowiednią ilość snu.Wszystko było wyliczone; ani mniej, ani więcej.Byłrówny każdemu dobremu atlecie, a na ich czasem lepszy refleks czy większą siłę miał swojesposoby.Gdyby chciał zabić człowieka, to przecież lepiej zastrzelić go od tyłu z dużejodległości, niż stawać do walki twarzą w twarz jak jakiś głupi bohater holofilmu.To byłogłupie.Zawsze lepiej załatwiać swe sprawy na swój sposób.Zbliża się kolejny sprawdzian.Musi być do niego przygotowany.Więc siedzi i choć niemedytuje, jego umysł przepełniają kolejne plany operacji.W takiej akcji jak ta nie mawicemistrzów.Zajęcie drugiego miejsca w tej grze oznacza śmierć.- Masz jakieś imię? - spytała Billie, kiedy weszli do magazynu.Wokół stały regały zkarabinami, kanistrami gazu, granatami i różnym wojskowym wyposażeniem.- Tak, Mitchell - odpowiedział Bueller.- Mitchell - powtórzyła jakby smakując brzmienie słowa - Mitch?- Jeżeli tak ci się podoba.Billie popatrzyła uważniej na półki z bronią.Komandos położył dłoń na jej ramieniu iwskazał na najbliższy model.- Nie dotykaj mnie - powiedziała gwałtownie.Cofnął dłoń.- Och, przepraszam.Nie myślałem nic złego.- W porządku.W szpitalu, kiedy ktoś kładł mi rękę na ramieniu, oznaczało to, żezaczynają się kłopoty.Zaraz potem pojawiała się strzykawka napełniona jakimś świństwem,które robiło ze mnie głupka.Bueller aż sapnął.- Tak, rozumiem.- Potrafisz to zrozumieć? Czy wiesz, co to znaczy przeżyć większość życia w ośrodkupełnym szaleńców?- Nie - przyznał - ale spędziłem trochę czasu w szpitalach.Niezbyt zabawne miejsca.Zmienił nagle temat.- Zobacz, to jest podstawowa broń, której będziemy używać w czasie tej misji.Zdjął z półki treningowy egzemplarz.- Oto cztery-kropka-osiem-kilo-automatyczny-elektroniczny-samopowtarzalny-dziecięciomilimetrowy-karabin M41-E - powiedział to jakby recytował litanię - Ma zasięgpięćset metrów, magazynek na setkę ładunków antyludzkich, setkę przeciwpancernych, albona siedemdziesiąt pięć pocisków smugowych.Tu jest pneumatyczna wyrzutnia trzydzie-stomilimetrowych granatów.Ma zasięg stu metrów.Oficjalnie.Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.- Nieoficjalnie, nie możesz trafić w nic mniejszego niż wagon metra, na parę setekmetrów, bo celowniki są gówniane.A granaty jak polecą na pięćdziesiąt metrów to znaczy, żejacyś bogowie bardzo cię lubią.Jednak na niewielką odległość jest to dobra broń i nie chciałbym się znalezć po drugiejstronie lufy.Chyba, że nosiłbym co najmniej pancerz VII klasy z pajęczego jedwabiu.Inaczejzamieniłbym się w krwawą miazgę.- Obejrzyj sobie.Nie wystrzeli - podał jej broń.Billie stłumiła uśmiech.Numer modelu zmienił się, ale całość nie różniła się zbytnio od tej,którą widziała w snach.Nie, nie w snach.We wspomnieniach.Ta część wracała do niejkilkanaście razy w roku.Zawierała instrukcje, jakie dawał jej Wilks [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Nie spędziła dotąd zbyt wieleczasu w przestrzeni kosmicznej, przynajmniej nie od czasów dzieciństwa.Ten rodzaj podróżybył dla niej czymś zupełnie nowym.Usiłowała przypomnieć sobie rodziców, lecz ciągle miałaprzed oczami ich krwawy koniec i nic więcej.Odkąd Wilks przyszedł do niej po raz pierwszy,wspomnienia, które lekarze usiłowali wyrwać z jej pamięci, wypłynęły na powierzchnię jakbąbel powietrza w wodzie.Wszystko stało się oczywiste: sny były odbiciem prawdziwychwydarzeń.- Wiesz, że to złudzenie, prawda? - dobiegł ją głos zza pleców.Billie odwróciła się i zobaczyła jednego z komandosów, Buellera, stojącego tuż za nią.- Ulepszony napęd grawitacyjny pozwala nam spędzać mniej czasu w hiperśnie, awielowymiarowe macierze "motylego" pola zamieniają punkty w linie.Robią coś z niektó-rymi cząstkami ezoterycznymi, chrononami albo z impiotycznymi zuonami czy czymś takim.- Ciekawa jestem co widział Easley w ostatnich sekundach życia? - spytała.Było to retoryczne pytanie, lecz Bueller pokręcił głową.- Nie wiem.Nie mogę pojąć, dlaczego wyszedł na zewnątrz i wziął ze sobą granat.- Pułkownik powiedział, że to jakiś rodzaj depresji.Może Easley chciał uciec w tensposób przed potworami.Komandos ponownie pokręcił głową.- Myślę, że nie.Przyjazniliśmy się.Mówienie, że popełnił samobójstwo nie manajmniejszego sensu.Poza tym miał do dyspozycji łatwiejsze sposoby.Billie skinęła głową.Rozerwanie się na strzępy w pustce kosmosu nie wydawało jej sięwłaściwym sposobem na przekroczenie granicy pomiędzy życiem a śmiercią.- Nie ufam Stephensowi - odezwał się Bueller - Nie ma żadnego doświadczenia jakodowódca i myślę, że będzie chciał zatuszować całą sprawę.Gdyby nam się powiodła akcja -nieważne co to oznacza - to i tak będą ofiary.Jeżeli przegramy nic nie będzie miałoznaczenia.- Nie chciałabym cię rozczarowywać, ale jeżeli nasza misja się nie powiedzie zostaniemyzjedzeni przez bestie z wielkimi zębami, albo zamienieni w papkę dla niemowlaków zmałymi ząbkami.Wszyscy skończymy na zimnej ziemi jako kupa łajna dla zwycięskichpotworów.- Co za malowniczy obraz - powiedział Bueller.- Mówię ci jak to naprawdę wygląda.Widziałam jak one działają.- Jakbym słyszał Wilksa.Zauważyła, że nie wyglądał na zadowolonego.- Chodzmy - odezwała się łagodnie - Kupię ci filiżankę tego, co tu nazywają kawą.- W porządku.Chodzmy.W messie Ramirez czekał na podgrzanie swej porcji.Uśmiechnął się do Billie i Buellera.Usiedli przy plastikowym stoliku.W dłoniach trzymali papierowe kubki z ciemnympłynem.- Wilks musi naprawdę wiele myśleć o tobie skoro zabrał cię tutaj.Wiesz, że Stephensodegra się na nim po powrocie?To, co mówią to tylko mydlenie oczu.Billie powoli sączyła kawę.- Tak, ja i Wilks rozumiemy się doskonale.- Jasne - rzucił przechodzący obok Ramirez - Sierżant jest ekspertem od śpiewaniakołysanek, co?- Zamknij się, Ramirez - warknął Bueller.- Hej, może jestem młodym kotem, ale już nie takim żółtodziobem.Bueller wstał chwycił kolegę za szyję.Kciuk i palec wskazujący utworzyły kleszcze wkształcie litery V Rzucił młodym komandosem o ścianę.- Powiedziałem, żebyś zamknął swoją pieprzoną jadaczkę!Głos Ramireza był stłumiony.- Ech, człowieku, puść mnie!Billie widziała jak naprężyły się ścięgna ręki Buellera.Praktycznie trzymał w powietrzupotężnie zbudowanego komandosa i przyciskał do ściany jak robaka, którego trzebarozgnieść.Zdawał się być wręcz za silny na człowieka o tych rozmiarach.Po chwili komandos zwolnił uścisk.Ramirez potarł szyję.- Koleś, oszalałeś? - powiedział i wyszedł ze stołówki zostawiając swoje gorące danie.- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała Billie.Młody mężczyzna wyglądał na mocno zakłopotanego.- Za dużo gada, a na dodatekrozpowiada wszystko.- Naprawdę o to chodzi? - Tak.Pozostawiła to bez komentarza.W całej scenie chodziło o coś jeszcze, ale nie byłapewna, o co.Nie była pewna czy chciałaby wiedzieć, co to było.Massey siedział w swej kabinie i koncentrował się na oddychaniu.Nigdy nie nauczył sięmedytować tak, jak czynią to mistrzowie, ale często korzystał z pewnych technik by się zre-laksować.Oczywiście ćwiczył swe ciało, trenował różne techniki walki, nieustanniedoskonalił swe umiejętności w posługiwaniu się różnymi rodzajami broni, ale go to niebawiło.Utrzymywał się w szczytowej formie i nic więcej.To była część tego zawodu,niezbędna część.Był wytrenowany jak zwierzę przygotowane do wystawy.Stosowałwłaściwą dietę, odpowiednią ilość snu.Wszystko było wyliczone; ani mniej, ani więcej.Byłrówny każdemu dobremu atlecie, a na ich czasem lepszy refleks czy większą siłę miał swojesposoby.Gdyby chciał zabić człowieka, to przecież lepiej zastrzelić go od tyłu z dużejodległości, niż stawać do walki twarzą w twarz jak jakiś głupi bohater holofilmu.To byłogłupie.Zawsze lepiej załatwiać swe sprawy na swój sposób.Zbliża się kolejny sprawdzian.Musi być do niego przygotowany.Więc siedzi i choć niemedytuje, jego umysł przepełniają kolejne plany operacji.W takiej akcji jak ta nie mawicemistrzów.Zajęcie drugiego miejsca w tej grze oznacza śmierć.- Masz jakieś imię? - spytała Billie, kiedy weszli do magazynu.Wokół stały regały zkarabinami, kanistrami gazu, granatami i różnym wojskowym wyposażeniem.- Tak, Mitchell - odpowiedział Bueller.- Mitchell - powtórzyła jakby smakując brzmienie słowa - Mitch?- Jeżeli tak ci się podoba.Billie popatrzyła uważniej na półki z bronią.Komandos położył dłoń na jej ramieniu iwskazał na najbliższy model.- Nie dotykaj mnie - powiedziała gwałtownie.Cofnął dłoń.- Och, przepraszam.Nie myślałem nic złego.- W porządku.W szpitalu, kiedy ktoś kładł mi rękę na ramieniu, oznaczało to, żezaczynają się kłopoty.Zaraz potem pojawiała się strzykawka napełniona jakimś świństwem,które robiło ze mnie głupka.Bueller aż sapnął.- Tak, rozumiem.- Potrafisz to zrozumieć? Czy wiesz, co to znaczy przeżyć większość życia w ośrodkupełnym szaleńców?- Nie - przyznał - ale spędziłem trochę czasu w szpitalach.Niezbyt zabawne miejsca.Zmienił nagle temat.- Zobacz, to jest podstawowa broń, której będziemy używać w czasie tej misji.Zdjął z półki treningowy egzemplarz.- Oto cztery-kropka-osiem-kilo-automatyczny-elektroniczny-samopowtarzalny-dziecięciomilimetrowy-karabin M41-E - powiedział to jakby recytował litanię - Ma zasięgpięćset metrów, magazynek na setkę ładunków antyludzkich, setkę przeciwpancernych, albona siedemdziesiąt pięć pocisków smugowych.Tu jest pneumatyczna wyrzutnia trzydzie-stomilimetrowych granatów.Ma zasięg stu metrów.Oficjalnie.Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.- Nieoficjalnie, nie możesz trafić w nic mniejszego niż wagon metra, na parę setekmetrów, bo celowniki są gówniane.A granaty jak polecą na pięćdziesiąt metrów to znaczy, żejacyś bogowie bardzo cię lubią.Jednak na niewielką odległość jest to dobra broń i nie chciałbym się znalezć po drugiejstronie lufy.Chyba, że nosiłbym co najmniej pancerz VII klasy z pajęczego jedwabiu.Inaczejzamieniłbym się w krwawą miazgę.- Obejrzyj sobie.Nie wystrzeli - podał jej broń.Billie stłumiła uśmiech.Numer modelu zmienił się, ale całość nie różniła się zbytnio od tej,którą widziała w snach.Nie, nie w snach.We wspomnieniach.Ta część wracała do niejkilkanaście razy w roku.Zawierała instrukcje, jakie dawał jej Wilks [ Pobierz całość w formacie PDF ]