[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do tej pory rzadkoprzegrywał.Duma nie pozwalała mu publicznie przyznać się do porażki.Wania siedziała na brzozowym krześle przy pozłacanym stolezastawionym półmiskami z jajkami, tostami i wędzonym węgorzem.W brokato-wej sukni porannej z ponaszywanymi na staniczek szmaragdami, starannieułożonymi włosami wokół pięknej twarzy, wyglądała na rosyjską szlachciankęw każdym calu.Gwałtowne wtargnięcie Edmonda przyjęła ze stoickimspokojem.- Dzień dobry, napijesz się herbaty?- Nie zawracaj mi głowy herbatą.Powiedz, dlaczego Brianna traktujemnie jak powietrze?- Jak mogę z tobą rozmawiać, skoro miotasz się niczym dziki zwierz wklatce.Usiądz, przynajmniej nie będę musiała wyciągać szyi.- Do diabła, Waniu, nie jestem w nastroju do żartów.- Widzę.Brianna wciąż nie chce z tobą rozmawiać?- Traktuje mnie jak obcego.Wolałbym, żeby obrzuciła mnie najgorszymiwyzwiskami, nie mogę znieść tej obojętności.- Wciąż jeszcze nie doszła do zdrowia.Musisz być cierpliwy.Wyjaśnienie nie zmniejszyło irytacji Edmonda.Na odwrót, zwiększyłojego pretensje.- Nie wyzdrowiała? Doktor utrzymuje, że rana się goi i nie ma infekcji.Nie jestem ślepy, widzę, jak ona wygląda: blada i wymizerowana.Dzisiaj rano,gdy przycisnąłem go do muru, powiedział, że to normalne i że jej apetyt wróci wodpowiednim czasie.Przez twarz Wani przemknął przelotny cień.- Musimy mu wierzyć - powiedziała wymijająco.- 264 -SREdmond był pewien, że z chorobą Brianny wiąże się coś, co przed nimzatajono.- Nie zamierzam wierzyć we wszystko, co ten głupiec mówi.Dzisiaj popołudniu przyjdzie chirurg Herricka i zbada ją na moją prośbę.Wania podniosła się z krzesła.Była wyraznie poirytowana.- Nie ma takiej potrzeby.- To moja decyzja.- Nie.O tym zadecyduje Brianna.Ona jest zadowolona z opieki obecnegolekarza.Nie podziękuje ci za wtrącanie się w jej sprawy.- Za nic mi nie podziękuje, bo ona.- O co ci chodzi?- Oddala się ode mnie.- Ostrzegałam cię, Edmondzie.- Oblicze Wani złagodniało.- Dlatego, że jej nie poślubię?- Jestem przekonana, że każda kobieta musi myśleć o swoimbezpieczeństwie.- Nigdy bym nie skrzywdził Brianny.- Nie naumyślnie, ale ja cię znam.Miałeś wiele kobiet.Może Brianna jużwyobraża sobie sytuację, w której będzie dla ciebie tylko wyblakłym wspo-mnieniem?- Do tego nie dojdzie.- Przeciwnie, to nieuniknione.Teraz się złościsz, bo Brianna cię rzuciła,zanim ty zdążyłeś to zrobić.Czujesz się urażony.- Na litość boską, nie chodzi o moją dumę, zapewniam cię.Nie pozwolęjej odejść.Nie ma takiej możliwości.- Mówisz serio, Edmondzie?Instynktownie bał się ujawniać uczucia.Nie życzył sobie, żeby stały sięprzedmiotem publicznych dociekań, jednak musiał odstąpić od tej zasady.- Ja.zależy mi na Briannie - wyjąkał.Wania była niewzruszona.- 265 -SR- Wszystkim nam zależy na Briannie.Jest delikatną, łagodną istotą, któraznosi przeciwności losu z niespotykaną godnością.- Nie nazwałbym jej łagodną.Ma serce tygrysicy i potrafi używaćpazurów, jeśli to konieczne.Wiesz, że szantażem zmusiła mnie do przyjęcia jejpod dach w Huntley House?- Chodzi mi o to, że łatwo ją zranić, nawet niechcący.- Potrzebuję jej.- W tej chwili.- Na zawsze.- Wybacz, ale trudno ci uwierzyć, Edmondzie.- Dlaczego?- Bo nie chcesz się z nią ożenić.Gdyby ci na niej rzeczywiście zależało,dążyłbyś do utrwalenia waszego związku.- Właśnie dlatego, że mi na niej zależy, nie chcę jej narażać naniebezpieczeństwo.Umilkli oboje.Wania próbowała odgadnąć, o jakim niebezpieczeństwiemówił Edmond.- Spiskowcy zostali aresztowani i, o ile mi wiadomo, nikt nie zamierzaporywać tej biednej dziewczyny - powiedziała.- Naturalnie perspektywabywania na dworze Romanowów mogłaby ją skłonić do ucieczki - dodaładrwiąco.Edmondowi nie było do śmiechu.W tej chwili był myślami daleko odAleksandra Pawłowicza i intryg dworskich w otoczeniu cara.- Nic nie rozumiesz - mruknął.- To mi wytłumacz.Dlaczego się wahasz? Z powodu rodziców?- Jestem odpowiedzialny za ich śmierć.- Poczucie winy przygniatało good lat.- Nie, Edmondzie.To był wypadek.Nie było w tym twojej winy.Edmond słyszał takie pocieszenia wielokrotnie.Nie uspokajały go [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Do tej pory rzadkoprzegrywał.Duma nie pozwalała mu publicznie przyznać się do porażki.Wania siedziała na brzozowym krześle przy pozłacanym stolezastawionym półmiskami z jajkami, tostami i wędzonym węgorzem.W brokato-wej sukni porannej z ponaszywanymi na staniczek szmaragdami, starannieułożonymi włosami wokół pięknej twarzy, wyglądała na rosyjską szlachciankęw każdym calu.Gwałtowne wtargnięcie Edmonda przyjęła ze stoickimspokojem.- Dzień dobry, napijesz się herbaty?- Nie zawracaj mi głowy herbatą.Powiedz, dlaczego Brianna traktujemnie jak powietrze?- Jak mogę z tobą rozmawiać, skoro miotasz się niczym dziki zwierz wklatce.Usiądz, przynajmniej nie będę musiała wyciągać szyi.- Do diabła, Waniu, nie jestem w nastroju do żartów.- Widzę.Brianna wciąż nie chce z tobą rozmawiać?- Traktuje mnie jak obcego.Wolałbym, żeby obrzuciła mnie najgorszymiwyzwiskami, nie mogę znieść tej obojętności.- Wciąż jeszcze nie doszła do zdrowia.Musisz być cierpliwy.Wyjaśnienie nie zmniejszyło irytacji Edmonda.Na odwrót, zwiększyłojego pretensje.- Nie wyzdrowiała? Doktor utrzymuje, że rana się goi i nie ma infekcji.Nie jestem ślepy, widzę, jak ona wygląda: blada i wymizerowana.Dzisiaj rano,gdy przycisnąłem go do muru, powiedział, że to normalne i że jej apetyt wróci wodpowiednim czasie.Przez twarz Wani przemknął przelotny cień.- Musimy mu wierzyć - powiedziała wymijająco.- 264 -SREdmond był pewien, że z chorobą Brianny wiąże się coś, co przed nimzatajono.- Nie zamierzam wierzyć we wszystko, co ten głupiec mówi.Dzisiaj popołudniu przyjdzie chirurg Herricka i zbada ją na moją prośbę.Wania podniosła się z krzesła.Była wyraznie poirytowana.- Nie ma takiej potrzeby.- To moja decyzja.- Nie.O tym zadecyduje Brianna.Ona jest zadowolona z opieki obecnegolekarza.Nie podziękuje ci za wtrącanie się w jej sprawy.- Za nic mi nie podziękuje, bo ona.- O co ci chodzi?- Oddala się ode mnie.- Ostrzegałam cię, Edmondzie.- Oblicze Wani złagodniało.- Dlatego, że jej nie poślubię?- Jestem przekonana, że każda kobieta musi myśleć o swoimbezpieczeństwie.- Nigdy bym nie skrzywdził Brianny.- Nie naumyślnie, ale ja cię znam.Miałeś wiele kobiet.Może Brianna jużwyobraża sobie sytuację, w której będzie dla ciebie tylko wyblakłym wspo-mnieniem?- Do tego nie dojdzie.- Przeciwnie, to nieuniknione.Teraz się złościsz, bo Brianna cię rzuciła,zanim ty zdążyłeś to zrobić.Czujesz się urażony.- Na litość boską, nie chodzi o moją dumę, zapewniam cię.Nie pozwolęjej odejść.Nie ma takiej możliwości.- Mówisz serio, Edmondzie?Instynktownie bał się ujawniać uczucia.Nie życzył sobie, żeby stały sięprzedmiotem publicznych dociekań, jednak musiał odstąpić od tej zasady.- Ja.zależy mi na Briannie - wyjąkał.Wania była niewzruszona.- 265 -SR- Wszystkim nam zależy na Briannie.Jest delikatną, łagodną istotą, któraznosi przeciwności losu z niespotykaną godnością.- Nie nazwałbym jej łagodną.Ma serce tygrysicy i potrafi używaćpazurów, jeśli to konieczne.Wiesz, że szantażem zmusiła mnie do przyjęcia jejpod dach w Huntley House?- Chodzi mi o to, że łatwo ją zranić, nawet niechcący.- Potrzebuję jej.- W tej chwili.- Na zawsze.- Wybacz, ale trudno ci uwierzyć, Edmondzie.- Dlaczego?- Bo nie chcesz się z nią ożenić.Gdyby ci na niej rzeczywiście zależało,dążyłbyś do utrwalenia waszego związku.- Właśnie dlatego, że mi na niej zależy, nie chcę jej narażać naniebezpieczeństwo.Umilkli oboje.Wania próbowała odgadnąć, o jakim niebezpieczeństwiemówił Edmond.- Spiskowcy zostali aresztowani i, o ile mi wiadomo, nikt nie zamierzaporywać tej biednej dziewczyny - powiedziała.- Naturalnie perspektywabywania na dworze Romanowów mogłaby ją skłonić do ucieczki - dodaładrwiąco.Edmondowi nie było do śmiechu.W tej chwili był myślami daleko odAleksandra Pawłowicza i intryg dworskich w otoczeniu cara.- Nic nie rozumiesz - mruknął.- To mi wytłumacz.Dlaczego się wahasz? Z powodu rodziców?- Jestem odpowiedzialny za ich śmierć.- Poczucie winy przygniatało good lat.- Nie, Edmondzie.To był wypadek.Nie było w tym twojej winy.Edmond słyszał takie pocieszenia wielokrotnie.Nie uspokajały go [ Pobierz całość w formacie PDF ]