[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A już zapięcie z końca lattrzydziestych, z całą pewnością dalekie od filozofii consumer-friendly, które broniło dostępu do krągłości Ingeborg, przerastałojego możliwości.Skomplikowane jak szyfr Enigmy, twarde niczymsejf, nie poddawało się jego sztywnym paluchom.Próbował z róż-nych stron, naciskał, przesuwał, bez skutku.Leżał na kanapie twarzą zwrócony do sufitu.Nad nim kołysałasię Ingeborg z rozpiętą bluzką i rozpuszczonymi włosami.Całowalisię bez przerwy, jakby chcieli w ten sposób powstrzymać wybuch191 wojny i inne nieszczęścia XX stulecia.Ingeborg dociskała go kola-nami, pieściła po torsie i szeptała, co zaraz mu zrobi, gdy tylko zdo-łają uwolnić się z okowów bielizny. Mój Wehrmachcie! Moja ty Luftwaffe! Moja Kriegsmarine!już ja ci wydam rozkazy, już ja cię wyślę w ogień, już ja ci damzwycięstwo!Przemek w tej chwili pragnął zwycięstwa jak niczego innegona świecie i może to siła jego pragnienia sprawiła, że zwycięstwo wkońcu przyszło.Klamerka stanika zazgrzytała przyjemnie, a piersiIngeborg odzyskały wolność.Dziewczyna mruknęła, jej dłoń powę-drowała za Przemkowy kark.Ale w tej samej chwili coś dużego iciężkiego przeleciało tuż za oknem i łupnęło o ziemię.Przemek ze-sztywniał w zupełnie inny sposób, niż po nim oczekiwano.Ale ob-sypany pocałunkami uznał, że tylko mu się zdawało.Ingeborg przy-ciskała go do siebie, szepcząc o tym, jak bardzo jej ciało pragnie byćpodbite i jak wiele wysiłku Przemek będzie musiał włożyć, żebypodołać temu zadaniu.Za oknem śmignął drugi kształt, blizniaczo podobny do po-przedniego.Przemek niczym prawdziwy heros odsunął od siebienagą nordycką piękność i wbił wzrok w okno.Ale Ingeborg nie da-wała za wygraną.Wzorem wielkiego Hannibala zaszła Przemka zflanki, przytuliła się do pleców, wsadziła ręce pod koszulę, skubnęławargami w ucho.192  Chyba coś widziałem. bronił się Przemek. Teraz to dopiero zobaczysz  szepnęła.W tym momencie zaoknem przeleciał  tak, nie było wątpliwości  Ende.Przemek wyjrzał przez okno.Pierwszy ochroniarz F�hrera le-żał, gryząc ziemię w znaczeniu dosłownym.Obok niego dwaj towa-rzysze robili dokładnie to samo.Nie można powiedzieć, żeby Prze-mek im współczuł.Za to Ingeborg zaczęła lamentować.Stała takzapłakana z rozpiętą bluzką, stanikiem oplecionym wokół płaskiegobrzucha i włosami przyklejonymi do załzawionej twarzy.Przemeknie miał innego wyjścia.Musiał osuszyć jej łzy.Uczynił to z zapałem.62Trzy wyrzucone z balkonu ciała, podobnie jak wcześniej nie-boszczyk Otto, zniknęły bez śladu.Anton otrzepał ręce, a ja z otwar-tymi szeroko ustami gapiłam się bezmyślnie na wieczorną Warsza-wę.To znaczy nie do końca bezmyślnie, bo myślałam o Antonie, toznaczy Antonim, Antku, który przyglądał mi się intensywnie.Więcejniż intensywnie, jeszcze broniłam się przed nazwaniem natury tegospojrzenia, ale szło mi to coraz trudniej.Całe szczęście mieliśmyjeszcze robotę do wykonania.Mokrą robotę. A teraz, Herr Hitler, dowiesz się, co znaczy sprawiedliwość193 dziejowa. rzucił Antek w głąb salonu.Ale Herr Hitler nie mógłtego usłyszeć.Pozostawił po sobie krzesło, resztki taśmy klejącej iprzepadł.Anton puścił się biegiem i wypadł na korytarz.Ja popędzi-łam za nim.Usłyszeliśmy charakterystyczny dzwięk windy zatrzy-mującej się gdzieś niżej. Ambasada?  spytał Anton. Parter  odpowiedziałam. �bermensch spieprza na miasto!Polecieliśmy schodami na łeb na szyję.Spodziewałam się, żeznów znajdziemy się w ponurych podziemiach ambasady, ale wi-docznie dziura w czasie chwilowo się zamknęła i powitał nas jasny,nowoczesny hall oraz przeszklone drzwi. Ale jaja!  ucieszyłam się. Wróciliśmy! Szybciej, bo zwieje!  ponaglał mnie Anton.Nie musieliśmy długo szukać.Hitler stał nieopodal zbaraniały.A może raczej przerażony widokiem futurystycznych z jego punktuwidzenia aut, wyzywających reklam i ludzi w stanowczo zbyt kolo-rowych ubraniach.Kobiety nosiły kuse spódniczki i bluzki na ra-miączkach, a mężczyzni  przedstawiciele jakiejś zdegenerowanejrasy  mieli na ramionach, łydkach i karkach dziwaczne tatuaże.Wpowietrzu rozwiewała się para z elektronicznych papierosów.Sta-ruszkowie i studenci unosili siatki z Biedronki.Brodacz w kwiecistejhawajskiej koszuli wsuwał hamburgera, aż uszy mu się trzęsły.Wszyscy się spieszyli i nikt nie zwracał uwagi na drobnego, ciem-194 nowłosego człowieczka wybałuszającego gały.Oczy Hitlera, i tak już ogromne, uzyskały rozmiar spodków,gdy spomiędzy bloków wyłonił się czarnoskóry mężczyzna, rosły,muskularny i w lnianym garniturze.Na szyi błyszczał mu łańcuch zbiałego złota.Obejmował kruchą blondynkę o bardzo jasnej cerze iregularnych rysach twarzy.Szli powoli, szeptali sobie słodkości isprzedawali sobie buziaki. Mein Gott. wyrwało się Hitlerowi. Tam jest!  zauważył Anton, ale i Hitler dostrzegł Antona.Zapomniał o zhańbieniu rasy i rzucił się do ucieczki.Biegł przedsiebie na rympał, roztrącając przechodniów.Anton ruszył w pogoń.Był bardzo szybki.Tak szybki, że zostałam w tyle. Ludzie, ludzie, na pomoc!  wołałam. Hitler nam spieeeer-dala!Ludzie poodwracali głowy przekonani, że mają do czynienia zwariatami.Albo artystami.Nie wiadomo, co gorsze.Nikt nie kwapiłsię z pomocą.Hitler przebierał krótkimi nóżkami tak szybko, jaktylko mógł, ale Anton, młodszy i silniejszy, momentalnie zmniejszałdystans.Hitler spróbował go zgubić, skręcił w Kruczą, odbił w Mo-kotowską, gdzie wywrócił rowerzystę, spłoszył gołębie i wytrąciłtelefon z dłoni jakiegoś chudzielca w kraciastej koszuli.Odległośćpomiędzy nimi wyraznie się zmniejszyła.Zza zakrętu wyłonił sięplac Zbawiciela z nadpaloną tęczą i bielutkim kościołem.Przy stoli-195 kach młodzi jedli ciastka i pili piwo karmelowe.Hitler zrozumiał wkońcu, że nie ujdzie pogoni.Rzucił się jeszcze ku najbliższymdrzwiom.Dopadł klamki, ale w tym samym momencie Anton dopadłHitlera.W kieszeni miał pistolet.Wbił F�hrerowi lufę pod żebro.Wyglądało to tak.Plac Zbawiciela zalewało słońce.W Karmie, podrugiej stronie ronda, pół- i ćwierćcelebryci wsuwali tosty i sałatki,rzucając znudzone spojrzenia znad laptopów.Obok, w ogródku piw-nym, zebrało się pośledniejsze towarzystwo  brodaci mężczyznisplatali potężne palce nad kuflami piwa, zapełniały się popielniczki.Staruszki drałowały do kościoła na nabożeństwo.Przejechał sobieczerwony tramwaj, jakaś dziewczyna ostrzyżona na krótko, wytatu-owana po białka oczu, paliła cienkiego papierosa, opierając się omur, taksówkarz wychylał łokieć przez okno i nerwowo bębnił wdeskę rozdzielczą, słowem, było to najzwyklejsze warszawskieprzedpołudnie, z tą różnicą, że przed szklanymi drzwiami knajpy stałsobie Hitler i unosił ręce na wysokość klatki piersiowej. Nie zastrzelisz mnie tutaj  rzekł do Antona. Chcesz się przekonać?  Anton kolnął go lufą pod żebro.Wiedział, że Hitler ma rację, bo ludzie zaczęli zerkać w ich kierunku.Zziajana obserwowałam tę scenę z drugiej strony placu, w opa-rach perfum bywalców Charlotte [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl