[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten fakt otwierałszerokie pole do domysłów, Może właśnie tego przedmiotuszukał morderca? Do bransoletki przyczepiono kartkę z datązastawu - mniej więcej miesiąc po kradzieży.Inicjałów niebyło, tylko uwaga: Przeterminowane".Bardzo pomysłowe - pomyślał Kosiński.- W zasadziekupione, ale formalnie jedynie zastawione.Trzeba będzieporozumieć się z komendą dzielnicową prowadzącądochodzenie w sprawie tamtej kradzieży.Może okaże się, żeobecne morderstwo nie ma nic wspólnego ze sprawąKorczyńskiego, ale może być tak, że i kradzież, i napad naKorczyńskiego mają ścisły związek z zamordowaniemWikliny.- Trzeba te wszystkie cuda spisać i opisać - mruknął.- Może uda się również odczytać jakieś odciski palców?Rakowicz skinął głową, zgarnął cały majdan do torby iwyniósł do sejfu w sąsiednim pokoju.Za chwilę wrócił iwreszcie obaj pochylili się nad albumem.Szybko przerzucili kartki z rodzinnymi fotografiami zokresu przedwojennego i zaczęli przyglądać się zdjęciommężczyzn i kobiet, wykonanym en face i z profilu, apochodzącym z pózniejszego okresu.Fotosy były opatrzoneadnotacjami, datami i numerami.Niektóre numeryodpowiadały numerom na eksponatach.Natrafili na miejsce, z którego usunięto zdjęcie oraznalepkę z adnotacją.Mimo woli nasunęło się pytanie, czyzdjęcia te nie były przedmiotem szantażu?Nagle zauważyli fotografię Markowskiego, a pod niąpodwójną datę: 1942-1970.Inicjałów nie było, co mogłooznaczać, że Markowski dobrze był znany Wiklinie.Nie zdążyli jeszcze ochłonąć z wrażenia, gdy w oczy rzuciłyim się dwa zdjęcia umiejscowione obok siebie i opatrzonewspólnym podpisem: H.C.1942 - 1970, Na jednym zdjęciuwidniała okrągła buzia młodej dziewczyny o krótko obciętych,jasnych włosach - a obok - piękna twarz dojrzałej kobiety, wktórej Kosiński bez trudu rozpoznał mecenasową.Sądząc zpodobieństwa obu twarzy - młoda dziewczyna mogła byćcórką mecenasowej, jednak podpis pod zdjęciami sugerowałraczej, że to mecenasowa w 1942 roku.Obaj oficerowie spoglądali na siebie w milczeniu.Szybkoprzejrzeli album do końca, nie znalezli już nic ciekawego.Jakzwykle domyślny Rakowicz wyjął z albumu zdjęciaMarkowskiego i Korczyńskiej i zaniósł do laboratorium w celuwykonania kilku powiększeń.Inne zdjęcia przekazano dokartoteki, aby sprawdzić, czy widniejące na nich osoby niefigurowały w zapiskach milicyjnych.Po niedługim czasieRakowicz wrócił, przynosząc jeszcze mokre powiększenia.- W laboratorium orzekli, że są to reprodukcje zdjęć dodowodu osobistego czy innej legitymacji.Moglibyśmysprawdzić w zakładach prywatnych lub w ,,Poli- foto".- Właściwie po co? - odrzucił Kosiński.- I tak wiemy, kogoprzedstawiają, a myślę, że zlecała je do wykonania samaWiklina, więc nic nam to nie da.Ostatecznie można zapytać iKorczyńską.- Masz rację, jak zwykle - mruknął Rakowicz - ale co tezdjęcia w ogóle robią w tym albumie, przecież stara bezpowodu nie trzymałaby ich.Czekaj no - zwrócił sięgwałtownie do kapitana - a może to właśnie tych zdjęć szukałmorderca?- Niewykluczone - pokiwał głową Kosiński.- Tyle pytańnaraz.Poszlak na pęczki, ale jak to razem skleić do kupy?Sprawa Wikliny może sobie być zupełnie banalna: szantaż ikoniec.Ale sprawa Korczyńskiego? Ni chce mi się wierzyć,aby to były różne sprawy.Musi być jakaś nitka, która je łączy.Zauważyłeś, że pod zdjęciami Korczyńskiej są inicjały H.G.?- Zauważyłem.No i w porządku: mecenasowa na pierwszeimię ma Helena.Z domu nazywa się Groszkowska, a zpierwszego męża Grodzicka.- Zgoda, tyle to ja wiem również, ale przecież w 1970 rokuona nazywała się już Korczyńska, rozumiesz?Znaczyłoby to, że Wiklina nie wiedziała, że Grodzickazostała żoną Korczyńskiego; a może znała ją tylko jakoGroszkowską i zdobyła jej zdjęcie, nie wiedząc, co się z niąobecnie dzieje?- Wszystko możliwe - potwierdził Rakowicz - ale o tymmogłaby powiedzieć chyba tylko Wiklina.Całe szczęście, żestary nie wrócił jeszcze z delegacji, popędziłby nam kota, ażstrach pomyśleć.Porucznik przeprosił na chwilę zwierzchnika i wybiegł zpokoju.Niedługo wrócił niosąc paczkę z kanapkami, a za nimwsunęła się sekretarka z herbatą.Kosiński spojrzał na nich zzaskoczeniem.Nie zdawał sobie sprawy, że już jest pierwszapo południu i nagłe poczuł straszny głód.Jedząc z apetytemkanapki i parząc sobie usta herbatą pomyślał, że jeżeli niepoświęci części nocy na uporządkowani zebranychdotychczas poszlak, nie ruszy z miejsca.Wypadki następują ztaką szybkością i tak obficie, że nie pozwalają dosłowniewyciągnąć jakichkolwiek prawidłowych wniosków.Gdy zastanawiał się, kogo wziąć na warsztat w najbliższychgodzinach-zadzwonił telefon.Recepcjonista z Grand Hoteluzawiadamiał, że Amerykanin łączył się z Nowym Jorkiem irozmawiał z notariuszem o nazwisku Page.Zakomunikowałmu, że sprawa jest na dobrej drodze, brak tylko ostatecznychdokumentów, które mają być skompletowane w ciągunajbliższych dwóch tygodni, wobec czego on wybiera się doDubrownika, gdzie zabawi jakiś tydzień.Po powrocie doWarszawy natychmiast się odezwie.To było wszystko.Amerykanin prosił jeszcze o zare-zerwowanie mu miejsca w samolocie do Dubrownika nanajbliższą sobotę.- Rany boskie! - zirytował się sam na siebie Kosiński.- Coto wszystko ma znaczyć i po co ja się czepiam jakiegośAmerykanina, co on może mieć wspólnego z naszą sprawą?Odpowiedz przyszła sama:On może i nie ma, ale Konrata wyłączyć nie wolno, zbytwiele ogniw wiąże go zarówno z Korczyńskimi, jak i zMarkowskim, a także z Wilkiem.No, ale dlaczego ciąglejeszcze nie przesłuchano Konrata? Trzeba to zrobić jaknajszybciej!Porucznik spojrzał uważnie na Kosińskiego.Coś tak przyklapnął, masz jakieś kłopoty?- %7łarty z pogrzebu robisz? - sarknął kapitan ze złością.- Ata cała sprawa to co? Fura kłopotów,Meldunki za meldunkami, punktów zaczepienia odgroma, a nie wiadomo, co do czego przykleić i w ogóle odczego zacząć!- A wiesz co, zacznij od początku - zażartował Rakowicz.Kosiński spojrzał na niego z ukosa i nagle roześmiał się.- Masz chyba rację! Siadaj, przewałkujemy wszystko odpoczątku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Ten fakt otwierałszerokie pole do domysłów, Może właśnie tego przedmiotuszukał morderca? Do bransoletki przyczepiono kartkę z datązastawu - mniej więcej miesiąc po kradzieży.Inicjałów niebyło, tylko uwaga: Przeterminowane".Bardzo pomysłowe - pomyślał Kosiński.- W zasadziekupione, ale formalnie jedynie zastawione.Trzeba będzieporozumieć się z komendą dzielnicową prowadzącądochodzenie w sprawie tamtej kradzieży.Może okaże się, żeobecne morderstwo nie ma nic wspólnego ze sprawąKorczyńskiego, ale może być tak, że i kradzież, i napad naKorczyńskiego mają ścisły związek z zamordowaniemWikliny.- Trzeba te wszystkie cuda spisać i opisać - mruknął.- Może uda się również odczytać jakieś odciski palców?Rakowicz skinął głową, zgarnął cały majdan do torby iwyniósł do sejfu w sąsiednim pokoju.Za chwilę wrócił iwreszcie obaj pochylili się nad albumem.Szybko przerzucili kartki z rodzinnymi fotografiami zokresu przedwojennego i zaczęli przyglądać się zdjęciommężczyzn i kobiet, wykonanym en face i z profilu, apochodzącym z pózniejszego okresu.Fotosy były opatrzoneadnotacjami, datami i numerami.Niektóre numeryodpowiadały numerom na eksponatach.Natrafili na miejsce, z którego usunięto zdjęcie oraznalepkę z adnotacją.Mimo woli nasunęło się pytanie, czyzdjęcia te nie były przedmiotem szantażu?Nagle zauważyli fotografię Markowskiego, a pod niąpodwójną datę: 1942-1970.Inicjałów nie było, co mogłooznaczać, że Markowski dobrze był znany Wiklinie.Nie zdążyli jeszcze ochłonąć z wrażenia, gdy w oczy rzuciłyim się dwa zdjęcia umiejscowione obok siebie i opatrzonewspólnym podpisem: H.C.1942 - 1970, Na jednym zdjęciuwidniała okrągła buzia młodej dziewczyny o krótko obciętych,jasnych włosach - a obok - piękna twarz dojrzałej kobiety, wktórej Kosiński bez trudu rozpoznał mecenasową.Sądząc zpodobieństwa obu twarzy - młoda dziewczyna mogła byćcórką mecenasowej, jednak podpis pod zdjęciami sugerowałraczej, że to mecenasowa w 1942 roku.Obaj oficerowie spoglądali na siebie w milczeniu.Szybkoprzejrzeli album do końca, nie znalezli już nic ciekawego.Jakzwykle domyślny Rakowicz wyjął z albumu zdjęciaMarkowskiego i Korczyńskiej i zaniósł do laboratorium w celuwykonania kilku powiększeń.Inne zdjęcia przekazano dokartoteki, aby sprawdzić, czy widniejące na nich osoby niefigurowały w zapiskach milicyjnych.Po niedługim czasieRakowicz wrócił, przynosząc jeszcze mokre powiększenia.- W laboratorium orzekli, że są to reprodukcje zdjęć dodowodu osobistego czy innej legitymacji.Moglibyśmysprawdzić w zakładach prywatnych lub w ,,Poli- foto".- Właściwie po co? - odrzucił Kosiński.- I tak wiemy, kogoprzedstawiają, a myślę, że zlecała je do wykonania samaWiklina, więc nic nam to nie da.Ostatecznie można zapytać iKorczyńską.- Masz rację, jak zwykle - mruknął Rakowicz - ale co tezdjęcia w ogóle robią w tym albumie, przecież stara bezpowodu nie trzymałaby ich.Czekaj no - zwrócił sięgwałtownie do kapitana - a może to właśnie tych zdjęć szukałmorderca?- Niewykluczone - pokiwał głową Kosiński.- Tyle pytańnaraz.Poszlak na pęczki, ale jak to razem skleić do kupy?Sprawa Wikliny może sobie być zupełnie banalna: szantaż ikoniec.Ale sprawa Korczyńskiego? Ni chce mi się wierzyć,aby to były różne sprawy.Musi być jakaś nitka, która je łączy.Zauważyłeś, że pod zdjęciami Korczyńskiej są inicjały H.G.?- Zauważyłem.No i w porządku: mecenasowa na pierwszeimię ma Helena.Z domu nazywa się Groszkowska, a zpierwszego męża Grodzicka.- Zgoda, tyle to ja wiem również, ale przecież w 1970 rokuona nazywała się już Korczyńska, rozumiesz?Znaczyłoby to, że Wiklina nie wiedziała, że Grodzickazostała żoną Korczyńskiego; a może znała ją tylko jakoGroszkowską i zdobyła jej zdjęcie, nie wiedząc, co się z niąobecnie dzieje?- Wszystko możliwe - potwierdził Rakowicz - ale o tymmogłaby powiedzieć chyba tylko Wiklina.Całe szczęście, żestary nie wrócił jeszcze z delegacji, popędziłby nam kota, ażstrach pomyśleć.Porucznik przeprosił na chwilę zwierzchnika i wybiegł zpokoju.Niedługo wrócił niosąc paczkę z kanapkami, a za nimwsunęła się sekretarka z herbatą.Kosiński spojrzał na nich zzaskoczeniem.Nie zdawał sobie sprawy, że już jest pierwszapo południu i nagłe poczuł straszny głód.Jedząc z apetytemkanapki i parząc sobie usta herbatą pomyślał, że jeżeli niepoświęci części nocy na uporządkowani zebranychdotychczas poszlak, nie ruszy z miejsca.Wypadki następują ztaką szybkością i tak obficie, że nie pozwalają dosłowniewyciągnąć jakichkolwiek prawidłowych wniosków.Gdy zastanawiał się, kogo wziąć na warsztat w najbliższychgodzinach-zadzwonił telefon.Recepcjonista z Grand Hoteluzawiadamiał, że Amerykanin łączył się z Nowym Jorkiem irozmawiał z notariuszem o nazwisku Page.Zakomunikowałmu, że sprawa jest na dobrej drodze, brak tylko ostatecznychdokumentów, które mają być skompletowane w ciągunajbliższych dwóch tygodni, wobec czego on wybiera się doDubrownika, gdzie zabawi jakiś tydzień.Po powrocie doWarszawy natychmiast się odezwie.To było wszystko.Amerykanin prosił jeszcze o zare-zerwowanie mu miejsca w samolocie do Dubrownika nanajbliższą sobotę.- Rany boskie! - zirytował się sam na siebie Kosiński.- Coto wszystko ma znaczyć i po co ja się czepiam jakiegośAmerykanina, co on może mieć wspólnego z naszą sprawą?Odpowiedz przyszła sama:On może i nie ma, ale Konrata wyłączyć nie wolno, zbytwiele ogniw wiąże go zarówno z Korczyńskimi, jak i zMarkowskim, a także z Wilkiem.No, ale dlaczego ciąglejeszcze nie przesłuchano Konrata? Trzeba to zrobić jaknajszybciej!Porucznik spojrzał uważnie na Kosińskiego.Coś tak przyklapnął, masz jakieś kłopoty?- %7łarty z pogrzebu robisz? - sarknął kapitan ze złością.- Ata cała sprawa to co? Fura kłopotów,Meldunki za meldunkami, punktów zaczepienia odgroma, a nie wiadomo, co do czego przykleić i w ogóle odczego zacząć!- A wiesz co, zacznij od początku - zażartował Rakowicz.Kosiński spojrzał na niego z ukosa i nagle roześmiał się.- Masz chyba rację! Siadaj, przewałkujemy wszystko odpoczątku [ Pobierz całość w formacie PDF ]