[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyjechał zza rogu i zobaczył trzy niczym się nie wyróżniające limuzyny, zaparkowane przy fabrycebutów, w miejscu w którym obowiązywał zakaz parkowania.Przy bramie w betonowym murze stałJimmy Carter, potrząsając rękami robotników zaczynających właśnie zmianę.Robotnicy nieśli koszyki ipapierowe torby z drugim śniadaniem, wydychali z ust białe chmurki, zawinięci w ciężkie płaszczewydawali się ciągle jeszcze spać.Carter miał uprzejme słowo dla każdego z nich.Jego uśmiech, jeszczenie tak znany jak pózniej, wydawał się świeży, niezmordowany.Nos miał czerwony od mrozu.Johnny zaparkował kawałek dalej.Podszedł do bramy fabryki; świeży śnieg skrzypiał mu podnogami.Agent Cartera obmacał go szybko i stracił zainteresowanie - w każdym razie tak mu sięwydawało.- Będę głosował na każdego, kto postara się obniżyć podatki - mówił właśnie mężczyzna w starejkurtce narciarskiej.Na jednym rękawie jego kurtki widać było konstelację dziurek, wypalonych jakbykwasem akumulatorowym.- Bez żartów, te cholerne podatki mnie zabijają.- Tak, zajmiemy się tym - odparł Carter.- Sytuacja podatkowa będzie jednym z naszychpodstawowych priorytetów, gdy tylko znajdę się w Białym Domu.- W jego głosie brzmiała pogodnapewność siebie, która uderzyła Johnny'ego i sprawiła, że poczuł się niewyraznie.Oczy Cartera, bystre i zdumiewająco niebieskie, odwróciły się w jego kierunku.- Cześć.- Dzień dobry, panie Carter - powiedział Johnny.- Nie pracuję tu.Przejeżdżałem i zobaczyłem pana.- Cóż, miło mi, że pan się zatrzymał.Kandyduję na stanowisko prezydenta.- Wiem.Carter wyciągnął rękę.Johnny ujął ją.- Mam nadzieję.- zaczął Carter.i przerwał.Poczuł coś jakby błysk - nagły, potężny cios, jakby włożył rękę w gniazdko elektryczne.Jegospojrzenie stało się nagle ostre.Patrzyli na siebie przez chwilę, która wydawała się bardzo długa.Agentowi wcale się to nie spodobało.Przysunął się do kandydata gwałtownymi ruchami zacząłrozpinać płaszcz.Gdzieś za nimi o tysiąc mil za nimi, zegar fabryki jednym gwizdkiem oznajmiłrześkiemu, błękitnemu porankowi nadejście godziny siódmej.Johnny puścił dłoń Cartera, ale obaj ciągle w siebie się wpatrywali.Co to, do diabła, było? - zapytał Carter, bardzo cicho.- Pan pewnie się gdzieś śpieszy, nie? - rzekł nagle agent, kładąc dłoń na ramieniu Johnny'ego.Miałogromną dłoń.- Prawda?- Wszystko w porządku - powiedział Carter.- Zostanie pan prezydentem - stwierdził Johnny.Dłoń agenta ciągle spoczywała na jego ramieniu i od niego także coś odbierał.Agentowi(oczy)nie podobały się jego oczy.Myślał, że(oczy mordercy, oczy psychopaty)są chłodne i dziwne i jeśli ten facet choćby włoży rękę do kieszeni, jeśli choćby wykona ruch w tymkierunku, trzeba będzie przewrócić go na chodnik.Z prowadzonej nieustannie przez agenta oceny sytuacjiprzeglądała prosta, doprowadzająca do szaleństwa litania myśli(laurel maryland laurel rnaryland laurel maryland laurel).- Tak - przytaknął Carter.- Będzie trudniej, niż sądzą ludzie.trudniej, niż pan sądzi, ale wygra pan.On przegra.Polska.Polska go pokona.Carter tylko patrzył na niego z uprzejmym uśmiechem.- Ma pan córkę.Idzie do szkoły prywatnej w Waszyngtonie.Idzie do szkoły.- ale to było w martwejstrefie - szkoły.nazwanej chyba imieniem wyzwolonego niewolnika.- Kolego, proszę stąd odejść - powiedział agent.Carter spojrzał na niego i ochroniarz przycichł.- Miło mi było pana spotkać - powiedział Carter.- Była to wielka, choć nieco zaskakującaprzyjemność.I nagle Johnny znowu był sobą.Przeszło.Czuł, że zmarzły mu uszy, że musi iść do łazienki.- %7łyczę miłego poranka - odezwał się niezręcznie.- Dziękuję.Nawzajem.Johnny odszedł do samochodu, świadom śledzącego go spojrzenia agenta.Odjechał, zaniepokojony.Niedługo potem Carter zakończył objazd po New Hampshire i pojechał na Florydę.2W Wiadomościach Walter Cronkite przeszedł do tematu wojny domowej w Libanie.Johnny wstał podrugą szklankę pepsi.Skinął nią w stronę telewizora.Twoje zdrowie, Walt.Za zagładę, zniszczenie, zalos.Gdzie byśmy bez nich byli?Ktoś lekko zapukał do drzwi.Johnny zawołał proszę", spodziewając się Chucka i - być może -zaproszenia do kina dla zmotoryzowanych w Somersworth [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Wyjechał zza rogu i zobaczył trzy niczym się nie wyróżniające limuzyny, zaparkowane przy fabrycebutów, w miejscu w którym obowiązywał zakaz parkowania.Przy bramie w betonowym murze stałJimmy Carter, potrząsając rękami robotników zaczynających właśnie zmianę.Robotnicy nieśli koszyki ipapierowe torby z drugim śniadaniem, wydychali z ust białe chmurki, zawinięci w ciężkie płaszczewydawali się ciągle jeszcze spać.Carter miał uprzejme słowo dla każdego z nich.Jego uśmiech, jeszczenie tak znany jak pózniej, wydawał się świeży, niezmordowany.Nos miał czerwony od mrozu.Johnny zaparkował kawałek dalej.Podszedł do bramy fabryki; świeży śnieg skrzypiał mu podnogami.Agent Cartera obmacał go szybko i stracił zainteresowanie - w każdym razie tak mu sięwydawało.- Będę głosował na każdego, kto postara się obniżyć podatki - mówił właśnie mężczyzna w starejkurtce narciarskiej.Na jednym rękawie jego kurtki widać było konstelację dziurek, wypalonych jakbykwasem akumulatorowym.- Bez żartów, te cholerne podatki mnie zabijają.- Tak, zajmiemy się tym - odparł Carter.- Sytuacja podatkowa będzie jednym z naszychpodstawowych priorytetów, gdy tylko znajdę się w Białym Domu.- W jego głosie brzmiała pogodnapewność siebie, która uderzyła Johnny'ego i sprawiła, że poczuł się niewyraznie.Oczy Cartera, bystre i zdumiewająco niebieskie, odwróciły się w jego kierunku.- Cześć.- Dzień dobry, panie Carter - powiedział Johnny.- Nie pracuję tu.Przejeżdżałem i zobaczyłem pana.- Cóż, miło mi, że pan się zatrzymał.Kandyduję na stanowisko prezydenta.- Wiem.Carter wyciągnął rękę.Johnny ujął ją.- Mam nadzieję.- zaczął Carter.i przerwał.Poczuł coś jakby błysk - nagły, potężny cios, jakby włożył rękę w gniazdko elektryczne.Jegospojrzenie stało się nagle ostre.Patrzyli na siebie przez chwilę, która wydawała się bardzo długa.Agentowi wcale się to nie spodobało.Przysunął się do kandydata gwałtownymi ruchami zacząłrozpinać płaszcz.Gdzieś za nimi o tysiąc mil za nimi, zegar fabryki jednym gwizdkiem oznajmiłrześkiemu, błękitnemu porankowi nadejście godziny siódmej.Johnny puścił dłoń Cartera, ale obaj ciągle w siebie się wpatrywali.Co to, do diabła, było? - zapytał Carter, bardzo cicho.- Pan pewnie się gdzieś śpieszy, nie? - rzekł nagle agent, kładąc dłoń na ramieniu Johnny'ego.Miałogromną dłoń.- Prawda?- Wszystko w porządku - powiedział Carter.- Zostanie pan prezydentem - stwierdził Johnny.Dłoń agenta ciągle spoczywała na jego ramieniu i od niego także coś odbierał.Agentowi(oczy)nie podobały się jego oczy.Myślał, że(oczy mordercy, oczy psychopaty)są chłodne i dziwne i jeśli ten facet choćby włoży rękę do kieszeni, jeśli choćby wykona ruch w tymkierunku, trzeba będzie przewrócić go na chodnik.Z prowadzonej nieustannie przez agenta oceny sytuacjiprzeglądała prosta, doprowadzająca do szaleństwa litania myśli(laurel maryland laurel rnaryland laurel maryland laurel).- Tak - przytaknął Carter.- Będzie trudniej, niż sądzą ludzie.trudniej, niż pan sądzi, ale wygra pan.On przegra.Polska.Polska go pokona.Carter tylko patrzył na niego z uprzejmym uśmiechem.- Ma pan córkę.Idzie do szkoły prywatnej w Waszyngtonie.Idzie do szkoły.- ale to było w martwejstrefie - szkoły.nazwanej chyba imieniem wyzwolonego niewolnika.- Kolego, proszę stąd odejść - powiedział agent.Carter spojrzał na niego i ochroniarz przycichł.- Miło mi było pana spotkać - powiedział Carter.- Była to wielka, choć nieco zaskakującaprzyjemność.I nagle Johnny znowu był sobą.Przeszło.Czuł, że zmarzły mu uszy, że musi iść do łazienki.- %7łyczę miłego poranka - odezwał się niezręcznie.- Dziękuję.Nawzajem.Johnny odszedł do samochodu, świadom śledzącego go spojrzenia agenta.Odjechał, zaniepokojony.Niedługo potem Carter zakończył objazd po New Hampshire i pojechał na Florydę.2W Wiadomościach Walter Cronkite przeszedł do tematu wojny domowej w Libanie.Johnny wstał podrugą szklankę pepsi.Skinął nią w stronę telewizora.Twoje zdrowie, Walt.Za zagładę, zniszczenie, zalos.Gdzie byśmy bez nich byli?Ktoś lekko zapukał do drzwi.Johnny zawołał proszę", spodziewając się Chucka i - być może -zaproszenia do kina dla zmotoryzowanych w Somersworth [ Pobierz całość w formacie PDF ]