[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy się wykręcałem, żeby w zasięgu38oczu mieć góry mieniące się złotem, on w jakimśwęzełku koniuszkami palców wyszukał papierosai zapalił.Zaraz potem przeprosił mnie, że matylko jednego.Wyraziłem zdziwienie, że chce mu.się tak wcze-śnie wstawać.Zrobił nieokreślony gest i zapytał,czy na kogoś czekam.Odpowiedziałem, że nadmorzem nie czeka się na nikogo.Wtedy jednympodskokiem wyciągnął się na brzuchu, oparł nałokciach i zaczął mi się przypatrywać, paląc.Powiedział, że wygląd targowiska, jaki plażaprzybiera w pózniejszych godzinach, odrzuca go.Dzieci, parasole, niańki, całe rodziny.Gdyby tood niego zależało, zabroniłby czegoś podobnego.Zapytałem, czemu wobec tego przyjeżdża nadmorze: można siedzieć w mieście, gdzie parasoliod słońca nie ma. Lada moment wyjrzy słońce powiedziałobracając się, żeby widzieć góry.Milczeliśmy jakiś czas; zaledwie lekkie szelestynaruszały ciszę. Długo pan tu zostaje? zapytał po chwili.Odpowiedziałem, że nie wiem, i ponownie przesu-nąłem wzrokiem po morzu.Tym razem dostrze-głem jakiś czarny punkt.Berti też popatrzyłi powiedział: To pana kolega.Siedział na boi,kiedy przyszedłem.A jak pływa! Pan umie pły-wać?Potem odrzucił papierosa i wstał. Pan dziśbędzie w domu? zapytał. Chciałbym z pa-nem pomówić. Możesz to zrobić teraz odparłem unoszącwzrok. Pan czeka na swoich znajomych.Powiedziałem mu, żeby się nie zgrywał.O cochodzi? O lekcje?Usiadł z powrotem i wbił wzrok w kolana.Za-39czął mówić jak uczeń wywołany do odpowiedzi,raz po raz się zacinając.Powiedział, że właściwiesię nudzi, że brak mu towarzystwa oraz że byłbybardzo zadowolony, gdyby czasem mógł ze mnąporozmawiać, razem poczytać jakąś książkę, oczy-wiście nie mają to być lekcje % poczytać ot tak,jak niekiedy robiliśmy w szkole, gdy wyjaśniałemim pewne-sprawy, 'dyskutowałem i uczyłem gotylu rzeczy, co do których wie, że nie ma o nichpojęcia.Zerkałem w jego stronę od niechcenia, ale i za-intrygowany.Był jednym z tych chłopców, któ-rzy chodzą do szkoły, ponieważ ich tam wysyłają,a kiedy nauczyciel mówi, patrzą na niego oczamiwybałuszonymi i znudzonymi.Teraz, nagi i opa-lony, obejmował rękami kolana i niespokojnie sięuśmiechał.Niewykluczone, pomyślałem, że tacychłopcy są najbardziej bystrzy.Poszedł, gdy głowa Dora była już prawieu brzegu.Podniósł się gwałtownie i powiedział: Do widzenia." Między kabinami zaczęli przecho-dzić inni plażowicze, wydało mi się nawet, że po-biegł za jakąś spódnicą, która zniknęła wśródbudek.Tymczasem Doro wychodził z wody, po-chylony jak w czasie wspinaczki oraz lśniącyi ociekający kroplami, z jasną głową pod czep-kiem, co wszystko razem sprawiało, że wyglądałjak atleta.Kołysząc się, stanął przede mną zdy-szany.Pod mostkiem i żebrami drgały mu jeszczemięśnie.Nieodparcie przypomniał mi się pan Gui-do, przypomniała się rozmowa, prowadzona z nimpoprzedniego wieczora, niechcący więc uśmiech-nąłem się w sposób nieokreślony.Doro, ściągającczepek, bąknął: Co się dzieje? Nic odpowiedziałem. Właśnie myślałemo panu Guidzie, o przystojniaku, który obrastasadłem.Warto się jednak nie żenić.40 % Gdyby tak każdego rana popływał z go-dzinkę, stałby się innym człowiekiem powie-dział Doro i kolanami padł na piasek.Z Bertim widziałem się znowu w południe wjadłodajni.Zatrzymał się wśród stolików z kurtkąna plecach, zarzuconą na sportową koszulę gra-natowego koloru.Dałem mu znak, żeby się zbli-żył.Ruszając w moją stronę, po drodze zabrałkrzesło sprzed jednego ze stolików, ale uwaga,z jaką mu się przyglądałem, sprawiła, że się spe-szył: zatrzymał się, z ramion ześliznęła mu siękurtka; aby ją podnieść, musiał wypuścić z rękikrzesło.Poprosiłem, żeby usiadł.Tym razem poczęstował mnie papierosem i odrazu przemówił.Ja zaś, zapaliwszy fajkę, milcza-łem; pozwoliłem mu mówić, co chce [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Gdy się wykręcałem, żeby w zasięgu38oczu mieć góry mieniące się złotem, on w jakimśwęzełku koniuszkami palców wyszukał papierosai zapalił.Zaraz potem przeprosił mnie, że matylko jednego.Wyraziłem zdziwienie, że chce mu.się tak wcze-śnie wstawać.Zrobił nieokreślony gest i zapytał,czy na kogoś czekam.Odpowiedziałem, że nadmorzem nie czeka się na nikogo.Wtedy jednympodskokiem wyciągnął się na brzuchu, oparł nałokciach i zaczął mi się przypatrywać, paląc.Powiedział, że wygląd targowiska, jaki plażaprzybiera w pózniejszych godzinach, odrzuca go.Dzieci, parasole, niańki, całe rodziny.Gdyby tood niego zależało, zabroniłby czegoś podobnego.Zapytałem, czemu wobec tego przyjeżdża nadmorze: można siedzieć w mieście, gdzie parasoliod słońca nie ma. Lada moment wyjrzy słońce powiedziałobracając się, żeby widzieć góry.Milczeliśmy jakiś czas; zaledwie lekkie szelestynaruszały ciszę. Długo pan tu zostaje? zapytał po chwili.Odpowiedziałem, że nie wiem, i ponownie przesu-nąłem wzrokiem po morzu.Tym razem dostrze-głem jakiś czarny punkt.Berti też popatrzyłi powiedział: To pana kolega.Siedział na boi,kiedy przyszedłem.A jak pływa! Pan umie pły-wać?Potem odrzucił papierosa i wstał. Pan dziśbędzie w domu? zapytał. Chciałbym z pa-nem pomówić. Możesz to zrobić teraz odparłem unoszącwzrok. Pan czeka na swoich znajomych.Powiedziałem mu, żeby się nie zgrywał.O cochodzi? O lekcje?Usiadł z powrotem i wbił wzrok w kolana.Za-39czął mówić jak uczeń wywołany do odpowiedzi,raz po raz się zacinając.Powiedział, że właściwiesię nudzi, że brak mu towarzystwa oraz że byłbybardzo zadowolony, gdyby czasem mógł ze mnąporozmawiać, razem poczytać jakąś książkę, oczy-wiście nie mają to być lekcje % poczytać ot tak,jak niekiedy robiliśmy w szkole, gdy wyjaśniałemim pewne-sprawy, 'dyskutowałem i uczyłem gotylu rzeczy, co do których wie, że nie ma o nichpojęcia.Zerkałem w jego stronę od niechcenia, ale i za-intrygowany.Był jednym z tych chłopców, któ-rzy chodzą do szkoły, ponieważ ich tam wysyłają,a kiedy nauczyciel mówi, patrzą na niego oczamiwybałuszonymi i znudzonymi.Teraz, nagi i opa-lony, obejmował rękami kolana i niespokojnie sięuśmiechał.Niewykluczone, pomyślałem, że tacychłopcy są najbardziej bystrzy.Poszedł, gdy głowa Dora była już prawieu brzegu.Podniósł się gwałtownie i powiedział: Do widzenia." Między kabinami zaczęli przecho-dzić inni plażowicze, wydało mi się nawet, że po-biegł za jakąś spódnicą, która zniknęła wśródbudek.Tymczasem Doro wychodził z wody, po-chylony jak w czasie wspinaczki oraz lśniącyi ociekający kroplami, z jasną głową pod czep-kiem, co wszystko razem sprawiało, że wyglądałjak atleta.Kołysząc się, stanął przede mną zdy-szany.Pod mostkiem i żebrami drgały mu jeszczemięśnie.Nieodparcie przypomniał mi się pan Gui-do, przypomniała się rozmowa, prowadzona z nimpoprzedniego wieczora, niechcący więc uśmiech-nąłem się w sposób nieokreślony.Doro, ściągającczepek, bąknął: Co się dzieje? Nic odpowiedziałem. Właśnie myślałemo panu Guidzie, o przystojniaku, który obrastasadłem.Warto się jednak nie żenić.40 % Gdyby tak każdego rana popływał z go-dzinkę, stałby się innym człowiekiem powie-dział Doro i kolanami padł na piasek.Z Bertim widziałem się znowu w południe wjadłodajni.Zatrzymał się wśród stolików z kurtkąna plecach, zarzuconą na sportową koszulę gra-natowego koloru.Dałem mu znak, żeby się zbli-żył.Ruszając w moją stronę, po drodze zabrałkrzesło sprzed jednego ze stolików, ale uwaga,z jaką mu się przyglądałem, sprawiła, że się spe-szył: zatrzymał się, z ramion ześliznęła mu siękurtka; aby ją podnieść, musiał wypuścić z rękikrzesło.Poprosiłem, żeby usiadł.Tym razem poczęstował mnie papierosem i odrazu przemówił.Ja zaś, zapaliwszy fajkę, milcza-łem; pozwoliłem mu mówić, co chce [ Pobierz całość w formacie PDF ]