[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może niewielka robota dla inżynieramiejskiego i może będę musiał zamienić parę słów zdyrektorem Wydziału Kultury i Sztuki w sprawie kadr.Możemy porozmawiać o tym pózniej. Dobrze  powiedziała Agathe. Po lunchu. Tak. Tibo się zawahał. Ma pani jakieś plany?Pewnie spotyka się pani ze Stopakiem? Nie.Zaszalałam, pozwoliłam sobie na nowepudełko śniadaniowe, zrobiłam kilka kanapek i mamzamiar zjeść je na rynku, przy fontannie.Wiele dziewcząttak robi.  Owszem, widuję je  przyznał Tibo.Skończyły im się tematy do rozmowy.Dlatego teżzamiast powiedzieć:  Na litość boską, Agathe, wyjdzmystąd, pobiegnijmy na prom, pożeglujmy do Myślnika,wynajmijmy pokój w hotelu i spędzmy tam całą noc, pijącszampana i kochając się aż do upojenia, i nie wracajmy ażdo rana!", Tibo się nie odezwał. To nie będę już panu przeszkadzać. %7łyczę smacznego.I Tibo ukrył się za pustą tacką na korespondencjęprzychodzącą.Agathe wyszła.Czekał i nasłuchiwał.Podszedł do drzwi między ich pokojami.Na pewnowyszła.Spojrzał za róg, w stronę jej biurka.Nie było jejtam.Tibo opuścił gabinet.Zszedł z grubego niebieskiegodywanu na zimne i twarde lastryko w korytarzuprowadzącym do tylnych schodów.Gdyby skierował sięna dół i minął budkę Petera Stavo, mógłby dotrzeć narynek.Poszedł w górę, obok Wydziału Planowania,gabinetów miejskiego inżyniera i sekretarza Rady Miasta,obok Wydziału Koncesji i Rozrywki, wspiął się trzypiętra w górę, aż wąskie i niskie schody doprowadziły godo gładkich drzwi.Tibo wyjął z kieszeni pęk kluczy.Przejrzał je,otworzył drzwi i wszedł do niewielkiego białego pokoju.Podłogę pokrywała warstwa kurzu z rozkładającego sięgipsu.Stały tu drabiny oparte o ściany i wiadra,bezimienne kształty były pokryte szarymi płachtami, a cztery drewniane stopnie prowadziły do kolejnych drzwi.Tibo znów się wspiął i wyszedł w niebo.Otaczał gobłękit, niczym moją rzezbę stojącą samotnie na szczycienajwyższej wieży katedry, błękit od nieba nad głową po tęciemną plamę na horyzoncie, która mogła być promemwracającym do domu.Błękit.Spojrzał w dół na rynek, na gołębie, ludzi nazakupach i urzędników idących po ciastka, szukającAgathe, jej kształtów, jej kroku.I oto była.Siedziała nabrzegu misy fontanny i odchylała się do tyłu, wystawiająctwarz do słońca.Torebkę i pudełko śniadaniowe schowałabezpiecznie pod nogami.Dobry Burmistrz Krovic patrzył na nią, na jejniebieską sukienkę, jej niebiesko emaliowane pudełkośniadaniowe, błękit nieba nad Kropką odbijający się wwodzie fontanny, a wszystko przyćmiewał błękit jej oczu,który, jak sobie wmawiał, dostrzegał z tej odległości, inagle powiedział sam do siebie:  Chabrowy".Tibo takijuż był.Czasem mu się zdarzało.Zupełnie bez powodu wjego głowie pojawiały się piękne słowa. Sirocco"  tobyło jedno z nich i  kariatyda"  to było drugie.Chabrowy, sirocco, kariatyda.Ale w niektóre dni miałproblem z przypomnieniem sobie tych wyrazów. Jak sięnazywa kolumna wyrzezbiona w kształcie kobiety?". Kariatyda" pozostawała poza zasięgiem jego pamięci, ażzaczynał się zastanawiać:  Czy się starzeję? Czy tracęrozum?".Ostatnio znajdował grube, szorstkie pniaki w swoich brwiach.Nie był szczególnie próżny, ale musiał przyznać,że zapanowanie nad nimi sprawia mu coraz większątrudność, a tamtego wieczora miał obawy, że sięwykrwawi na śmierć po nie do końca udanej próbieusunięcia niechcianych włosów wyrastających mu z uszujak u wilka. Starzeję się  szepnął i westchnął.Lecz w takich chwilach, w chwilach, kiedy mógłpatrzeć na Agathe Stopak tak długo, jak tylko chciał,kiedy mógł się nią nasycić, Tibo nie myślał, że sięstarzeje.Wiatr od Myślnika popchnął w jego stronę miejskąflagę.Tibo chwycił jej róg i pocałował.Puszczając go,wciąż patrzył na Agathe. Wkrótce katedralne dzwony znów się odezwały.Urzędnicy, sprzedawczynie i Agathe zaczęli wracać zprzerwy.Kiedy dotarła do biura, Dobry Burmistrz Krovicsiedział przy biurku tak, jak go zostawiła.Gazetarozłożona na niedokończonej krzyżówce, pusta filiżankapo kawie i resztki ciastek powiedziały jej bardzo wiele. Powinien się pan lepiej odżywiać, panie burmistrzu poradziła Agathe, zbierając okruchy w nastawioną dłoń. Wieczorem zjem coś porządnego. Mam nadzieję, że tak pan zrobi.Chce się pan terazzająć tymi listami?Poszła po notatnik, wróciła, usiadła na zielonymkrześle naprzeciwko biurka Tiba i zanotowała jego list domiejskiego inżyniera i drugi do dyrektora WydziałuKultury i Sztuki. Jak pani sądzi, czy potrzebujemy ludzi, by otwieralidrzwi muzeum przed gośćmi?  spytał ją Tibo. Czy to wszystko, co robią? Chyba tak. To nie jestem pewna  odparła Agathe. Ile impłacimy? Tego też nie wiem.Dlatego chcę porozmawiać zdyrektorem. Cóż. Agathe wyraznie się wahała. Niechciałabym, żeby ktokolwiek stracił pracę, ale z drugiejstrony, jako podatnik. Tak właśnie sądziłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl