[ Pobierz całość w formacie PDF ]
." Czyżby ukrywał przede mną jeszcze jakąś babę? Po co to robi? Wie, że jestemtolerancyjna.Aha, vis - a - vis pensjonatu stale stoi zaparkowany biały opel.Dzień i noc siedzi tamdwóch facetów - przystojniaczki z odżywki dla niemowląt.Włoski w kędziorach, cera - krew zmlekiem, przy czym jeden jest okrągły jak świński tyłeczek, drugi ma czuprynę tak białą, żemógłby ją sprzedać na brodę św.Mikołajowi.Jeśli tak wyglądają francuscy tajniacy, to gratuluję.Wydają się nie jeść, nie spać.Tylko są.Nawet papierosa żaden nie zapali.Pytałam o nich Meffa.Wzrok mu uciekł i bąknął tylko: Nie mieszaj się w cudze sprawy!" A ja tak bardzo chciałabympomóc.Wczoraj wieczorem urwałam się na spacer.Przechodząc koło opla ukłoniłam siępasażerom.Udali, że mnie nie widzą.Ale kiedy wracałam, musieli widocznie dostać noweinstrukcje, bo uśmiechnęli się do mnie i pozdrowili.Myślałam, żeby z nimi pogadać, ale o czym?Więc nie gadałam.Sądzę, że gdyby udało mi się wyciągnąć Meffa z tego przygnębiającego przybytku,doszedłby do siebie, i do mnie.Gdybym tylko wiedziała, co go tu trzyma.Pieniądze?Wczoraj byłam świadkiem awantury.Meff sądził chyba, że go nie słyszę.Rozmowa toczyłasię w przedpokoju naszego apartamentu.Jej początku nie słyszałam, dopiero podniesione głosywzbudziły moją ciekawość.Jeden z tych kakaowców, zdaje się Ali, wyrzucał Meffowi, dlaczegonie chodzi do biblioteki.- Nie chcę jej tam spotykać! - wołał mój biedaczyna.- Musisz! - niezwykle poufale odpowiedział Ali - on by tak zrobił.- Powiedzcie mi przynajmniej, po co? Kiedy się to skończył Boże.- Milcz, człowieku!Trzasnęły drzwi.Najwyrazniej bezczelny asystent wyszedł.Meff cofnął się do pokoju izobaczył mnie.Na moment zaniemówił.Potem, spuszczając wzrok, pospiesznie wygrzebał jakąśksiążkę ze stosu czasopism.- Diabełku - powiedziałam - czy nie możesz mieć do mnie trochę zaufania?- Nie nazywaj mnie diabełkiem! - krzyknął i wybiegł z pokoju.A potem przyszła noc.Podobna do poprzedniej.Próbowałam go trochę rozbawić, aleodwrócił się plecami.Zza ściany dobiegały szmery i chichoty. Stypendyści" zabawiali się na swójsposób.Dałam spokój karesom.Nie rozmawialiśmy.Wszystkie moje próby tego wieczoranatrafiały na suchy mur milczenia.Zasnęłam szybko, z tym że był to sen płytki.Gdzieś po dwóchgodzinach obudził mnie jakiś odgłos.Nie wykonując ruchu otworzyłam oczy.Ciemność.Nawet zpokoju asystentów nie sączyło się żadne światło.Obok mnie rozlegał się cichy szloch.Mój mężczyzna leżał z twarzą wtuloną w poduszkę iłkał jak małe dziecko, zgubione podczas wycieczki do lasu.Nie wiem, co mi strzeliło do głowy.Obróciłam się i bardzo delikatnie przytuliłam go do siebie jak matka.Szloch przycichł.Odczułamciepły prąd i dreszcz, który go przeszedł.Zaczęłam go głaskać, delikatnie, choć zdecydowanie.Nieoponował.Rozpięłam pidżamę.Nadal był potulny jak mały jelonek.Niezle.Obróciłam go bezwiększego oporu niczym frezer i pocałowałam.Przytulił się do mnie po dziecinnemu.Możenaprawdę spał.Nie przestając go pieścić, pozbywałam się zawadzającej garderoby.Był corazbliższy.Pociągnęłam go ruchem wioślarza.Doszedł do mnie.- Nie, nie i - krzyknął ! usiadł na łóżku.Poczułam się jak zepsuty bumerang.- Powiedz, co clę dręczy? Co się stało w ciągu tego tygodnia? Jesteś naprawdę Inny.- O jedno cię proszę, nie pytaj.moie kiedyś będzie inaczej.- Ale ja ci chcę pomóc!- Nikt mi nie może pomóc! Jestem zgubiony.- Szantażują cię?Nie odpowiedział, ale nie zaprzeczył. - Grozi ci śmierć? Wzruszenie ramionami.- A kim oni właściwie są? Gangsterzy? Terroryści? Czego chcą od ciebie?- Już nic nie wiem.Czasami nawet myślę, że postradałem zmysły.- Dlaczego?- Czy wierzysz w diabły, Marion?Jako dobra katoliczka oczywiście wierzyłam w diabły, tak jak w Trójcę Zwiętą iNiepokalane Poczęcie.Nie w facetów z rogami czy widłami, tyłko w bezcielesne siły Zła, które sąwszędzie, a głównie w nas samych.- A masz z nimi jakieś kłopoty? - zapytałam prawie wesoło.- Chciałbym się spotkać z księdzem.- Katolickim? - spytałam zaskoczona.- Oczywiście.Znaczy.może być również katolicki.Muszę się o coś zapytać, ale oni".mnie pilnują - przez moment angielszczyzna Meffa podszyta była silnym akcentem francuskim.- Aw ogóle chce mi się spać.- Choć naciskałam go jak tubkę z ketchupem, nie wydusiłam już anisłowa.Kiedy rano znów poleciał do miasta, wybrałam się przewietrzyć.Blondasy trwały na swymposterunku.Jeden z nich, z uśmiechem mogącym reklamować pastę do zębów, zagadał nawet:- Piękny dzień, nieprawdaż, madamoiselle?- Lubię takie bajery, ale po południu - odpaliłam.Musiało go to bardzo zmieszać, bo oblałsię prawdziwie pensjonarskim pąsem.Czyżby glina dziewica?Postanowiłam wreszcie udać się z moimi kudłami do dobrego francuskiego fryzjera, któryod mojego stałego różniłby się zapewne głównie ceną [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
." Czyżby ukrywał przede mną jeszcze jakąś babę? Po co to robi? Wie, że jestemtolerancyjna.Aha, vis - a - vis pensjonatu stale stoi zaparkowany biały opel.Dzień i noc siedzi tamdwóch facetów - przystojniaczki z odżywki dla niemowląt.Włoski w kędziorach, cera - krew zmlekiem, przy czym jeden jest okrągły jak świński tyłeczek, drugi ma czuprynę tak białą, żemógłby ją sprzedać na brodę św.Mikołajowi.Jeśli tak wyglądają francuscy tajniacy, to gratuluję.Wydają się nie jeść, nie spać.Tylko są.Nawet papierosa żaden nie zapali.Pytałam o nich Meffa.Wzrok mu uciekł i bąknął tylko: Nie mieszaj się w cudze sprawy!" A ja tak bardzo chciałabympomóc.Wczoraj wieczorem urwałam się na spacer.Przechodząc koło opla ukłoniłam siępasażerom.Udali, że mnie nie widzą.Ale kiedy wracałam, musieli widocznie dostać noweinstrukcje, bo uśmiechnęli się do mnie i pozdrowili.Myślałam, żeby z nimi pogadać, ale o czym?Więc nie gadałam.Sądzę, że gdyby udało mi się wyciągnąć Meffa z tego przygnębiającego przybytku,doszedłby do siebie, i do mnie.Gdybym tylko wiedziała, co go tu trzyma.Pieniądze?Wczoraj byłam świadkiem awantury.Meff sądził chyba, że go nie słyszę.Rozmowa toczyłasię w przedpokoju naszego apartamentu.Jej początku nie słyszałam, dopiero podniesione głosywzbudziły moją ciekawość.Jeden z tych kakaowców, zdaje się Ali, wyrzucał Meffowi, dlaczegonie chodzi do biblioteki.- Nie chcę jej tam spotykać! - wołał mój biedaczyna.- Musisz! - niezwykle poufale odpowiedział Ali - on by tak zrobił.- Powiedzcie mi przynajmniej, po co? Kiedy się to skończył Boże.- Milcz, człowieku!Trzasnęły drzwi.Najwyrazniej bezczelny asystent wyszedł.Meff cofnął się do pokoju izobaczył mnie.Na moment zaniemówił.Potem, spuszczając wzrok, pospiesznie wygrzebał jakąśksiążkę ze stosu czasopism.- Diabełku - powiedziałam - czy nie możesz mieć do mnie trochę zaufania?- Nie nazywaj mnie diabełkiem! - krzyknął i wybiegł z pokoju.A potem przyszła noc.Podobna do poprzedniej.Próbowałam go trochę rozbawić, aleodwrócił się plecami.Zza ściany dobiegały szmery i chichoty. Stypendyści" zabawiali się na swójsposób.Dałam spokój karesom.Nie rozmawialiśmy.Wszystkie moje próby tego wieczoranatrafiały na suchy mur milczenia.Zasnęłam szybko, z tym że był to sen płytki.Gdzieś po dwóchgodzinach obudził mnie jakiś odgłos.Nie wykonując ruchu otworzyłam oczy.Ciemność.Nawet zpokoju asystentów nie sączyło się żadne światło.Obok mnie rozlegał się cichy szloch.Mój mężczyzna leżał z twarzą wtuloną w poduszkę iłkał jak małe dziecko, zgubione podczas wycieczki do lasu.Nie wiem, co mi strzeliło do głowy.Obróciłam się i bardzo delikatnie przytuliłam go do siebie jak matka.Szloch przycichł.Odczułamciepły prąd i dreszcz, który go przeszedł.Zaczęłam go głaskać, delikatnie, choć zdecydowanie.Nieoponował.Rozpięłam pidżamę.Nadal był potulny jak mały jelonek.Niezle.Obróciłam go bezwiększego oporu niczym frezer i pocałowałam.Przytulił się do mnie po dziecinnemu.Możenaprawdę spał.Nie przestając go pieścić, pozbywałam się zawadzającej garderoby.Był corazbliższy.Pociągnęłam go ruchem wioślarza.Doszedł do mnie.- Nie, nie i - krzyknął ! usiadł na łóżku.Poczułam się jak zepsuty bumerang.- Powiedz, co clę dręczy? Co się stało w ciągu tego tygodnia? Jesteś naprawdę Inny.- O jedno cię proszę, nie pytaj.moie kiedyś będzie inaczej.- Ale ja ci chcę pomóc!- Nikt mi nie może pomóc! Jestem zgubiony.- Szantażują cię?Nie odpowiedział, ale nie zaprzeczył. - Grozi ci śmierć? Wzruszenie ramionami.- A kim oni właściwie są? Gangsterzy? Terroryści? Czego chcą od ciebie?- Już nic nie wiem.Czasami nawet myślę, że postradałem zmysły.- Dlaczego?- Czy wierzysz w diabły, Marion?Jako dobra katoliczka oczywiście wierzyłam w diabły, tak jak w Trójcę Zwiętą iNiepokalane Poczęcie.Nie w facetów z rogami czy widłami, tyłko w bezcielesne siły Zła, które sąwszędzie, a głównie w nas samych.- A masz z nimi jakieś kłopoty? - zapytałam prawie wesoło.- Chciałbym się spotkać z księdzem.- Katolickim? - spytałam zaskoczona.- Oczywiście.Znaczy.może być również katolicki.Muszę się o coś zapytać, ale oni".mnie pilnują - przez moment angielszczyzna Meffa podszyta była silnym akcentem francuskim.- Aw ogóle chce mi się spać.- Choć naciskałam go jak tubkę z ketchupem, nie wydusiłam już anisłowa.Kiedy rano znów poleciał do miasta, wybrałam się przewietrzyć.Blondasy trwały na swymposterunku.Jeden z nich, z uśmiechem mogącym reklamować pastę do zębów, zagadał nawet:- Piękny dzień, nieprawdaż, madamoiselle?- Lubię takie bajery, ale po południu - odpaliłam.Musiało go to bardzo zmieszać, bo oblałsię prawdziwie pensjonarskim pąsem.Czyżby glina dziewica?Postanowiłam wreszcie udać się z moimi kudłami do dobrego francuskiego fryzjera, któryod mojego stałego różniłby się zapewne głównie ceną [ Pobierz całość w formacie PDF ]