[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Masz pan klucz w książce, tłumaczenie - powiedział stając przy nim.- Klucz.ja.nie.- bełkotał Petersen.Był to ładny chłopak, z jasnym lokiem nad czołemi nadzwyczaj pięknymi błękitnymi oczami, które w tej chwili migotały lękliwie.- Nie masz pan klucza w książce?- Nie.panie profesorze.panie doktorze.klucza? Doprawdy nie mam klucza.Pan jestw błędzie.Pan rzuca na mnie niesłuszne podejrzenie.- Petersen wyrażał się inaczej, niżzazwyczaj się wyrażano.Strach wpłynął na ten wyszukany sposób mówienia, przy tym zdawałomu się, że to wywrze wrażenie na nauczycielu.- Ja nie oszukuję - wyjąkał z rozpaczy.- Zawszebyłem uczciwy.całe życie!Ale doktor Mantelsack był zbyt pewien tej smutnej sprawy.- Proszę mi dać książkę - powiedział zimno.Petersen uczepił się książki, podniósł ją do góry w obu rękach zaklinającym ruchem idalej deklamował na pół obezwładnionym językiem: - Niech mi pan wierzy.panie profesorze.panie doktorze.Nic nie ma w książce.Nie mam klucza.Nie oszukiwałem.zawsze byłemuczciwy.- Proszę mi dać książkę - powtórzył nauczyciel i tupnął nogą.Wówczas Petersen osłabł i zszarzał na twarzy.- Dobrze - powiedział i oddał książkę - oto jest.Tak, jest tam klucz! Niech pan spojrzy,siedzi tam!.Ale go nie używałem! - rzucił nagle w powietrze.Ale doktor Mantelsack puścił mimo uszu to niedorzeczne kłamstwo, które dyktowałarozpacz.Wyciągnął klucz , przyglądał mu się z takim wyrazem twarzy, jakby trzymał w rękucuchnący śmieć, wsunął go do kieszeni, a Owidiusza pogardliwie odrzucił Petersenowi.- Dziennik - rzekł głucho.Adolf Todtenhaupt usłużnie przyniósł dziennik i Petersen otrzymał pałkę za usiłowanieoszustwa, co kładło go na długi czas i przypieczętowywało pozostanie w tym samym oddziale poWielkanocy.- Jesteś pan zakałą klasy - powiedział jeszcze doktor Mantelsack, po czym powrócił nakatedrę.Petersen usiadł niby skazaniec.Można było zauważyć, że jego sąsiad odsunął się nieco odniego.Wszyscy patrzyli na niego z mieszaniną wstrętu, współczucia i grozy.Był powalony,samotny i najzupełniej opuszczony - dlatego że został złapany.Wszyscy mieli o nim jednakowąopinię - wszyscy uważali, że jest zakałą klasy.Uznano i zaakceptowano jego wypadek równiebez oporu, jak uznano i zaakceptowano powodzenie Timma i Buddenbrooka oraz nieszczęściebiednego Mummego.On sam był również tego zdania.Jeśli któryś z tych dwudziestu pięciu młodzieńców był tęgiej budowy, silny iprzygotowany do życia takiego, jakim ono jest, brał w owej chwili rzeczy zupełnie tak, jak sięone przedstawiały, nie czuł się dotknięty i uważał, że oczywiście wszystko to jest w porządku.Były jednak oczy, które w ponurym zamyśleniu wpatrywały się w jeden punkt.Mały Jan utkwiłwzrok w szerokich plecach Hansa Hermanna Kiliana, a jego złotobrunatne, niebieskawoocienione oczy pełne były obrzydzenia, oporu i lęku.Ale doktor Mantelsack dalej prowadziłlekcję.Wywołał innego ucznia, Adolfa Todtenhaupta, miał bowiem na dzisiaj dosyć badanianiepewnych.A potem nastąpił jeszcze jeden miernie przygotowany, który nawet nie wiedział, coto znaczy: patula Jovis arbore, glandes, dlatego też musiał to powiedzieć Buddenbrook.Powiedział to cicho i nie patrząc, gdyż pytał go doktor Mantelsack, i otrzymał w odpowiedzikiwnięcie głową.A gdy produkcje uczniów skończyły się, nikt już nie zajmował się lekcją.DoktorMantelsack kazał jednemu z najzdolniejszych uczniów tłumaczyć dalej na własną rękę i słuchałrównie nieuważnie jak tamtych dwudziestu czterech, którzy zaczęli przygotowywać się donastępnej lekcji.To już było obojętne.Nikomu nie można było dać za to stopnia ani w ogóleocenić tego jako dowód zapału.Lekcja zresztą miała się zaraz skończyć.Skończyła się; rozległsię dzwonek.Tak to powiodło się małemu Janowi.Nawet i kiwnięcie głową otrzymał.- No więc - powiedział Kaj, gdy szli między kolegami przez gotyckie korytarze do salichemicznej.- Cóż ty na to, Hanno! Skoro spojrzy Cezarowi w oczy.Miałeś niesłychaneszczęście.- Wstręt mnie ogarnia, Kaju - rzekł mały Jan.- Nie chcę takiego szczęścia, niedobrze misię robi z tego.Kaj wiedział, że na miejscu Hanna odczuwałby zupełnie to samo.Sala chemiczna miała amfiteatralnie ustawione ławki, długi stół do doświadczeń i dwieoszklone szafy pełne flaszeczek.W klasie było ostatnio znowu bardzo gorąco i duszno, ale tutajpowietrze nasycone było siarkowodorem, który służył do doświadczeń i cuchnął ponad wszelkąmiarę.Kaj otworzył szeroko okno, potem porwał zeszyt Adolfa Todtenhaupta i zaczął z wielkimpośpiechem przepisywać dzisiejsze zadanie.Hanno oraz kilku innych postąpili podobnie.Zajęłoto całą pauzę, póki nie zadzwoniono i nie wszedł doktor Marotzke.Jego to właśnie Kaj i Hanno przezwali głębokim profesorem.Był to czarnowłosyczłowiek, średniego wzrostu, o niezwykle żółtej cerze, dwu kosmykach nad czołem, twardej,czarnej jak smoła brodzie i równie czarnych włosach.Wyglądał zawsze jak niewyspany inieumyty, co jednak prawdopodobnie było złudzeniem.Wykładał nauki przyrodnicze, ale głównąjego specjalnością była matematyka i uchodził za wybitnego myśliciela w tej gałęzi wiedzy.Lubił też rozprawiać o filozoficznych miejscach w Biblii i niekiedy, będąc w dobrym imarzycielskim nastroju, zniżał się do udzielania uczniom wyższych klas dziwnych objaśnieńtyczących się tajemniczych miejsc Pisma Zwiętego.Poza tym był oficerem rezerwy, i tozapalonym.Jako urzędnik, będący zarazem wojskowym, był jak najlepiej notowany u dyrektoraWulickego.Najbardziej ze wszystkich nauczycieli pilnował dyscypliny, krytycznym wzrokiembadał front wyprostowanych uczniów i wymagał szybkich oraz zwięzłych odpowiedzi.Topołączenie mistycyzmu z energią miało w sobie coś lekko odpychającego.Otworzono zeszyty i doktor Marotzke zaczął chodzić między ławkami, pukając palcem wkażdy zeszyt, przy czym niektórzy uczniowie, nic nie napisawszy, położyli przed sobą innezeszyty lub stare zadania, czego wcale nie zauważył.Potem rozpoczął lekcję: dwudziestu pięciu młodzieńców, którzy poprzednio popisywalisię gorliwością w stosunku do Owidiusza, teraz musiało czynić to samo z barem, chlorem lub teżstrontem.Hans Herman Kilian dostał dobry stopień, wiedział bowiem, że BaSo#4, czyli baryt,jest środkiem najczęściej używanym do fałszowania surowców.W ogóle był on najlepszym zewszystkich uczniów, ponieważ chciał zostać oficerem.Hanno i Kaj nic nie wiedzieli i w notesiedoktora Marotzke otrzymali złe stopnie.Gdy zaś skończyło się egzaminowanie, przesłuchiwanie i stawianie stopni, lekcja chemiiprzestała wszystkich interesować [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Masz pan klucz w książce, tłumaczenie - powiedział stając przy nim.- Klucz.ja.nie.- bełkotał Petersen.Był to ładny chłopak, z jasnym lokiem nad czołemi nadzwyczaj pięknymi błękitnymi oczami, które w tej chwili migotały lękliwie.- Nie masz pan klucza w książce?- Nie.panie profesorze.panie doktorze.klucza? Doprawdy nie mam klucza.Pan jestw błędzie.Pan rzuca na mnie niesłuszne podejrzenie.- Petersen wyrażał się inaczej, niżzazwyczaj się wyrażano.Strach wpłynął na ten wyszukany sposób mówienia, przy tym zdawałomu się, że to wywrze wrażenie na nauczycielu.- Ja nie oszukuję - wyjąkał z rozpaczy.- Zawszebyłem uczciwy.całe życie!Ale doktor Mantelsack był zbyt pewien tej smutnej sprawy.- Proszę mi dać książkę - powiedział zimno.Petersen uczepił się książki, podniósł ją do góry w obu rękach zaklinającym ruchem idalej deklamował na pół obezwładnionym językiem: - Niech mi pan wierzy.panie profesorze.panie doktorze.Nic nie ma w książce.Nie mam klucza.Nie oszukiwałem.zawsze byłemuczciwy.- Proszę mi dać książkę - powtórzył nauczyciel i tupnął nogą.Wówczas Petersen osłabł i zszarzał na twarzy.- Dobrze - powiedział i oddał książkę - oto jest.Tak, jest tam klucz! Niech pan spojrzy,siedzi tam!.Ale go nie używałem! - rzucił nagle w powietrze.Ale doktor Mantelsack puścił mimo uszu to niedorzeczne kłamstwo, które dyktowałarozpacz.Wyciągnął klucz , przyglądał mu się z takim wyrazem twarzy, jakby trzymał w rękucuchnący śmieć, wsunął go do kieszeni, a Owidiusza pogardliwie odrzucił Petersenowi.- Dziennik - rzekł głucho.Adolf Todtenhaupt usłużnie przyniósł dziennik i Petersen otrzymał pałkę za usiłowanieoszustwa, co kładło go na długi czas i przypieczętowywało pozostanie w tym samym oddziale poWielkanocy.- Jesteś pan zakałą klasy - powiedział jeszcze doktor Mantelsack, po czym powrócił nakatedrę.Petersen usiadł niby skazaniec.Można było zauważyć, że jego sąsiad odsunął się nieco odniego.Wszyscy patrzyli na niego z mieszaniną wstrętu, współczucia i grozy.Był powalony,samotny i najzupełniej opuszczony - dlatego że został złapany.Wszyscy mieli o nim jednakowąopinię - wszyscy uważali, że jest zakałą klasy.Uznano i zaakceptowano jego wypadek równiebez oporu, jak uznano i zaakceptowano powodzenie Timma i Buddenbrooka oraz nieszczęściebiednego Mummego.On sam był również tego zdania.Jeśli któryś z tych dwudziestu pięciu młodzieńców był tęgiej budowy, silny iprzygotowany do życia takiego, jakim ono jest, brał w owej chwili rzeczy zupełnie tak, jak sięone przedstawiały, nie czuł się dotknięty i uważał, że oczywiście wszystko to jest w porządku.Były jednak oczy, które w ponurym zamyśleniu wpatrywały się w jeden punkt.Mały Jan utkwiłwzrok w szerokich plecach Hansa Hermanna Kiliana, a jego złotobrunatne, niebieskawoocienione oczy pełne były obrzydzenia, oporu i lęku.Ale doktor Mantelsack dalej prowadziłlekcję.Wywołał innego ucznia, Adolfa Todtenhaupta, miał bowiem na dzisiaj dosyć badanianiepewnych.A potem nastąpił jeszcze jeden miernie przygotowany, który nawet nie wiedział, coto znaczy: patula Jovis arbore, glandes, dlatego też musiał to powiedzieć Buddenbrook.Powiedział to cicho i nie patrząc, gdyż pytał go doktor Mantelsack, i otrzymał w odpowiedzikiwnięcie głową.A gdy produkcje uczniów skończyły się, nikt już nie zajmował się lekcją.DoktorMantelsack kazał jednemu z najzdolniejszych uczniów tłumaczyć dalej na własną rękę i słuchałrównie nieuważnie jak tamtych dwudziestu czterech, którzy zaczęli przygotowywać się donastępnej lekcji.To już było obojętne.Nikomu nie można było dać za to stopnia ani w ogóleocenić tego jako dowód zapału.Lekcja zresztą miała się zaraz skończyć.Skończyła się; rozległsię dzwonek.Tak to powiodło się małemu Janowi.Nawet i kiwnięcie głową otrzymał.- No więc - powiedział Kaj, gdy szli między kolegami przez gotyckie korytarze do salichemicznej.- Cóż ty na to, Hanno! Skoro spojrzy Cezarowi w oczy.Miałeś niesłychaneszczęście.- Wstręt mnie ogarnia, Kaju - rzekł mały Jan.- Nie chcę takiego szczęścia, niedobrze misię robi z tego.Kaj wiedział, że na miejscu Hanna odczuwałby zupełnie to samo.Sala chemiczna miała amfiteatralnie ustawione ławki, długi stół do doświadczeń i dwieoszklone szafy pełne flaszeczek.W klasie było ostatnio znowu bardzo gorąco i duszno, ale tutajpowietrze nasycone było siarkowodorem, który służył do doświadczeń i cuchnął ponad wszelkąmiarę.Kaj otworzył szeroko okno, potem porwał zeszyt Adolfa Todtenhaupta i zaczął z wielkimpośpiechem przepisywać dzisiejsze zadanie.Hanno oraz kilku innych postąpili podobnie.Zajęłoto całą pauzę, póki nie zadzwoniono i nie wszedł doktor Marotzke.Jego to właśnie Kaj i Hanno przezwali głębokim profesorem.Był to czarnowłosyczłowiek, średniego wzrostu, o niezwykle żółtej cerze, dwu kosmykach nad czołem, twardej,czarnej jak smoła brodzie i równie czarnych włosach.Wyglądał zawsze jak niewyspany inieumyty, co jednak prawdopodobnie było złudzeniem.Wykładał nauki przyrodnicze, ale głównąjego specjalnością była matematyka i uchodził za wybitnego myśliciela w tej gałęzi wiedzy.Lubił też rozprawiać o filozoficznych miejscach w Biblii i niekiedy, będąc w dobrym imarzycielskim nastroju, zniżał się do udzielania uczniom wyższych klas dziwnych objaśnieńtyczących się tajemniczych miejsc Pisma Zwiętego.Poza tym był oficerem rezerwy, i tozapalonym.Jako urzędnik, będący zarazem wojskowym, był jak najlepiej notowany u dyrektoraWulickego.Najbardziej ze wszystkich nauczycieli pilnował dyscypliny, krytycznym wzrokiembadał front wyprostowanych uczniów i wymagał szybkich oraz zwięzłych odpowiedzi.Topołączenie mistycyzmu z energią miało w sobie coś lekko odpychającego.Otworzono zeszyty i doktor Marotzke zaczął chodzić między ławkami, pukając palcem wkażdy zeszyt, przy czym niektórzy uczniowie, nic nie napisawszy, położyli przed sobą innezeszyty lub stare zadania, czego wcale nie zauważył.Potem rozpoczął lekcję: dwudziestu pięciu młodzieńców, którzy poprzednio popisywalisię gorliwością w stosunku do Owidiusza, teraz musiało czynić to samo z barem, chlorem lub teżstrontem.Hans Herman Kilian dostał dobry stopień, wiedział bowiem, że BaSo#4, czyli baryt,jest środkiem najczęściej używanym do fałszowania surowców.W ogóle był on najlepszym zewszystkich uczniów, ponieważ chciał zostać oficerem.Hanno i Kaj nic nie wiedzieli i w notesiedoktora Marotzke otrzymali złe stopnie.Gdy zaś skończyło się egzaminowanie, przesłuchiwanie i stawianie stopni, lekcja chemiiprzestała wszystkich interesować [ Pobierz całość w formacie PDF ]