[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Utrzymywał ją tam, na wierzchołku druzgocącego objawienia, smakując ją bez końca, w niej zaś narastało napięcie, żar gromadził się u samego jej jestestwa.Wiła się pod jego ramieniem, prawie że z nim walcząc, o co jednak - tego nie wiedziała.Breckenridge pchnął ją na sam skraj wytrzymałości.Kiedy instynkt podpowiedział mu, że nadszedł czas,gwałtownie wezbrała w nim euforia.Szerzej rozwarł jejuda i wsunął język w rozpalony tunel.Rozpadła się na kawałki; w ostatnim momencie zdławił dłonią jej przenikliwy krzyk.Jej ciało wygięło się w łuk, po raz pierwszy wstrząsanespazmami ekstazy.Lizał, zwilżał, przez ostatnią, długą chwilę rozkoszował się cierpką ambrozją na języku, później zaś wepchnął palec, a za nim drugi, do jej nadal pulsującej pochwy i zaczął poruszać ręką, napierając pięściąna jej opuchnięte ciało.Jednocześnie uniósł sięnad nią, lokując biodra tam, gdzie dotąd znajdowałysię jego ramiona.Cofnął dłoń z jej ust, zastępując ją wargami.Złączyłsię z Heather w pocałunku tak namiętnym, że straciładech, lecz zaraz, dziko się go czepiając, znów się pod nimwyprężyła.Zdesperowana i chętna, złakniona i stęskniona, sięgnęła po niego gorączkowo.Przerwał namiętny pocałunek.Poruszał palcami w jejpochwie, rozciągając ją, przygotowując.Wirowało mu w głowie.Wsparł szczękę o jej włosy,gdy już prawie łkała.- Szsz, kochanie.Zaraz.- Teraz! - wydyszała.Odnalazła go, twardego i pulsującego, zacisnęłana nim dłoń.Drobnymi palcami pogładziła rozpalonążołądź.Zaklął i odciągnął jej rękę.Wcisnął się głębiej międzyjej uda, wyjął palce z gorącej pochwy i nakierował erekcję do ciasnego wejścia.Naparł do środka.Minimalnie.Poczuł, że się zatchnęła.Zaczęła tężeć.Przełknął przekleństwo, wolną ręką chwycił ją za karki przyciągnął do siebie, znów łącząc się z nią w niewiarygodnie łapczywym pocałunku.Czuł, że stopniowo traci nad sobą kontrolę, kiedy dociskał ją do materaca, schwytaną w pułapkę pod jego cia­łem.Nie przerywając namiętnego, nieomal brutalnegopocałunku, przytrzymał jej biodro, naparł mocniej, a potem, otumaniony potrzebą, bezgranicznie niecierpliwy,wycofał się i pchnął potężnie, przedzierając się przez jej dziewictwo.Parł coraz głębiej, aż przyjęła go całego.Jego samokontrola legła w gruzach, kiedy Heatherkrzyknęła w jego usta, na uderzenie serca zamarła,a później zacisnęła się na nim ciasno.Potrzeba, pożądanie i namiętność smagały go ognistymi skrzydłami, wbijały weń szpony rozszalałego głodu.Chciał działać powoli, zapoznać ją z każdym aspektem ekstazy, lecz gdy poruszyła się pod nim, gdy zafalowała nagląco, wszelka nadzieja na odzyskanie kontroli wyparowała.Szalała w nim prymitywna potrzeba; wycofał sięi pchnął znowu, mocno, ciężko, biorąc i zawłaszczając.Zniknęło wszelkie wyrafinowanie.Opadły maski; niemiał jak się ukryć.Nie przed tym.Nie przed namiętnością, potrzebą i pragnieniem, które przeszyły go w odpowiedzi na jej pierwotne wezwanie.Nie przed owym żywiołowym zawłaszczaniem.W dodatku aktywnie dotrzymywała mu kroku, unosząc biodra, aby wziąć wszystko, co jej dawał.Heather owładnęła rozszalała namiętność, zniewoliłają paląca potrzeba.Pochwyciła i uwięziła wstrząsającaintymność.Czuła go w sobie, gdy, gorący, twardy i ciężki, potężnymi pchnięciami wypełniał ją i dopełniał, bezlitośnie głęboką penetracją zawłaszczając jej ciało, zmysły, serce.Wszystkie jej myśli skupiły się na tym naglącym rytmie, niekontrolowanym tempie.Nie liczyło się nic prócz tego, by go mieć, trzymać, poznawać w ten sposób.Być z nim - być jego - w ten sposób.Uwięziona w pocałunku, mogła oddychać tylko poprzez niego.Nie dbała o to.Wirowało jej w głowie, rozkosz i namiętność narastały, kiedy uczepiła się Breckenridge'a i jechała wraz z nim, desperacko, potrzebując,pragnąc.Pożądanie zrosiło ich skórę potem; ich ciała ślizgały się, rozpalone.Palce chwytały, mocno.Trzymali się.Trzymali siebie nawzajem.Breckenridge zatracił się.Zagubił.Po raz pierwszyw życiu dal się całkowicie oczarować.Znów szczytowała,cicho i namiętnie wypowiadając jego imię.Przeorała mupaznokciami plecy, jej pochwa zacisnęła się, spazmowa-ła potężnie na jego długości, ciągnąc go dalej, ponaglając, wysysając.Desperacko przerwał pocałunek, odrzucił w tył głowę i zacisnął zęby, usiłując stłumić ryk, kiedy orgazm wstrząsnął nim, spustoszył go, zrównał z ziemią.I pozostawił tonącego pod falą spełnienia.Osunął się, częściowo na nią, zbyt wycieńczony, by sięporuszyć.Płuca pracowały mu jak miechy, serce łomotało.Stopniowo zwolniło.Odzyskał świadomość na tyle, byzarejestrować, że Heather głaszcze go łagodnie, a ów dotyk zarazem uspokaja go i dziwnie zawłaszcza.Chciał odnaleźć swój pancerz wyrafinowania, założyćgo na powrót, nim na nią spojrzy, nim ona zobaczy.Ubiegła go, poruszyła się pierwsza.Zwróciła ku niemu głowę, odgarnęła mu z twarzy wilgotne włosy, opuchniętymi wargami musnęła jego szczękę, a potem, uśmiechając się sennie, przylgnęła nimi do kącika jego ust.- Dziękuję - szepnęła z cichutkim westchnieniem.- To było.ekscytujące.I.takie wyrafinowane.Nieomal prychnął.Wyrafinowane? Intensywność zbli­żenia prawie go zabiła, a ona określa je jako „wyrafinowane"?Opadła na plecy, całkowicie rozluźniona.Po chwili odwrócił głowę i spojrzał na nią.Studiowałbłogi wyraz na jej twarzy.Wreszcie wziął głęboki oddech i zebrał w sobie dość sił,by się z niej podnieść.Zwalił się na wznak u jej boku i wpatrzył w sufit, lecz nie znalazł na nim żadnych wskazówek.Po raz pierwszy w swej bogatej karierze nie panował,nawet teraz, nad sytuacją.Czuł się.obnażony.Niepew­ny.Jak nie on, tak przecież zwykle wytworny, elegancki, aż do znudzenia zadowolony z siebie.A przecież z nich dwojga to on był, teoretycznie, obeznany z wszelkimi niuansami.Wiedział, co i kiedy nale­ży zrobić.Ona.Zerknął znów na nią, na jej twarz.Zawahał się, lecz ostatecznie uległ impulsowi i przyciągnął ją do siebie.Okrył ich oboje i umościł Heather w kołysce ramienia, z głową na jego piersi.Wymruczała coś i rozluźniła się.Ucałował ją w czoło.- Śpij.Poczuł, że jej usta wygięły się w uśmiechu, ale nic nieodrzekła.Wtuliła tylko zwinięte palce w bok jego szyi,spoczywając wygodnie w jego objęciach.Niewytłumaczalnie usatysfakcjonowany i zaspokojony, zamknął oczy.Natychmiast zapadł w głęboki sen bez snów.RozdziałjedenastyKiedy Heather obudziła się następnego ranka, odkry­ła, że Breckenridge już wstał i opuścił pokoik.Zamruga­ła, ziewnęła, przeciągnęła się.Poczuła ból w mię­śniach, nienawykłych do tego rodzaju nocnej aktywności.Ta aktywność.przerosła jej najdziksze marzenia,najbardziej erotyczne fantazje.Na twarzy Heather pojawił się uśmiech.Nadal czułaciepło, nieoczekiwane, lecz mile widziane.Później o czymś sobie przypomniała i uniosła prze­ścieradło.- Dzięki Bogu.Odrobinę krwawiła, lecz zmięta halka, która szczęśliwie znalazła się akurat pod nią, wchłonęła tych kilka kropel.Heather ulżyło.Wyczołgała się z kokonu pościeli i ubrała szybko,z pominięciem halki.Wyjrzała przez uchylone drzwi.Zobaczyła jedynie panią Cartwright, piekącą racuszkina patelni.Gospodyni stała plecami do Heather,a skwierczenie tłuszczu maskowało inne odgłosy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl