[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Okazało się, że jest to młodziutki porucznik.Zaczął krzyczeć: - "Pan nie tylko nie przyczynia się dozwycięstwa, ale szkodzi mu, przeszkadzając nam" - ojciec zamilkł,po czym bezradnie wyjąkał.- Co robić?- Szukaj protekcji u kolegów z Legionów - powiedziała matka.- To będzie wbrew regulaminowi.- Zadzwoń do generała Czumy.Gdy rok temu był w banku mówił, żechce cię mieć przy sobie.- Boże, jakie to proste! - wykrzyknął ojciec.Najbliższy telefon był w sklepiku po drugiej stronie ulicy.Ojciecwypadł nie biorąc kapelusza.Wrócił po pewnym czasie, pocieszony iw lepszym nastroju.- Czumy nie było, ale rozmawiałem z jego adiutantem.Kazał midzwonić co kilka godzin, wtedy będę miał szansę trafienia nagenerała.Jaona uderzyło, że ojciec go nie dostrzega, a matka rozmawia tylkona temat wojska.Przestał ich obchodzić bank, nie wspominali opanu Woynickim.Ojciec ściskał w ręku karteluszek z telefonemgenerała i chodził niespokojnie po gabinecie.- Mamo, mogę się bawić? - spytał Jaon.- Ależ Jaoniku, wyjmuj swoje wojsko i zwyczajnie się baw -wykrzyknęła matka, jakby dziś jego zabawa nabierała wielkiegoznaczenia.Wrócił do swojego pokoju, zamiast wziąć zabawki,położył się na chwilę na łóżku, poczuł, że usypia.Spał, alewszystko słyszał: ryk silników samolotowych, wystrzały zenitówek,gwizd bomb, zdawał sobie sprawę, że zagląda matka, wreszcieusłyszał z wielkiego pokoju słowa matki:- Jaon przespał nalot.Zerwał się i wybiegł do wielkiego pokoju.Było pózne popołudnie.Okazało się, że ojciec zdążył wrócić.Urzędowanie w banku byłozawieszone.Liczono się z ewakuacją na wschód.Wojsko polskiecofało się na całej linii, miejscami w nieładzie.Czumy ciągle niebyło.Adiutant zmienił ton wobec ojca.- Rano jeszcze mogło się wydawać, że jest pokój, tak reagował namoje słowa.A przed chwilą powiedział, bym nie blokował telefonu itrzasnął słuchawką - w głosie ojca przebijała rozpacz.Matka kazała Frani przynieść radio z gabinetu.Nigdy nie używane,zapomniane, teraz bez przerwy świeciło zielonkawym światłemmagicznego oka, jakby ostrzegało.Nadawano komunikaty i piosenkipogodne, radosne i przez to niepokojące.Jaon rozłożył atlas.Szukał miejscowości wymienianych w komunikatach.Ale te były zbytmałe i nie oznaczone na mapie.Ojciec zaczął krążyć po dużym pokoju wokół ścian, by w ten sposóbprzedłużyć sobie drogę.Nie zwracał uwagi na nic, co się działo,tylko gdy przerywano muzykę i zaczynał się komunikat, zatrzymywałsię i słuchał.Okna były szeroko otwarte.Niebo bez chmur stawałosię przezroczyście granatowe.Napływał zapach spalin, schnącychliści, perfum.Jaon wtedy zrozumiał, że może ostatni raz czuje tenzapach, którego sobie nie uświadamiał i nie znał jego ceny, zapachprzedwojenny, i że ze wszystkim co było, trzeba się rozstać.Nazajutrz Jaona obudziła rozmowa rodziców:- Mężu, czy pozwolisz byśmy żyli normalnie, jakby wojny nie było?Chcę iść z Jaonem na spacer.- Gdzie?- Do Aazienek.- Kochana, tam rozstawiono baterię przeciwlotniczą.Tak, pozwalamwam, żyjcie normalnie, bo to potrwa bardzo niedługo.Sklepy, gdy szli przez Marszałkowską, były otwarte, dzień pogodny,piękny i smutny.Na tarasie kawiarni siedzieli ludzie, przyglądalisię przechodzącym i pili kawę.Młode dziewczyny wycinały murawęskweru.Zaczynały kopać rów przeciwlotniczy.%7łebrak, którego Jaonnienawidził był na swoim miejscu.- Może jednak mu coś damy? - spytała matka.- Nie, mamo, jemu nie, błagam - powiedział Jaon.Jaon zobaczył wojskowych w polowych mundurach.Ich zieleń byłamusztardowa, brunatna.Jaon miał taką kredkę, ale nigdy nią niekolorował żołnierzy na swoich rysunkach.Gdyby ojciec dostał siędo armii, z jaką dumą Jaon szedłby z nim, umundurowanym.Weszli dosklepiku, skąd telefonował ojciec.Myślał, że matka ma nadzieję gotu zastać.Jaon spojrzał na aparat, słuchawka wisiała nawidełkach.Półki były puste.Sprzedawano tylko czekoladę.Matkaniezdecydowanie poprosiła o tabliczkę czekolady.Sprzedawcapochylił się i powiedział cicho:- Niech pani bierze dziesięć.Jeśli okrążą Warszawę będzie głód.- Proszę nie siać strachu.Nie wolno robić zapasów - powiedziałamatka.Sprzedawca opuścił wzrok.Podał jedną czekoladę, a matka schowałają do torebki.Wyszli ze sklepu i wtedy rozległ się za nimi głos:- Ale czekolada nie jest darmo.Matka speszona cofnęła się, położyła dwa złote na ladzie.- Ach Jaoniku, jesteśmy skazani na magazynowanie tortów iczekolad.Do tych słów trwał spokój.Od tej chwili dla Jaona nastąpiłagranica.Rozległy się wycia syren.Matka zawróciła w stronę domu.Ciągnęła go za sobą.To biegła, to szła długimi krokami.Przechodnie uciekali do bram.Zamiast do piwnicy, matka wchodziłaz Jaonem po schodach.Frania stała w drzwiach.- Pan poszedł pani szukać - powiedziała.Jej słowa zagłuszył świst, przeciągły i narastający.Przychylilisię.Frania zatkała uszy i w tym samym momencie matka szarpnęłaJaona, pchnęła go na podłogę, przytrzymując głowę twarzą w dół ikrzyknęła przerazliwie:- Franiu, kładz się.Jaon czuł zapach pasty do podłogi.Dom zachybotał się, podłogaposzła w dół, w górę, a ściany poruszyły się na oczach Jaona.Znalezli się w środku potwornego huku.Szarpnęło oknami idrzwiami, jakby chciało je wyrwać z futryn.Przez szczeliny uderzyłbiały pył.Frania zerwała się:- Uciekamy.Dom się pali - i chciała się rzucić ku drzwiom alepodłoga znów zakołysała, Frania zamachała rękami w powietrzu iupadła.Matka wołała:- "Kto się w opiekę odda panu swemuA całym sercem szczerze ufa jemuZmiele rzec może: mam obrońcę BogaNie przyjdzie na cię żadna trwoga".Obcość słów wykrzykiwanych przez matkę czyniła Jaonowi tę chwilęjeszcze bardziej straszną, jakby w nich była zaklęta moc, grozna irównie silna, jak siła bomb.Dom znów zadygotał, ale słabiej.Jakbywało w czasie burzy w Marzeniowie, gdy po strasznym, bliskimpiorunie grzmoty zaczynały się oddalać, wstąpiła w nich nadzieja.Podnieśli głowy, patrzyli na siebie, przysypanych pyłem.Więc Bógusłyszał matkę i oddalił samoloty? Jak w czasach pokoju rozległsię dzwonek u drzwi.Frania pobiegła otworzyć.Wszedł ojciec,pobladły:- Widziałem lecące bomby, słup kurzu pod niebo.Nie wiedziałem,gdzie trafiło.Oddałem siebie za was, a Bóg nie tylko was ocalił,ale nie przyjął mojej ofiary, pozwolił mi żyć.- Mężu, czy dobrze było ofiarowywać siebie? Nie wolno prowadzić zBogiem układów.Można Go rozgniewać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Okazało się, że jest to młodziutki porucznik.Zaczął krzyczeć: - "Pan nie tylko nie przyczynia się dozwycięstwa, ale szkodzi mu, przeszkadzając nam" - ojciec zamilkł,po czym bezradnie wyjąkał.- Co robić?- Szukaj protekcji u kolegów z Legionów - powiedziała matka.- To będzie wbrew regulaminowi.- Zadzwoń do generała Czumy.Gdy rok temu był w banku mówił, żechce cię mieć przy sobie.- Boże, jakie to proste! - wykrzyknął ojciec.Najbliższy telefon był w sklepiku po drugiej stronie ulicy.Ojciecwypadł nie biorąc kapelusza.Wrócił po pewnym czasie, pocieszony iw lepszym nastroju.- Czumy nie było, ale rozmawiałem z jego adiutantem.Kazał midzwonić co kilka godzin, wtedy będę miał szansę trafienia nagenerała.Jaona uderzyło, że ojciec go nie dostrzega, a matka rozmawia tylkona temat wojska.Przestał ich obchodzić bank, nie wspominali opanu Woynickim.Ojciec ściskał w ręku karteluszek z telefonemgenerała i chodził niespokojnie po gabinecie.- Mamo, mogę się bawić? - spytał Jaon.- Ależ Jaoniku, wyjmuj swoje wojsko i zwyczajnie się baw -wykrzyknęła matka, jakby dziś jego zabawa nabierała wielkiegoznaczenia.Wrócił do swojego pokoju, zamiast wziąć zabawki,położył się na chwilę na łóżku, poczuł, że usypia.Spał, alewszystko słyszał: ryk silników samolotowych, wystrzały zenitówek,gwizd bomb, zdawał sobie sprawę, że zagląda matka, wreszcieusłyszał z wielkiego pokoju słowa matki:- Jaon przespał nalot.Zerwał się i wybiegł do wielkiego pokoju.Było pózne popołudnie.Okazało się, że ojciec zdążył wrócić.Urzędowanie w banku byłozawieszone.Liczono się z ewakuacją na wschód.Wojsko polskiecofało się na całej linii, miejscami w nieładzie.Czumy ciągle niebyło.Adiutant zmienił ton wobec ojca.- Rano jeszcze mogło się wydawać, że jest pokój, tak reagował namoje słowa.A przed chwilą powiedział, bym nie blokował telefonu itrzasnął słuchawką - w głosie ojca przebijała rozpacz.Matka kazała Frani przynieść radio z gabinetu.Nigdy nie używane,zapomniane, teraz bez przerwy świeciło zielonkawym światłemmagicznego oka, jakby ostrzegało.Nadawano komunikaty i piosenkipogodne, radosne i przez to niepokojące.Jaon rozłożył atlas.Szukał miejscowości wymienianych w komunikatach.Ale te były zbytmałe i nie oznaczone na mapie.Ojciec zaczął krążyć po dużym pokoju wokół ścian, by w ten sposóbprzedłużyć sobie drogę.Nie zwracał uwagi na nic, co się działo,tylko gdy przerywano muzykę i zaczynał się komunikat, zatrzymywałsię i słuchał.Okna były szeroko otwarte.Niebo bez chmur stawałosię przezroczyście granatowe.Napływał zapach spalin, schnącychliści, perfum.Jaon wtedy zrozumiał, że może ostatni raz czuje tenzapach, którego sobie nie uświadamiał i nie znał jego ceny, zapachprzedwojenny, i że ze wszystkim co było, trzeba się rozstać.Nazajutrz Jaona obudziła rozmowa rodziców:- Mężu, czy pozwolisz byśmy żyli normalnie, jakby wojny nie było?Chcę iść z Jaonem na spacer.- Gdzie?- Do Aazienek.- Kochana, tam rozstawiono baterię przeciwlotniczą.Tak, pozwalamwam, żyjcie normalnie, bo to potrwa bardzo niedługo.Sklepy, gdy szli przez Marszałkowską, były otwarte, dzień pogodny,piękny i smutny.Na tarasie kawiarni siedzieli ludzie, przyglądalisię przechodzącym i pili kawę.Młode dziewczyny wycinały murawęskweru.Zaczynały kopać rów przeciwlotniczy.%7łebrak, którego Jaonnienawidził był na swoim miejscu.- Może jednak mu coś damy? - spytała matka.- Nie, mamo, jemu nie, błagam - powiedział Jaon.Jaon zobaczył wojskowych w polowych mundurach.Ich zieleń byłamusztardowa, brunatna.Jaon miał taką kredkę, ale nigdy nią niekolorował żołnierzy na swoich rysunkach.Gdyby ojciec dostał siędo armii, z jaką dumą Jaon szedłby z nim, umundurowanym.Weszli dosklepiku, skąd telefonował ojciec.Myślał, że matka ma nadzieję gotu zastać.Jaon spojrzał na aparat, słuchawka wisiała nawidełkach.Półki były puste.Sprzedawano tylko czekoladę.Matkaniezdecydowanie poprosiła o tabliczkę czekolady.Sprzedawcapochylił się i powiedział cicho:- Niech pani bierze dziesięć.Jeśli okrążą Warszawę będzie głód.- Proszę nie siać strachu.Nie wolno robić zapasów - powiedziałamatka.Sprzedawca opuścił wzrok.Podał jedną czekoladę, a matka schowałają do torebki.Wyszli ze sklepu i wtedy rozległ się za nimi głos:- Ale czekolada nie jest darmo.Matka speszona cofnęła się, położyła dwa złote na ladzie.- Ach Jaoniku, jesteśmy skazani na magazynowanie tortów iczekolad.Do tych słów trwał spokój.Od tej chwili dla Jaona nastąpiłagranica.Rozległy się wycia syren.Matka zawróciła w stronę domu.Ciągnęła go za sobą.To biegła, to szła długimi krokami.Przechodnie uciekali do bram.Zamiast do piwnicy, matka wchodziłaz Jaonem po schodach.Frania stała w drzwiach.- Pan poszedł pani szukać - powiedziała.Jej słowa zagłuszył świst, przeciągły i narastający.Przychylilisię.Frania zatkała uszy i w tym samym momencie matka szarpnęłaJaona, pchnęła go na podłogę, przytrzymując głowę twarzą w dół ikrzyknęła przerazliwie:- Franiu, kładz się.Jaon czuł zapach pasty do podłogi.Dom zachybotał się, podłogaposzła w dół, w górę, a ściany poruszyły się na oczach Jaona.Znalezli się w środku potwornego huku.Szarpnęło oknami idrzwiami, jakby chciało je wyrwać z futryn.Przez szczeliny uderzyłbiały pył.Frania zerwała się:- Uciekamy.Dom się pali - i chciała się rzucić ku drzwiom alepodłoga znów zakołysała, Frania zamachała rękami w powietrzu iupadła.Matka wołała:- "Kto się w opiekę odda panu swemuA całym sercem szczerze ufa jemuZmiele rzec może: mam obrońcę BogaNie przyjdzie na cię żadna trwoga".Obcość słów wykrzykiwanych przez matkę czyniła Jaonowi tę chwilęjeszcze bardziej straszną, jakby w nich była zaklęta moc, grozna irównie silna, jak siła bomb.Dom znów zadygotał, ale słabiej.Jakbywało w czasie burzy w Marzeniowie, gdy po strasznym, bliskimpiorunie grzmoty zaczynały się oddalać, wstąpiła w nich nadzieja.Podnieśli głowy, patrzyli na siebie, przysypanych pyłem.Więc Bógusłyszał matkę i oddalił samoloty? Jak w czasach pokoju rozległsię dzwonek u drzwi.Frania pobiegła otworzyć.Wszedł ojciec,pobladły:- Widziałem lecące bomby, słup kurzu pod niebo.Nie wiedziałem,gdzie trafiło.Oddałem siebie za was, a Bóg nie tylko was ocalił,ale nie przyjął mojej ofiary, pozwolił mi żyć.- Mężu, czy dobrze było ofiarowywać siebie? Nie wolno prowadzić zBogiem układów.Można Go rozgniewać [ Pobierz całość w formacie PDF ]