[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zamkniemy go, naprowadzi tych druhów swych na ziemie nasze.%7łegota wyglądał skinienia, Bolesław jednak gniew swój hamując znaku mużadnego nie dał, ręce rozwarł, w niebo popatrzał. Miłościwy Panie, rozkaż! nalegał Toporczyk.Na odpowiedz czekał długo. Nie rozkazuję i nie bronię! rzekł wreszcie książę oddalając się szybko.%7łegota zatarł ręce, biegł zaraz do brata z dobrą nowiną.VISiedział naówczas biskup Paweł w Kunowie, który mu był ulubiony w ziemisandomierskiej.Majętność to była do biskupstwa krakowskiego należąca, znaczna, lasy dlałowców dogodne, kąt cichy, gdzie biskup mógł żyć, jak mu się podobało.Oprócz gromady własnych ludzi, nie podpatrywał go tu nikt, obce oko śledzićnie mogło.%7łycie też tu wiódł, jakie mu najmilszym było.Otaczał się wybranymi, przywoziłczasem z sobą Bietę, do ucztowania i łowów miał towarzyszów pod dostatkiem.Do kościoła i na nabożeństwo chodził tylko, gdy mu przyszła fantazja, nic gonie zmuszało.Proboszcz służył i kłaniał się nisko, dostarczając, co na dwór byłopotrzeba.Domostwo, w którym się naówczas mieścił ks.Paweł, na nowo pobudowanymbyło, bo tu już raz Tatarzy zawitali, raz byli Mazurzy i spalili wszystko.Spłonąłi stary dworzec, ale i to na lepsze wyszło, bo biskup kazał wznieść nowy i nie zprosta, ale jak na dwór łowiecki wielkiego pana przystało.Wzniesiono w pośrodku duży dom z podsieniami, dawnym zwyczajemsłowiańskim; po bokach dla służby, koni i psów chaty, szopy i stajnie.Kaplicy tylko brakło, a że kościół stał opodal, ks.Paweł mówił, że go starczy.Szczególniej myślistwu biskupiemu dogodnie tu było, psiarnie miał ogromne,aby gończym było jak w raju, wodę, cień i legowiska miały rozkoszne.Dla koni stajnie zbudowano zaciszne, ciepłe, z wodopojami tuż, aby czeladzdaleko nie chodziła z nimi.Osobna kuchnia, na której wołu całego bodaj upiecbyło można, rozlegała się szeroko.Co dzień też na niej barany, cielęta i kozypiekły się dla gości i czeladzi.Liczna służba zawsze się tu kręciła dniem i nocą,bo musiało na niej jak w łazni gorzeć nieustannie, aby rzesze głodne nakarmić.Z dala już poznać było można dwór wesoły, boć są po świecie różne, takie, zktórych smutek wieje i z których radość bucha.A tu było ochoczo bardzo,nieopatrznie, bez jutra, lecz pańsko i raznie.Kiedy trąbki zagrały, to serce skakało, konie rżały jakby ludzkim śmiechem, psysię gziły szczęśliwe, świadcząc, że im tu było dobrze.Dostatek wielki, nie rachujący się wcale, rozrzutny ściągał tu ubóstwo,włóczęgów, ludzi, co radzi byli żywić się lenistwem drugich.Dwór ten zawszeotaczały przybłędy, które służyły sługom, gotowe nawet psom posługiwać, byledostać z kuchni ochłapy, a z beczek choć drożdże.Jak sam biskup, który tu wczasu używał, dwór też jego wyręczał się chętnie ladakim, byle nie pracować.Mało gdzie tak żyć umiano jak tutaj.Z rana wstawszy ks.Paweł zaraz kazałpodawać jeść, zajadał i pił ze swymi, póki się nie uczuł syt.Przy stole z ludzmipoufałymi wiodły się rozmowy wcale nie pobożne.Potem opatrywano psy ikonie; często zaraz na łowy jechał, a z nich wróciwszy u Biety jadał sam, jeśliona tu była, lub z towarzyszami.Nabożeństwo i modlitwy zbywano prędko, bo na nich trwać biskup nie lubił.U stołu kapelan szybko czytał modlitwy, niekiedy Paweł do kościoła zajeżdżał,rzadko proboszcza do stołu zaprosił.Suknia duchowna tak mu ciężyła, iż w nimpowszedniego dnia chyba po pierścieniu wielkim na palcu pasterza poznać byłomożna.Mogło się zdawać ludziom, iż to życie swobodne w Kunowie szczęśliwym goczyniło.Miał to, w czym sobie upodobał, czego pragnął, a pomimo to chodziłczęściej chmurny i zły niż wesół, a gdy się czasem rozśmiał i rozochocił,wesołość była jakaś niezdrowa, przymuszona, straszna, na której dnie żółci siędomyślać było łatwo.Wino i miód najczęściej do niej pobudzały.Za lada co Paweł sierdził się i gniewał, łajał i bił nawet.Co wczoraj chciał mieć,jutro mu już nie smakowało.Kłócił się z Bietą nie ustępującą mu, pędzał Wita,znęcał się nad dworakami.Widać po nim było, że sam już nie wiedział, w czymszukać tego szczęścia ziemskiego, które od niego uciekało.Robił, co zamarzył,używał świata, spijał słodycze, a w nim się wszystko w piołuny i żółć obracało.Nie wahał się kosztować żadnego zakazanego owocu, objadał się nimi byłprzesycony a nie syty.Pragnienie paliło tym silniej, im pił więcej.Liczny dość orszak pasożytów, co jak muchy do miodu lgną wszędzie dodostatku, gromadził się około ks.Pawła.Kilku duchownych, co jak on sukniątylko nimi byli, nie dbając o obowiązki, kilkunastu ziemian, zapalonychmyśliwych, do kufla i do wesołej pogadanki ochoczych, Wit do posługtajemnych, czeladz butna i rozpuszczona, otaczali go tutaj.Bieta miała dwórswój, dziewczęta, Zonię i czeladz osobną.Kapelan i kanclerz siedzieli dla oka.Oprócz tego z okolic Kunowa niemal co dzień ściągali się sąsiedzi bliżsi,których sobie kuchnią i piwnicą umiał pozyskać.Nigdy więc pusto tu nie było.We wsi stało dwudziestu żołnierzy nadwornych, którzy biskupowi wwycieczkach uroczystych towarzyszyli bardziej dla okazałości niż z potrzeby.Trafiało się, iż stąd Paweł na kilka dni, a nawet kilkanaście wymykał siępotajemnie z niewielkim pocztem ludzi.Dokąd nikt prawie nie wiedział.Bieta szczególniej podejrzewając go zazdrośnie śledziła, badała, ale i onadowiedzieć się o celu tych wycieczek nie mogła, i jej Paweł nic o nich niemówił.Ci, których z sobą bierał, po pijanemu nawet ust nie otwierali, a im większą ztych podróży czyniono tajemnicą, tym ona mocniej drażniła tych, którym ks.Paweł zwierzyć się nie chciał.Z Bietą, choć nałogowe przywiązanie trwało jeszcze, biskup zaczynał się takobchodzić, jakby mu ona już była ciężarem.Napastliwej, gwałtownej niewiastylękał się nie wiedząc może, jak się od niej uwolnić.W czasie pobytu biskupa w Kunowie bywał taki napływ różnych włóczęgówokoło dworu, iż ściśle się z nimi obliczyć ani się w nich rozpatrzeć nie byłomożna.Skąd i po co kto przychodził, nie badano, karmiono tę czerń posługując się nią;zalegała podwórza, cisnęła się do kuchni, wyręczała się nią czeladz leniwa.Przez znaczniejszą część dnia pijana służba biskupia nie zaglądała w oczyżebractwu temu, nie wiedziała, kto tam, skąd i po co się przybłąkał.Nie lękanosię podsłuchów i nie posądzano ludzi, z którymi było wygodnie.Z niczym sięteż nie ukrywano, bo jak pan tak i czeladz czuła się tu bezpieczną.Ks.Paweł, gdy na łowy nie jechał, długo w noc zwykł był się zasiadywać ztowarzyszami nad miodem i winem.Rozpowiadano sobie przygody różne,Paweł lubił przypominać, jak szalał za młodu począwszy od Legnickiej bitwy iowej pierwszej mniszki porwanej, którą mu odebrano.Zmiał się chwaląc, że mują wszakże za pózno wzięto.Spraw podobnych miał dużo na sumieniu.Drugim ulubionym przedmiotem rozmów były domowe dzieje Piastowiczów.Ztych on Mazurów nad innych przekładał, drugim zgubę wieszcząc.SzczególniejBolesławowi i Leszkowi, bo obu nienawidził [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Nie zamkniemy go, naprowadzi tych druhów swych na ziemie nasze.%7łegota wyglądał skinienia, Bolesław jednak gniew swój hamując znaku mużadnego nie dał, ręce rozwarł, w niebo popatrzał. Miłościwy Panie, rozkaż! nalegał Toporczyk.Na odpowiedz czekał długo. Nie rozkazuję i nie bronię! rzekł wreszcie książę oddalając się szybko.%7łegota zatarł ręce, biegł zaraz do brata z dobrą nowiną.VISiedział naówczas biskup Paweł w Kunowie, który mu był ulubiony w ziemisandomierskiej.Majętność to była do biskupstwa krakowskiego należąca, znaczna, lasy dlałowców dogodne, kąt cichy, gdzie biskup mógł żyć, jak mu się podobało.Oprócz gromady własnych ludzi, nie podpatrywał go tu nikt, obce oko śledzićnie mogło.%7łycie też tu wiódł, jakie mu najmilszym było.Otaczał się wybranymi, przywoziłczasem z sobą Bietę, do ucztowania i łowów miał towarzyszów pod dostatkiem.Do kościoła i na nabożeństwo chodził tylko, gdy mu przyszła fantazja, nic gonie zmuszało.Proboszcz służył i kłaniał się nisko, dostarczając, co na dwór byłopotrzeba.Domostwo, w którym się naówczas mieścił ks.Paweł, na nowo pobudowanymbyło, bo tu już raz Tatarzy zawitali, raz byli Mazurzy i spalili wszystko.Spłonąłi stary dworzec, ale i to na lepsze wyszło, bo biskup kazał wznieść nowy i nie zprosta, ale jak na dwór łowiecki wielkiego pana przystało.Wzniesiono w pośrodku duży dom z podsieniami, dawnym zwyczajemsłowiańskim; po bokach dla służby, koni i psów chaty, szopy i stajnie.Kaplicy tylko brakło, a że kościół stał opodal, ks.Paweł mówił, że go starczy.Szczególniej myślistwu biskupiemu dogodnie tu było, psiarnie miał ogromne,aby gończym było jak w raju, wodę, cień i legowiska miały rozkoszne.Dla koni stajnie zbudowano zaciszne, ciepłe, z wodopojami tuż, aby czeladzdaleko nie chodziła z nimi.Osobna kuchnia, na której wołu całego bodaj upiecbyło można, rozlegała się szeroko.Co dzień też na niej barany, cielęta i kozypiekły się dla gości i czeladzi.Liczna służba zawsze się tu kręciła dniem i nocą,bo musiało na niej jak w łazni gorzeć nieustannie, aby rzesze głodne nakarmić.Z dala już poznać było można dwór wesoły, boć są po świecie różne, takie, zktórych smutek wieje i z których radość bucha.A tu było ochoczo bardzo,nieopatrznie, bez jutra, lecz pańsko i raznie.Kiedy trąbki zagrały, to serce skakało, konie rżały jakby ludzkim śmiechem, psysię gziły szczęśliwe, świadcząc, że im tu było dobrze.Dostatek wielki, nie rachujący się wcale, rozrzutny ściągał tu ubóstwo,włóczęgów, ludzi, co radzi byli żywić się lenistwem drugich.Dwór ten zawszeotaczały przybłędy, które służyły sługom, gotowe nawet psom posługiwać, byledostać z kuchni ochłapy, a z beczek choć drożdże.Jak sam biskup, który tu wczasu używał, dwór też jego wyręczał się chętnie ladakim, byle nie pracować.Mało gdzie tak żyć umiano jak tutaj.Z rana wstawszy ks.Paweł zaraz kazałpodawać jeść, zajadał i pił ze swymi, póki się nie uczuł syt.Przy stole z ludzmipoufałymi wiodły się rozmowy wcale nie pobożne.Potem opatrywano psy ikonie; często zaraz na łowy jechał, a z nich wróciwszy u Biety jadał sam, jeśliona tu była, lub z towarzyszami.Nabożeństwo i modlitwy zbywano prędko, bo na nich trwać biskup nie lubił.U stołu kapelan szybko czytał modlitwy, niekiedy Paweł do kościoła zajeżdżał,rzadko proboszcza do stołu zaprosił.Suknia duchowna tak mu ciężyła, iż w nimpowszedniego dnia chyba po pierścieniu wielkim na palcu pasterza poznać byłomożna.Mogło się zdawać ludziom, iż to życie swobodne w Kunowie szczęśliwym goczyniło.Miał to, w czym sobie upodobał, czego pragnął, a pomimo to chodziłczęściej chmurny i zły niż wesół, a gdy się czasem rozśmiał i rozochocił,wesołość była jakaś niezdrowa, przymuszona, straszna, na której dnie żółci siędomyślać było łatwo.Wino i miód najczęściej do niej pobudzały.Za lada co Paweł sierdził się i gniewał, łajał i bił nawet.Co wczoraj chciał mieć,jutro mu już nie smakowało.Kłócił się z Bietą nie ustępującą mu, pędzał Wita,znęcał się nad dworakami.Widać po nim było, że sam już nie wiedział, w czymszukać tego szczęścia ziemskiego, które od niego uciekało.Robił, co zamarzył,używał świata, spijał słodycze, a w nim się wszystko w piołuny i żółć obracało.Nie wahał się kosztować żadnego zakazanego owocu, objadał się nimi byłprzesycony a nie syty.Pragnienie paliło tym silniej, im pił więcej.Liczny dość orszak pasożytów, co jak muchy do miodu lgną wszędzie dodostatku, gromadził się około ks.Pawła.Kilku duchownych, co jak on sukniątylko nimi byli, nie dbając o obowiązki, kilkunastu ziemian, zapalonychmyśliwych, do kufla i do wesołej pogadanki ochoczych, Wit do posługtajemnych, czeladz butna i rozpuszczona, otaczali go tutaj.Bieta miała dwórswój, dziewczęta, Zonię i czeladz osobną.Kapelan i kanclerz siedzieli dla oka.Oprócz tego z okolic Kunowa niemal co dzień ściągali się sąsiedzi bliżsi,których sobie kuchnią i piwnicą umiał pozyskać.Nigdy więc pusto tu nie było.We wsi stało dwudziestu żołnierzy nadwornych, którzy biskupowi wwycieczkach uroczystych towarzyszyli bardziej dla okazałości niż z potrzeby.Trafiało się, iż stąd Paweł na kilka dni, a nawet kilkanaście wymykał siępotajemnie z niewielkim pocztem ludzi.Dokąd nikt prawie nie wiedział.Bieta szczególniej podejrzewając go zazdrośnie śledziła, badała, ale i onadowiedzieć się o celu tych wycieczek nie mogła, i jej Paweł nic o nich niemówił.Ci, których z sobą bierał, po pijanemu nawet ust nie otwierali, a im większą ztych podróży czyniono tajemnicą, tym ona mocniej drażniła tych, którym ks.Paweł zwierzyć się nie chciał.Z Bietą, choć nałogowe przywiązanie trwało jeszcze, biskup zaczynał się takobchodzić, jakby mu ona już była ciężarem.Napastliwej, gwałtownej niewiastylękał się nie wiedząc może, jak się od niej uwolnić.W czasie pobytu biskupa w Kunowie bywał taki napływ różnych włóczęgówokoło dworu, iż ściśle się z nimi obliczyć ani się w nich rozpatrzeć nie byłomożna.Skąd i po co kto przychodził, nie badano, karmiono tę czerń posługując się nią;zalegała podwórza, cisnęła się do kuchni, wyręczała się nią czeladz leniwa.Przez znaczniejszą część dnia pijana służba biskupia nie zaglądała w oczyżebractwu temu, nie wiedziała, kto tam, skąd i po co się przybłąkał.Nie lękanosię podsłuchów i nie posądzano ludzi, z którymi było wygodnie.Z niczym sięteż nie ukrywano, bo jak pan tak i czeladz czuła się tu bezpieczną.Ks.Paweł, gdy na łowy nie jechał, długo w noc zwykł był się zasiadywać ztowarzyszami nad miodem i winem.Rozpowiadano sobie przygody różne,Paweł lubił przypominać, jak szalał za młodu począwszy od Legnickiej bitwy iowej pierwszej mniszki porwanej, którą mu odebrano.Zmiał się chwaląc, że mują wszakże za pózno wzięto.Spraw podobnych miał dużo na sumieniu.Drugim ulubionym przedmiotem rozmów były domowe dzieje Piastowiczów.Ztych on Mazurów nad innych przekładał, drugim zgubę wieszcząc.SzczególniejBolesławowi i Leszkowi, bo obu nienawidził [ Pobierz całość w formacie PDF ]