[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Już koniec, Cley.Możesz usiąść.Usiadłem.- Parę dni temu miałem w biurze tak silny atak, że to coś, cokolwiek to jest, rozwaliło głowęjednego z tych niebieskich posągów z rubieży, które stoją w holu.I jest coraz gorzej - powiedział.- Musi pan odpoczywać, Mistrzu.Położyć się.Niech przez kilka dni pokierują Miastemministrowie.- Doceniam twoją troskę, Cley, ale te osły nie potrafiłyby nawet pokierować wozem w mur.Równie dobrze mógłbym przekazać władzę upośledzonemu dziecku - rzekł.- Nawet demonbyłby lepszy.- Cóż zatem mogę zrobić ja? - zapytałem. - Dowiedz się, który z twoich prześwietnych kolegów po fachu używa takiego skalpela, imiej dla mnie czas, gdy cię potrzebuję - powiedział.- Potrzebuję twojej lojalności.Potrafię nadwszystkim zapanować, jeśli będę miał kogoś, z kim mógłbym konsultować swoje pomysły.Gdy chciał wyjść, musiałem mu pomóc wstać.Kiedy prowadziłem go ku drzwiom, dotknąłmojej dłoni, która trzymała go za łokieć.- Dziękuję - powiedział.To słowo podziałało na mnie mniej więcej tak, jak jego migrena naszybę.- Przyślę kogoś, by naprawił ci okno - mruknął Mistrz ze śmiechem.Wyszedłszy nakorytarz, wyprostował się dumnie.- W drogę, łajzy - rzekł do żołnierzy.Otoczyli go i całagromada zeszła po schodach na ulicę.Póznym popołudniem pospiesznie przebadałem zaproszonych, myśląc tylko o tym, by jaknajszybciej wrócić do domu i pójść spać.Czułem się tak, jak Mistrz wyglądał.Idąc pogrążonymiw mroku ulicami Miasta, myślałem o Nadolnym i w gruncie rzeczy mu współczułem.Wszędziewokół mogłem podziwiać jego niezwykłe twory: światła, iglice, tętniącą życiem metropolię.Wybudował wokół siebie kryształową kulę i teraz powoli uświadamiał sobie, że zamknął się wpułapce.Dla mnie taką kulą było wysokie stanowisko Fizjonomisty Klasy Pierwszej.Długo mniechroniło, lecz także czyniło ślepym na całą resztę życia.Czułem, że wszystko wkrótce się zmieni,i to było niezwykłe, lecz w pewnym sensie niosło ze sobą także smutek.Wiedziałem jednak, żejeśli przyjdzie mi odebrać życie Nadolnemu, by uratować Arlę, Ea i dziecko, zrobię to.Podobniejak listkowiec Moissac, pozostawię po sobie ziarno - w postaci tej rodziny.Część dwóch następnych poranków poświęciłem na przeglądanie dokumentów w piwnicyministra informacji.Próbowałem znalezć we wczesnych pismach Mistrza jakiś projektkryształowej kuli.Choć wszystkie swoje wynalazki zapisywał w osobliwym systemie własnejpamięci, sporo zanotował także w formie stenograficznych wytycznych dla inżynierów.Niewierzyłem, by coś tak genialnego jak fałszywy raj mogło być produktem chwilowego kaprysu.Nie znalazłem jednak nic, co przypominałoby bańkę z podziemi pod oczyszczalnią ścieków, choćbyły tam notatki dotyczące wielu egzotycznych wynalazków - takich, które zbudowano, i takich,które zapewne wciąż były w fazie produkcyjnej.To pisemne świadectwo genialnych pomysłów irozważań Mistrza wywołało we mnie pewne przygnębienie, ale z drugiej strony myślałem o tym jako o czymś, co jest niegodne człowieka.Odnosiłem wrażenie, że Nadolny nie potrafił siępowstrzymać od poprawiania natury.Wyglądało na to, że od bardzo dawna nikt nie zaglądał do tych papierów.Były pożółkłe ipoukładane na chybił trafił, a kurz nie pokrywał ich, lecz walał się w kłębach na podłodze.Zauważyłem też, że w zatęchłej komorze, wśród rozsypujących się marzeń wielkiego DrachtonaNadolnego, zadomówił się jakiś gatunek owada.Gdy minęła poranna godzina szczytu i zzewnątrz nie dobiegały odgłosy kroków ani kół powozów, sześcionodzy intruzi rozpoczęlichóralne cykanie, co rusz wytrącając mnie z równowagi.Ogólnie rzecz biorąc, niczego nieznalazłem.Byłem zły, że straciłem dwa dni.Wprawdzie wykonywałem oficjalne obowiązki, a nocamijezdziłem na przejażdżki powozem po całym Mieście w poszukiwaniu śladów Calloo, ale nicpoza tym.Bardzo pragnąłem wrócić do Arli i Ea i oznajmić im, że wkrótce będą wolni, aleudawanie się tam bez dokładnego planu ucieczki było zbyt ryzykowne.Przyrzekłem im przecież,że następnym razem zabiorę ich ze sobą.%7łałowałem, że nie mam więcej czasu, a ten uciekał wszalonym tempie.Pozostał niecały tydzień do dnia, w którym miano przeprowadzić egzekucję.Następnego olśnienia dostarczyło mi piękno.Wieczorem owego dnia, w którym porzuciłempróby odnalezienia czegoś w ministerstwie informacji, jechałem przez Miasto, wyglądając przezokno i zaglądając w ciemne bramy zwężających się alejek.Kazałem woznicy jechać powoli iwypatrywać dużego, zwalistego, powolnego mężczyzny.W ciągu dnia nie miałem czasu zażyć piękna, więc głód dręczył mnie bardziej niż zwykle.Wpowozie zażyłem więc całą fiolkę i rozsiadłem się wygodnie, by oddać się rozmyślaniom.Okiemwyobrazni ujrzałem w oddali kryształową bańkę fałszywego raju i zacząłem się zastanawiać, wjaki sposób ją skonstruowano.Arla mówiła, że postawiono ją wokół nich.Jeśli nie została wydmuchana jak szklane miski, musiała zostać zbudowana po kawałku izmontowana, co oznaczało, że gdzieś musi się znajdować spojenie.Nadal nie potrafiłem sobiewyobrazić planów jej budowy, ale w swojej wizji zobaczyłem, jakby z wielkiej odległości,pracujących przy niej ludzi, wyglądających niczym kolonia mrówek, która obsiadła jajko.Uderzyłem w sufit powozu.- Tak, ekscelencjo? - zapytał woznica.- Zawiez mnie na południową stronę parku, do posiadłości inżyniera Deemera -powiedziałem.- Wiesz, gdzie to jest? - Tak jest, ekscelencjo - odparł.Pierce Deemer był naczelnym inżynierem Mistrza przez cały okres budowy DobrzeSkonstruowanego Miasta.Niektórzy twierdzili, że dorównuje błyskotliwością Nadolnemu.Obecnie był już bardzo stary, ale nadal aktywnie udzielał się przy projektach municypalnych.Wiedziałem, że ma dzieci, a te dzieci mają swoje dzieci, i liczyłem na to, że mu na nich zależy.Inżynier Deemer był silnym, ascetycznie zbudowanym mężczyzną o surowym obliczu ikrótkich, siwych włosach.Pozwolił mi wejść, ale nie był zadowolony z mojej wizyty.Zaprosiłmnie do swojej pracowni - małego, wygodnego pokoiku z deską kreślarską i regałami pełnymiksiążek.Był ważną figurą w Mieście, ale wiedziałem, że nawet jego wpływy nie są tak wielkie,by mogły mi przeszkodzić w zatrzymaniu i przebadaniu jego lub któregoś z członków rodziny.Bez owijania w bawełnę przeszedłem do sedna sprawy.- Potrzebne mi pewne informacje - powiedziałem, siadając na jednym z pluszowych foteliprzy biurku.- Wszyscy potrzebują jakichś informacji - odparł pogardliwie.Wyjąłem garść zaproszeń i rzuciłem je na biurko.- Rozdaj je swoim wnukom - powiedziałem.- Mam nadzieję, że są ideałamifizjonomicznymi.Na pewno słyszałeś o tym, co Mistrz planuje urządzić w parku za kilka dni?Przez chwilę gapił się na zaproszenia.W końcu skinął głową.- Grozisz mi, Cley? - zapytał.- Ich głowy rozprysną się jak winogrona - odparłem.- Wyobraz sobie tylko, jak wszystkie tetwoje płowowłose bachory eksplodują ku chwale imperium.To będzie prawdziwy spektakl!- Mistrz się o tym dowie - wycedził.- W porządku - powiedziałem, wstając.- Chwileczkę - zawołał, gdy byłem już w drzwiach.Odwróciłem się i podszedłem zpowrotem do biurka.- Jak skonstruowano kryształową kulę, w której znajduje się fałszywy raj? - zapytałem.- Wiesz o niej? - zdziwił się.- To miała być tajemnica.Wyjąłem jeszcze jedno zaproszenie irzuciłem na biurko.- Przyślij do mnie także swoją żonę - powiedziałem.- Nie konstruowano jej - rzekł wówczas.- Kryształ narasta [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl