[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chodz, Roxano - powiedziała Christine.Przez całą drogędo kuchni dziewczynka nie chciała puścić jej ręki.Gdyweszły,chłopcy już siedzieli przy stole; Pablona honorowymmiejscu.Paul wyjął zapałki i zapalił świeczki.- No,Pablo - powiedziała Christine.- Zdmuchnij.Chłopiec spojrzał na tort.- Tu jest za dużoświeczek: ja mam tylko osiem lat.-To taki amerykański zwyczaj - wyjaśniła.- Dodajemyjedną na szczęście.- Aha - powiedział Pablo, nabrał powietrza i dmuchnął.-Cantemos"" - zaproponował Paul.Chłopcy odśpiewali PablowiHappy birthday, najpierw poangielsku, a następniepo hiszpańsku.Potem Paul pokroiłciasto i nałożył na talerzyki, a Christine je rozdała.Pablo dostał w prezencie odPaula nowy sweter, pudełko farbek i gruby blokpapieru do malowania.Solenizant byłwniebowzięty i dziękował w obujęzykach.Potem Christinewręczyła muplastikową ciężarówkę i chłopcom ażoczy wyszłynawierzch z zazdrości.Piętnaście?Nie, trzynaście wystarczy.Kto ma ochotę na tort?Zaśpiewajmy.132- Un camión.Super!- Pablo rzucił się Christine na szyję.-Dziękuję, pani Christine.- Wszystkiego najlepszego.Christine zerknęła na Paula ispostrzegła, że oczy aż mubłyszczą zeszczęścia,kiedy patrzy na radość Pabla.Zrozumiała, że ongo nie kocha j a k własnego syna; on uważa, żeto jest jegosyn.Zastanowiłasię, czynie dlatego dał mutak samo na imię.Kiedy resztki ciasta zniknęły ztalerzy, chłopcy wybieglibawićsię na zewnątrz,zostawiającPaula, Christine i Roxanęw kuchni.Paulzaparzyłliście koki, napełnił dwiefiliżankii przyniósł do stołu.Roxana siedziała zgłową przytuloną doblatu, a Christine delikatnie głaskała ją poplecach.- Nawetnie spytałem, czylubisz herbatę z koki - powiedział Paul.- Jak chcesz, zrobię ci coś innego.- Nie,nie.Nie trzeba.Pomaga mi znieść tenklimat.- Jeszcze ci nie przeszło?-Nie do końca.Cały czas czujęszum w głowie.Usiadł naprzeciwko niej.- Najgorzej jest, jak się człowiek przeziębi.Cukru?- Tak.Dużo.Paul wsypałdo filiżanki kopiastą łyżeczkę cukrui zamieszał.- Kiedyś jakiś włoski turysta powiedział mi, że ta herbataśmierdzi mu koniem.Christine się roześmiała.- Mnie ten smak przypomina raczej kiełkilucernyPaul pociągnął łyk.-Nigdymi to niewpadło do głowy, ale faktycznie.Możejednaktrzeba było zrobić kawę.- Nie, lucerna jest w porządku.O której chłopcy idąspać?- Zwykle około dziewiątej, ale dzisiaj im obiecałem, żemogą posiedzieć dodziesiątej.Zdaje się, żewłaśnie mija.Christine dopiła herbatę.133.- Mam ich zaprowadzić na górę?-Nie trzeba.Muszę im tylko powiedzieć, że już czas.Alejestem pewien, że Roxana nie miałaby nic przeciwko temu,żebyś ją ułożyła dosnu.- Z wielkąprzyjemnością.Słońce schowało się za horyzontem, pogrążając dziedziniec w ciemnościach, zwyjątkiem jednej smugi światła,która tworzyła długie, wyraziste cienie.Paul zawołał chłopców, a Christine wzięła Roxanę za rękęi zaprowadziła jądopokoju.Gdy tylko tam się znalazły, dziewczynka zdjęłasukienkę, starannie ją złożyła iumieściła w kufrze.Wyjęładużą koszulę nocną, włożyła ją i podeszła do łóżka.Christine odwinęłapościeli pomogła Roxanie wślizgnąć się podkołdrę.Postała chwilę przy łóżku, wpatrując się w twarz dziewczynki.Roxanatakże przyglądała się Christine.Chłopcy mieli swoją sypialnię zaledwie kilkoro drzwi dalej i właśnie w tymmomencie z dzikim wrzaskiem przebiegli obok pokoju Roxany, goniąc Pabla i jegonową ciężarówkę.Zachowywali się tak głośno, że Christine nie mogła sięnadziwić, że dziewczynkaśpiw takim hałasie.Po chwili zaśmiała się w duchuz własnej bezmyślności.- Szkoda, że nie mogę ci poczytać bajek - powiedziała.OdgarnęłaRoxaniewłosyz czoła i delikatnieprzesunęła palcem po bliznie.- Co oni ci zrobili, maleńka?Roxana wyciągnęła rękę i dotknęła ust Christine.Powiedziała coś do niejna migi.Christine uśmiechnęła się smutno.- Nie wiem, co do mnie mówisz, kochanie.Zupełnie jakbyrozumiejąc jej słowa, Roxana powtórzyłaruchyrąk, tym razem wolniej.Christine pokiwała głową.- PoproszęPaula, onmi przetłumaczy.Dobranoc.- Nachyliła się, żeby pocałować dziewczynkę w czoło, a potem naciągnęłajej kołdrępod brodę.Wychodząc, wyłączyła światło i jeszcze raz się obejrzała.Mimo ciemności zauważyła, że134Roxana wciąż nanią patrzy.Odwróciła się z ociąganiem i poszła dokuchni.Paul zmywał właśnie ostatni talerz.- Pomóc ci?-Już kończę.Jakposzło? - Słodki dzieciak - powiedziała Christine i usiadła przystole.- Powiedz mi: cotoznaczy?-Spróbowała wmiarę możliwości powtórzyć ruchy rąk Roxany.- Powiedziała, że cię kocha.Christine westchnęła ze wzruszeniem.- Ja też czuję, że coraz bardziej ją kocham.Paulspojrzał tylko, ale nic nie powiedział.Wytarł dłoniew ścierkę.- Jesteś wolna;pewnie chcesz już wrócić do Cuzco.-Prawdę mówiąc, chętnie bym jeszcze posiedziała.Jeśli,oczywiście, nie jesteś zmęczony- Bynajmniej - uśmiechnął się.- A może pójdziemy naspacer?- Zwietnie.-Znam idealne miejsce.Wyszli w noc i mijając szklarnię na tyłach hacjendy wspięli się na wzniesienie,które otaczało El Girasol od południa.Gdy ścieżka zrobiła się bardziejstroma, Paul wziął Christineza rękę i poprowadziłprawie trzydzieści metrów w górę domiejsca,gdzie wielki odłam skały tworzyłpoziomy występ.Dziewczyna dostała zadyszki.Paul starł ze skały pył i pomógł Christine wejść.Usiadła nakrawędzi i spuściła nogi.Mężczyzna przysiadłobok.Rozciągająca się przed nimi dolina tonęła wblasku księżyca, a czarne wodyświętejrzeki Inków migotały w jego blasku niczym konstelacja gwiazd.Cykady, jakmuzycy ukryciw orkiestronie, wyśpiewywały im zeswychkryjówekserenady- Pięknie tu - powiedziałaChristine.- Częstotu przychodzisz?- Czasami.Zazwyczaj wtedy, gdy chcę odpocząć od chłopaków.135.Uśmiechnęła się na te słowa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Chodz, Roxano - powiedziała Christine.Przez całą drogędo kuchni dziewczynka nie chciała puścić jej ręki.Gdyweszły,chłopcy już siedzieli przy stole; Pablona honorowymmiejscu.Paul wyjął zapałki i zapalił świeczki.- No,Pablo - powiedziała Christine.- Zdmuchnij.Chłopiec spojrzał na tort.- Tu jest za dużoświeczek: ja mam tylko osiem lat.-To taki amerykański zwyczaj - wyjaśniła.- Dodajemyjedną na szczęście.- Aha - powiedział Pablo, nabrał powietrza i dmuchnął.-Cantemos"" - zaproponował Paul.Chłopcy odśpiewali PablowiHappy birthday, najpierw poangielsku, a następniepo hiszpańsku.Potem Paul pokroiłciasto i nałożył na talerzyki, a Christine je rozdała.Pablo dostał w prezencie odPaula nowy sweter, pudełko farbek i gruby blokpapieru do malowania.Solenizant byłwniebowzięty i dziękował w obujęzykach.Potem Christinewręczyła muplastikową ciężarówkę i chłopcom ażoczy wyszłynawierzch z zazdrości.Piętnaście?Nie, trzynaście wystarczy.Kto ma ochotę na tort?Zaśpiewajmy.132- Un camión.Super!- Pablo rzucił się Christine na szyję.-Dziękuję, pani Christine.- Wszystkiego najlepszego.Christine zerknęła na Paula ispostrzegła, że oczy aż mubłyszczą zeszczęścia,kiedy patrzy na radość Pabla.Zrozumiała, że ongo nie kocha j a k własnego syna; on uważa, żeto jest jegosyn.Zastanowiłasię, czynie dlatego dał mutak samo na imię.Kiedy resztki ciasta zniknęły ztalerzy, chłopcy wybieglibawićsię na zewnątrz,zostawiającPaula, Christine i Roxanęw kuchni.Paulzaparzyłliście koki, napełnił dwiefiliżankii przyniósł do stołu.Roxana siedziała zgłową przytuloną doblatu, a Christine delikatnie głaskała ją poplecach.- Nawetnie spytałem, czylubisz herbatę z koki - powiedział Paul.- Jak chcesz, zrobię ci coś innego.- Nie,nie.Nie trzeba.Pomaga mi znieść tenklimat.- Jeszcze ci nie przeszło?-Nie do końca.Cały czas czujęszum w głowie.Usiadł naprzeciwko niej.- Najgorzej jest, jak się człowiek przeziębi.Cukru?- Tak.Dużo.Paul wsypałdo filiżanki kopiastą łyżeczkę cukrui zamieszał.- Kiedyś jakiś włoski turysta powiedział mi, że ta herbataśmierdzi mu koniem.Christine się roześmiała.- Mnie ten smak przypomina raczej kiełkilucernyPaul pociągnął łyk.-Nigdymi to niewpadło do głowy, ale faktycznie.Możejednaktrzeba było zrobić kawę.- Nie, lucerna jest w porządku.O której chłopcy idąspać?- Zwykle około dziewiątej, ale dzisiaj im obiecałem, żemogą posiedzieć dodziesiątej.Zdaje się, żewłaśnie mija.Christine dopiła herbatę.133.- Mam ich zaprowadzić na górę?-Nie trzeba.Muszę im tylko powiedzieć, że już czas.Alejestem pewien, że Roxana nie miałaby nic przeciwko temu,żebyś ją ułożyła dosnu.- Z wielkąprzyjemnością.Słońce schowało się za horyzontem, pogrążając dziedziniec w ciemnościach, zwyjątkiem jednej smugi światła,która tworzyła długie, wyraziste cienie.Paul zawołał chłopców, a Christine wzięła Roxanę za rękęi zaprowadziła jądopokoju.Gdy tylko tam się znalazły, dziewczynka zdjęłasukienkę, starannie ją złożyła iumieściła w kufrze.Wyjęładużą koszulę nocną, włożyła ją i podeszła do łóżka.Christine odwinęłapościeli pomogła Roxanie wślizgnąć się podkołdrę.Postała chwilę przy łóżku, wpatrując się w twarz dziewczynki.Roxanatakże przyglądała się Christine.Chłopcy mieli swoją sypialnię zaledwie kilkoro drzwi dalej i właśnie w tymmomencie z dzikim wrzaskiem przebiegli obok pokoju Roxany, goniąc Pabla i jegonową ciężarówkę.Zachowywali się tak głośno, że Christine nie mogła sięnadziwić, że dziewczynkaśpiw takim hałasie.Po chwili zaśmiała się w duchuz własnej bezmyślności.- Szkoda, że nie mogę ci poczytać bajek - powiedziała.OdgarnęłaRoxaniewłosyz czoła i delikatnieprzesunęła palcem po bliznie.- Co oni ci zrobili, maleńka?Roxana wyciągnęła rękę i dotknęła ust Christine.Powiedziała coś do niejna migi.Christine uśmiechnęła się smutno.- Nie wiem, co do mnie mówisz, kochanie.Zupełnie jakbyrozumiejąc jej słowa, Roxana powtórzyłaruchyrąk, tym razem wolniej.Christine pokiwała głową.- PoproszęPaula, onmi przetłumaczy.Dobranoc.- Nachyliła się, żeby pocałować dziewczynkę w czoło, a potem naciągnęłajej kołdrępod brodę.Wychodząc, wyłączyła światło i jeszcze raz się obejrzała.Mimo ciemności zauważyła, że134Roxana wciąż nanią patrzy.Odwróciła się z ociąganiem i poszła dokuchni.Paul zmywał właśnie ostatni talerz.- Pomóc ci?-Już kończę.Jakposzło? - Słodki dzieciak - powiedziała Christine i usiadła przystole.- Powiedz mi: cotoznaczy?-Spróbowała wmiarę możliwości powtórzyć ruchy rąk Roxany.- Powiedziała, że cię kocha.Christine westchnęła ze wzruszeniem.- Ja też czuję, że coraz bardziej ją kocham.Paulspojrzał tylko, ale nic nie powiedział.Wytarł dłoniew ścierkę.- Jesteś wolna;pewnie chcesz już wrócić do Cuzco.-Prawdę mówiąc, chętnie bym jeszcze posiedziała.Jeśli,oczywiście, nie jesteś zmęczony- Bynajmniej - uśmiechnął się.- A może pójdziemy naspacer?- Zwietnie.-Znam idealne miejsce.Wyszli w noc i mijając szklarnię na tyłach hacjendy wspięli się na wzniesienie,które otaczało El Girasol od południa.Gdy ścieżka zrobiła się bardziejstroma, Paul wziął Christineza rękę i poprowadziłprawie trzydzieści metrów w górę domiejsca,gdzie wielki odłam skały tworzyłpoziomy występ.Dziewczyna dostała zadyszki.Paul starł ze skały pył i pomógł Christine wejść.Usiadła nakrawędzi i spuściła nogi.Mężczyzna przysiadłobok.Rozciągająca się przed nimi dolina tonęła wblasku księżyca, a czarne wodyświętejrzeki Inków migotały w jego blasku niczym konstelacja gwiazd.Cykady, jakmuzycy ukryciw orkiestronie, wyśpiewywały im zeswychkryjówekserenady- Pięknie tu - powiedziałaChristine.- Częstotu przychodzisz?- Czasami.Zazwyczaj wtedy, gdy chcę odpocząć od chłopaków.135.Uśmiechnęła się na te słowa [ Pobierz całość w formacie PDF ]