[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ulica ciągnęła się jak żółtalinijka, paliła się co druga latarnia.Jaskrawo oświetlone reklamy wyglądały jakotwarte na oścież okna.Cień Saszki zaczął dryfować, powoli zataczając kręgi naniebie. Siedzę na balkonie i nie latam.Niczego nie wyrażam i nie czytam zakazanychksiążek.Nie próbuję nadprogramowych ścieżek.Niczego nie naruszam..W dole, niczym ciemna plama, rozpościerał się park.Unosił się nad nimzapach trawy i świeżości; Saszka czuła go rozszerzonymi nozdrzami.Zwolniła,pragnąc jak najdłużej pozostać w tym strumieniu; smród rozgrzanego asfaltu i spalindusił ją, zbyt przywykła do czystego powietrza Torpy.Sierpień.Morze gwiazd.Matowe, przyprószone kurzem miasto w dole.Jeden zlicznych cieni Wiecznego Miasta, które umiera i odradza się co sekundę.Cień Saszkinie przestawał krążyć, a ona sama siedziała nieruchomo na balkonie, niczymzahipnotyzowana blaskiem odległych świateł.Jest Słowem.Jest czasownikiem w trybie rozkazującym.jeszcze nie.jestjeszcze człowiekiem.Dlaczego więc lata?!Uśmiech małego Wałeczki.On także jest słowem.Mama pieszczotliwie nazywa go Słoneczkiem.A innych nazywają: Durniem, kanalią, tępakiem.I tak będzie.Ktoś mówi: Wstawaj! Już wpół do ósmej! A ktoś inny: Odejdz.Zdarzają się słowa-plewy, śmieci, i przemieniają się one w nicość, gdy tylkozabrzmią.Inne odbijają cienie, są brzydkie i żałosne, a niekiedy piękne i potężne,zdolne uratować ginącego.Lecz tylko niektóre stają się ludzmi i także wypowiadająsłowa.I każdy na świecie ma szansę spotkać tego, kogo sam kiedyś wypowiedział nagłos.Wstawał świt.Saszka siedziała na barierce balkonu jak papuga na grzędzie i patrzyła przedsiebie niewidzącym wzrokiem.* * *- Kiedy planujesz wrócić do Torpy?- Jutro wieczorem mam pociąg.Odpowiedz przyszła jej z podejrzaną łatwością.Wyglądało na to, że cień Saszkiwciąż jeszcze krążył nad miastem i parkiem, gdy ona sama siedziała w kuchni ismarowała masłem kromkę białego chleba.- Jak to.jutro wieczorem?!Mama miała dokładnie taką minę, jaką Saszka bała się zobaczyć wczoraj.- I zawczasu wzięłaś bilety.na jutro?! Skrupulatnie nakładała masło napszenną pajdę, wyrównywała i znów smarowała.- Mam dodatkowe zajęcia, także latem.Nawet podczas wakacji.- Kłamiesz - rzekła mama ostrym tonem.Saszka podniosła zdziwione spojrzenie.- Nie kłamię.Wiem, że to brzmi dziwnie.Ale to prawda. Albo część prawdy ,dodała w myślach.Mama zamyśliła się, jakby coś obliczała.- Kiedy skończysz jeść, skocz proszę po mleko.- Mhm - z ledwo skrywaną radością położyła na talerz wymęczoną kanapkę.-Zaraz.* * *Kiedy wróciła, brat już nie spał.Leżał na plecach i z uwagą wpatrywał się wkaruzelę z konikami, która obracała się nad łóżeczkiem.Mama sprzątnęła w kuchni iteraz przesuwała żelazkiem po desce do prasowania.Nad niebieską dziecięcą koszulkąunosiła się para.- Pojadę z tobą.- Co?! - Saszka o mało nie upuściła torby z zakupami.- Pojadę z tobą.Walia posiedzi kilka dni z małym.- Teraz.jest okres urlopowy, w instytucie nikogo nie ma.- A z kim będziesz miała te dodatkowe zajęcia?- Z wykładowcą.Mamo, poczekaj, będziesz sprawdzać, gdzie mieszkam, z kimsię zadaję i jak się zachowuję?- Chcę zobaczyć na własne oczy, kto cię uczy i co się tam dzieje?- To zwykły.proces edukacyjny.Mama sceptycznie pokręciła głową.- Nie.Coś ukrywasz.%7łelazko zaciekle, niczym czołg, ugniatało rozciągniętą na desce koszulkę.Mama wodziła nim wciąż po tym samym, już dawno wyprasowanym miejscu.- Początkowo nie chciałam upokarzać cię opieką, był to przecież począteksamodzielnego życia, przyjaciele, przyjaciółki, chłopcy.Potem miałam, przyznaję się,co innego na głowie.A potem.Czy zastraszyli cię do tego stopnia, że boisz sięprzyznać?- Do czego miałabym się przyznawać?- Czy to sekta? Modlicie się tam do kogoś?- Nic podobnego!- Jadę do Torpy - rzekła mama i w jej głosie zabrzmiały stalowe nutki.- I jeślizajdzie taka potrzeba, wszystkich postawię na nogi.Milicję, prokuraturę.Rozeznamsię w sytuacji i jeśli coś jest nie tak, nie ujdzie im to na sucho.Półtora roku temu Saszka w odpowiedzi wybuchnęłaby płaczem i rzuciłaby sięmamie na szyję.I prosiłaby ją, błagała, aby pojechała z nią do Torpy i uratowała,wyciągnęła stamtąd.I byłaby szczerze przekonana, że rozwścieczona mama mawładzę nawet nad Faritem Korzennikowem.- Za pózno.- Co?!- Ja nie chcę niczego zmieniać, mamo.I nie pozwolę, żebyś się do tegomieszała.- Jak to?!Mama puściła żelazko.Stało na desce do prasowania, a spod żelaznego spodu zsykiem waliła para, upodabniając je do parowozu.- A więc to rzeczywiście sekta?- Nie.Ale nie chcę niczego zmieniać.- Obiecałaś, że wrócisz!- Nie obiecywałam.- Co oni z tobą zrobili?- Nic.- Zgłoszę to na milicję.Jeszcze dzisiaj.- Co? Przecież jestem pełnoletnia.- Otruli cię? Zahipnotyzowali? Kryjecie się nawzajem?- Mamo, to trwało przez dwa lata.Niczego nie zauważyłaś?!Mama zrobiła krok do tyłu.Jeszcze przed sekundą była gotowa nacierać, walczyć, bronić się.Terazwyglądała, jakby ktoś uderzył ją pałką w głowę.- Dwa lata - powtórzyła ostro Saszka.- Nic już się nie da zrobić.Mama patrzyła na nią jak przez mokrą szybę.Jakby zarys twarzy córki kołysałsię, roztapiał i zacierał.Spod żelazka walił teraz czarny dym; Saszka z wysiłkiem oderwała je od deski.Na niebieskiej dziecięcej koszulce pozostał wypalony ślad.- Masz teraz nowe życie - kontynuowała bezlitośnie.- Nowego męża, nowedziecko i nowe szczęście.Ja też mam nowe życie.Nie zamierzam odejść na zawsze, alety nie możesz mnie do niczego zmuszać.Nie próbuj wyjaśniać, co się dzieje w Torpie.Wszystko jest w porządku, możesz mi wierzyć.W pokoju zapłakało dziecko.Najwyrazniej mówiła za głośno.Mama drgnęła,jednak nie przestała na nią patrzeć.- %7łałuję, że tak wyszło - rzekła Saszka, patrząc na dziurę wypaloną w koszulce.-Ale nie można już tego cofnąć.Wybacz.* * *- Dziewczyno! Za piętnaście minut Torpa!- Dziękuję.Nie śpię.Jeszcze nigdy nie wracała do Torpy tak wczesnym latem.Noc była jasna,bezwietrzna.Pociąg odjechał.Saszka przeszła dziesięć metrów po peronie, po kolanawe mgle.Budziły się ptaki.Autobus przyjechał punktualnie.Na ulicy Sacco i Vanzettiego zieleniły się lipy.Wtaszczyła walizkę na drugie piętro i otworzyła drzwi swego mieszkania.Postawiła walizkę przy progu.Nabrała wody do porcelanowej filiżanki i podlała powójw skrzynce za oknem.Położyła się na łóżku, przeciągnęła i zdała sobie sprawę, że wróciła do domu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Ulica ciągnęła się jak żółtalinijka, paliła się co druga latarnia.Jaskrawo oświetlone reklamy wyglądały jakotwarte na oścież okna.Cień Saszki zaczął dryfować, powoli zataczając kręgi naniebie. Siedzę na balkonie i nie latam.Niczego nie wyrażam i nie czytam zakazanychksiążek.Nie próbuję nadprogramowych ścieżek.Niczego nie naruszam..W dole, niczym ciemna plama, rozpościerał się park.Unosił się nad nimzapach trawy i świeżości; Saszka czuła go rozszerzonymi nozdrzami.Zwolniła,pragnąc jak najdłużej pozostać w tym strumieniu; smród rozgrzanego asfaltu i spalindusił ją, zbyt przywykła do czystego powietrza Torpy.Sierpień.Morze gwiazd.Matowe, przyprószone kurzem miasto w dole.Jeden zlicznych cieni Wiecznego Miasta, które umiera i odradza się co sekundę.Cień Saszkinie przestawał krążyć, a ona sama siedziała nieruchomo na balkonie, niczymzahipnotyzowana blaskiem odległych świateł.Jest Słowem.Jest czasownikiem w trybie rozkazującym.jeszcze nie.jestjeszcze człowiekiem.Dlaczego więc lata?!Uśmiech małego Wałeczki.On także jest słowem.Mama pieszczotliwie nazywa go Słoneczkiem.A innych nazywają: Durniem, kanalią, tępakiem.I tak będzie.Ktoś mówi: Wstawaj! Już wpół do ósmej! A ktoś inny: Odejdz.Zdarzają się słowa-plewy, śmieci, i przemieniają się one w nicość, gdy tylkozabrzmią.Inne odbijają cienie, są brzydkie i żałosne, a niekiedy piękne i potężne,zdolne uratować ginącego.Lecz tylko niektóre stają się ludzmi i także wypowiadająsłowa.I każdy na świecie ma szansę spotkać tego, kogo sam kiedyś wypowiedział nagłos.Wstawał świt.Saszka siedziała na barierce balkonu jak papuga na grzędzie i patrzyła przedsiebie niewidzącym wzrokiem.* * *- Kiedy planujesz wrócić do Torpy?- Jutro wieczorem mam pociąg.Odpowiedz przyszła jej z podejrzaną łatwością.Wyglądało na to, że cień Saszkiwciąż jeszcze krążył nad miastem i parkiem, gdy ona sama siedziała w kuchni ismarowała masłem kromkę białego chleba.- Jak to.jutro wieczorem?!Mama miała dokładnie taką minę, jaką Saszka bała się zobaczyć wczoraj.- I zawczasu wzięłaś bilety.na jutro?! Skrupulatnie nakładała masło napszenną pajdę, wyrównywała i znów smarowała.- Mam dodatkowe zajęcia, także latem.Nawet podczas wakacji.- Kłamiesz - rzekła mama ostrym tonem.Saszka podniosła zdziwione spojrzenie.- Nie kłamię.Wiem, że to brzmi dziwnie.Ale to prawda. Albo część prawdy ,dodała w myślach.Mama zamyśliła się, jakby coś obliczała.- Kiedy skończysz jeść, skocz proszę po mleko.- Mhm - z ledwo skrywaną radością położyła na talerz wymęczoną kanapkę.-Zaraz.* * *Kiedy wróciła, brat już nie spał.Leżał na plecach i z uwagą wpatrywał się wkaruzelę z konikami, która obracała się nad łóżeczkiem.Mama sprzątnęła w kuchni iteraz przesuwała żelazkiem po desce do prasowania.Nad niebieską dziecięcą koszulkąunosiła się para.- Pojadę z tobą.- Co?! - Saszka o mało nie upuściła torby z zakupami.- Pojadę z tobą.Walia posiedzi kilka dni z małym.- Teraz.jest okres urlopowy, w instytucie nikogo nie ma.- A z kim będziesz miała te dodatkowe zajęcia?- Z wykładowcą.Mamo, poczekaj, będziesz sprawdzać, gdzie mieszkam, z kimsię zadaję i jak się zachowuję?- Chcę zobaczyć na własne oczy, kto cię uczy i co się tam dzieje?- To zwykły.proces edukacyjny.Mama sceptycznie pokręciła głową.- Nie.Coś ukrywasz.%7łelazko zaciekle, niczym czołg, ugniatało rozciągniętą na desce koszulkę.Mama wodziła nim wciąż po tym samym, już dawno wyprasowanym miejscu.- Początkowo nie chciałam upokarzać cię opieką, był to przecież począteksamodzielnego życia, przyjaciele, przyjaciółki, chłopcy.Potem miałam, przyznaję się,co innego na głowie.A potem.Czy zastraszyli cię do tego stopnia, że boisz sięprzyznać?- Do czego miałabym się przyznawać?- Czy to sekta? Modlicie się tam do kogoś?- Nic podobnego!- Jadę do Torpy - rzekła mama i w jej głosie zabrzmiały stalowe nutki.- I jeślizajdzie taka potrzeba, wszystkich postawię na nogi.Milicję, prokuraturę.Rozeznamsię w sytuacji i jeśli coś jest nie tak, nie ujdzie im to na sucho.Półtora roku temu Saszka w odpowiedzi wybuchnęłaby płaczem i rzuciłaby sięmamie na szyję.I prosiłaby ją, błagała, aby pojechała z nią do Torpy i uratowała,wyciągnęła stamtąd.I byłaby szczerze przekonana, że rozwścieczona mama mawładzę nawet nad Faritem Korzennikowem.- Za pózno.- Co?!- Ja nie chcę niczego zmieniać, mamo.I nie pozwolę, żebyś się do tegomieszała.- Jak to?!Mama puściła żelazko.Stało na desce do prasowania, a spod żelaznego spodu zsykiem waliła para, upodabniając je do parowozu.- A więc to rzeczywiście sekta?- Nie.Ale nie chcę niczego zmieniać.- Obiecałaś, że wrócisz!- Nie obiecywałam.- Co oni z tobą zrobili?- Nic.- Zgłoszę to na milicję.Jeszcze dzisiaj.- Co? Przecież jestem pełnoletnia.- Otruli cię? Zahipnotyzowali? Kryjecie się nawzajem?- Mamo, to trwało przez dwa lata.Niczego nie zauważyłaś?!Mama zrobiła krok do tyłu.Jeszcze przed sekundą była gotowa nacierać, walczyć, bronić się.Terazwyglądała, jakby ktoś uderzył ją pałką w głowę.- Dwa lata - powtórzyła ostro Saszka.- Nic już się nie da zrobić.Mama patrzyła na nią jak przez mokrą szybę.Jakby zarys twarzy córki kołysałsię, roztapiał i zacierał.Spod żelazka walił teraz czarny dym; Saszka z wysiłkiem oderwała je od deski.Na niebieskiej dziecięcej koszulce pozostał wypalony ślad.- Masz teraz nowe życie - kontynuowała bezlitośnie.- Nowego męża, nowedziecko i nowe szczęście.Ja też mam nowe życie.Nie zamierzam odejść na zawsze, alety nie możesz mnie do niczego zmuszać.Nie próbuj wyjaśniać, co się dzieje w Torpie.Wszystko jest w porządku, możesz mi wierzyć.W pokoju zapłakało dziecko.Najwyrazniej mówiła za głośno.Mama drgnęła,jednak nie przestała na nią patrzeć.- %7łałuję, że tak wyszło - rzekła Saszka, patrząc na dziurę wypaloną w koszulce.-Ale nie można już tego cofnąć.Wybacz.* * *- Dziewczyno! Za piętnaście minut Torpa!- Dziękuję.Nie śpię.Jeszcze nigdy nie wracała do Torpy tak wczesnym latem.Noc była jasna,bezwietrzna.Pociąg odjechał.Saszka przeszła dziesięć metrów po peronie, po kolanawe mgle.Budziły się ptaki.Autobus przyjechał punktualnie.Na ulicy Sacco i Vanzettiego zieleniły się lipy.Wtaszczyła walizkę na drugie piętro i otworzyła drzwi swego mieszkania.Postawiła walizkę przy progu.Nabrała wody do porcelanowej filiżanki i podlała powójw skrzynce za oknem.Położyła się na łóżku, przeciągnęła i zdała sobie sprawę, że wróciła do domu [ Pobierz całość w formacie PDF ]