[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znalazł na drugiej stronie.Zaczął czytać, gdy rozległo się pukanie dodrzwi.- Wejść! - krzyknął pułkownik i po sekundzie w pokoju pojawił siękapitan Marcinkowski.- Obywatelu pułkowniku - zaczął regulaminowo, ale %7łyto tylkomachnął ręką i wskazał mu palcem miejsce przy stole obok biurka.Siadając, jak zwykle spojrzał w oczy wiszącego na ścianie FeliksaEdmundowicza.I jak zwykle zdawało mu się, że towarzysz Dzierżyń-ski przewierca go na wylot swoim przenikliwym spojrzeniem pierwsze-go czekisty.Wzdrygnął się na myśl o tym potworze Krwawym Felkui spojrzał na swojego szefa.Ten czekisty nie przypominał zupełnie.Aysy,masywny, z wielkim brzuchem wyglądał jak posterunkowy z Obrzycka,a nie jak szef wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej.162Drzwi otworzyły się tym razem bez pukania i do pokoju weszłapani Krysia z metalową tacką, na której stały dwie szklanki i krysz-tałowa cukiernica.Przed każdym z oficerów ustawiła kawę i dyskretniewycofała się do swojego przedsionka.- Widziałeś już, że piszą o naszej dziewczynie znad Warty? - mó-wiąc to, pułkownik postukał palcem w płachtę gazety.- Jeszcze nie zdążyłem przejrzeć gazet, obywatelu pułkowniku.- No i nie ma po co.Ta notatka w  Poznańskiej" to wymyśloneprzeze mnie gówno, żeby ludzi trochę uspokoić.%7łeby se nie myśleli,że tu jakiś obcinacz głów lata z nożem w zębach po Poznaniu.To ka-załem napisać, że znaleziono zwłoki utopionej dziewczyny.Co o tymsądzisz?- Ludzie nie są głupi, obywatelu pułkowniku.Już poszło po mie-ście, że jest trup bez głowy, bo mnie wczoraj żona o to pytała.Na szczę-ście wiara nie ma pojęcia, że są dwa trupy.I całe szczęście, bo mogłabybyć panika, jak kiedyś z tą czarną wołgą, co porywa dzieci.W połowie lat siedemdziesiątych ktoś rozpuścił plotkę, że po krajujezdzi jakaś czarna wołga, a w niej zboczeniec, który wabi do środkamałe dzieci i wywozi je w nieznanym kierunku.Rodzice przestrzegalidzieci przed zbliżaniem się do czarnych samochodów, a dzieci uciekaływ panice, widząc wołgę przejeżdżającą ulicą.Plotka umarła śmierciąnaturalną i jakoś nikt nie został porwany.Pozostał tylko w ludziachlęk przed czarnymi wołgami, ulubionymi samochodami partyjnych dy-gnitarzy.- A co do informacji, że to jakaś topielica - ciągnął dalej kapitan,to myślę, że zawsze to trochę namiesza w głowach. Pułkownik uśmiechnął się zadowolony, że podkomendny kombinu-je podobnie jak on.- No, to teraz mów, co udało się wam ustalić w sprawie łowcygłów.Marcinkowski rozpoczął raport, podpierając się aktami, które odPrzedwczoraj urosły już do rozmiarów solidnej teczki.- Najważniejszą sprawą od wczoraj jest to, że mamy głowę dziew-czyny znalezionej nad Wartą.Natrafił na nią jakiś emeryt spacerujący163z psem pod Laskiem Dębińskim.Cały czas trwają poszukiwania dru-giego ciała.Penetrujemy też rynek video, handlarzy kaset z filmami,organizatorów pokazów filmów, bo wydaje nam się, że natchnieniedo takich zbrodni musiało powstać w wyniku zapatrzenia się w ja-kiś przykład.Może to błędna hipoteza, ale sprawdzić trzeba.Bo możesię też okazać, że mordercą jest jakiś kompletny pomyleniec, czło-wiek chory psychicznie.Ten kierunek też jest sprawdzany.Nasi ludzie,których włączyłem do śledztwa, analizują wszystkie przypadki szcze-gólnie okrutnych morderstw z okaleczeniem ciała.Mamy takich przy-padków kilkanaście, ale żaden nie był podobny do tego, z czym mamydo czynienia teraz.Sprawdzani są też potencjalni mordercy z grup naj-większego prawdopodobieństwa, czyli kryminaliści na wolności.Choćw półświatku poznańskich przestępców, donoszą nam informatorzy,panuje powszechne przekonanie, że to robota jakiegoś psychicznego,bo normalny bandzior nie wpadłby nawet na pomysł, by swojej ofierzeobciąć głowę.No i najistotniejsze, mamy już zidentyfikowane obie za-mordowane.Próbujemy więc ustalić, czy istnieje coś, co w jakikolwieksposób może łączyć te kobiety.Jeśli coś takiego istnieje, zawęzi nam toobszar śledztwa.Tak mi się przynajmniej wydaje.Pułkownik %7łyto podrapał się w czubek łysej głowy, a potem wypiłspory łyk kawy.Jeszcze przez chwilę zastanawiał się nad czymś, jakbyanalizował to wszystko, co przekazał mu podwładny.Zmarszczył czo-ło i odezwał się do Marcinkowskiego:- No dobra, to daj mi to na papierze, żebym miał, jakby się kto za-interesował, upisane.No i rób swoje, a ja, jakby co, będę mówił, że sąwyniki.Tej sprawie nadaję najpierwszy priorytet, więc możesz działaćzasadniczo z wolną ręką.Godz.8.00Na parapecie okiennym usiadł gołąb.Gdzieś w pobliżu musiała byćjakaś gołębica, której uwagę samiec chciał skierować na siebie.Na-puszył się i zaczął gruchać, chodząc w tę i z powrotem, a jego trasę164ograniczała niewielka szerokość otworu okiennego.Okno było niedu-że, bo zaprojektowano je tak, aby maksymalnie utrudnić przeciśnię-cie się przez nie człowiekowi, który wpadłby na pomysł, by przez niewyjść.Jeszcze parę lat temu dodatkowym utrudnieniem dla potencjal-nego uciekiniera była pochyła blenda z matowego szkła z wtopionymweń drutem, przytwierdzona do parapetu i odchylająca się pod kątemod zewnętrznej ściany budynku.Taka zasłona nie pozwalała na wy-glądanie na zewnątrz, ale dawała możliwość swobodnego patrzenia nachmury.Jakiś czas temu blendę ktoś wytłukł i nikt nie wpadł na po-mysł, by wstawić nową.Przy oknie pozostała tylko metalowa rama,z resztkami szkła w czterech narożnikach.Dzięki temu z okna rozta-czał się piękny widok na szarą ścianę koszarowego budynku przy ulicyTaborowej.Po drugiej stronie okna, gdzie chodził radosny gołąb, w niewiel-kiej, śmierdzącej moczem i pastą do podłóg celi koszarowego aresztusiedział na pryczy szeregowy Mariusz Blaszkowski w cywilnym ubra-niu.Godzinę temu zjadł cztery sznytki chleba z margaryną i popił jekawą zbożową z aluminiowego kubka.Najedzony i wyspany, nie miałnic do roboty, zajmował się więc obserwowaniem gołębia.Martwił siętrochę, że nie zdąży dojechać na odprawę w komendzie wojewódz-kiej.Kapitan Marcinkowski wyznaczył ją na dziewiątą rano.Ale na tow tej chwili Blaszkowski nic nie mógł poradzić [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl