[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy uda mu się wytrwać do przeprowa-dzenia ataku na AWACS-a? Musi! Abernathy i Daniela.Gdyby tych dwojezeszło się i porównało notatki, nastąpiłaby katastrofa.yrenice świdrującychniebieskich oczu zwęziły się.Możliwe, że coś trzeba będzie z tym zrobić.Chyba po raz dwunasty w ciągu ostatniej godziny samochody na za-tłoczonej szosie między Tel Awiwem a Jerozolimą utknęły w korku.Nazirytowany okrzyk pasażera siedzącego na tylnym siedzeniu taksówkarzwyrzucił ręce w górę w geście bezradności.Mrużąc oczy w zapadającychciemnościach Dawid Llewellyn usiłował odczytać godzinę na swym zegar-ku.Nie zdąży już złapać ambasadora w biurze.Miał tylko nadzieję, że za-stanie Abernathy'ego.Musiał wyrzucić z siebie kilka spraw i nie chciał ztym czekać do rana.Podróż powrotna z Arabii Saudyjskiej okazała się koszmarem.Zamiastpół dnia, trwała od świtu do zmierzchu.Zaczęło się od informacji o bombiepodłożonej na lotnisku w Rijadzie.Wszystkie bagaże wyniesiono z samolo-tu i drobiazgowo przeszukano, co zajęło dwie godziny.Zaledwie kilkaminut spóznił się na przesiadkę w Kairze i parę godzin musiał czekać nakolejny samolot odlatujący póznym popołudniem.Kiedy wreszcie dotarł nalotnisko Ben Gurion, po limuzynie ambasadora, która miała na niego cze-kać, nie było ani śladu.Jego informacja o zmianie godziny przylotu najwy-razniej nie dotarła.Nie pozostawało nic innego, jak wydać pieniądze na taksówkę; tylko wten sposób miał szansę zastać jeszcze kogokolwiek w ambasadzie.Już miałzamiar wybuchnąć z powodu opóznienia, kiedy taksówkarz wydostał się zzatłoczonych okolic lotniska.Zmieszne, Dawid mógłby przysiąc, że w tłu-mie przechodniów dostrzegł swego kolegę dyplomatę, poprzednika na pla-cówce w Izraelu, który przed kilkoma dniami miał przecież wrócić doAmeryki.Kiedy jednak opuścił okno ledwo pełznącej taksówki i zawołałMartina po imieniu, blondyn w ciemnych okularach, stojący zaledwie kilkakroków od niego, spojrzał na Dawida i odszedł.Czyżby się mylił? Niesądził; chyba że Martin miał brata blizniaka.Samochody na autostradzie zaczynały się posuwać.Nareszcie! Dawidnie jadł nic od śniadania, a burczenie w żołądku nie poprawiało mu nastro-ju.Także jego umysł burczał, wciąż na nowo obracając rewelacje usłyszaneod saudyjskiego księcia.Jednak tu, w Jerozolimie, wszystko to wydawałomu się tak niewiarygodne i nierzeczywiste.Zdał sobie sprawę, że nie możew to uwierzyć, podobnie jak nie mógł uwierzyć, że motywacje Danieli byłynieszczere, że wykonywała tylko swoją pracę jako agentka Mosadu.Musia-ło istnieć inne wytłumaczenie, jakaś większa całość, która wyjaśniałabytakże fakt, dlaczego Abernathy, ten sukinsyn cierpiący na niedobór perso-nelu, wypaplał o nim Saudyjczykom.Jeszcze tej nocy wyciśnie z niegoprawdę.A potem odszuka Danielę.Kiedy wreszcie ujrzał światła ambasady amerykańskiej, dał znak tak-sówkarzowi, żeby zajechał od tyłu, gdzie zostawił samochód.Czy to na-prawdę było wczoraj rano? Boże, zdawało się raczej, że minął tydzień.Wóz stał tam, gdzie go zaparkował, w rogu niemal opustoszałego parkingu.Tylko dwa inne samochody dotrzymywały mu towarzystwa.W jednym znich rozpoznał ciemnoniebieskiego Fiata i poczuł przyśpieszone bicie ser-ca.To samochód Abernathy'ego.Po wyjęciu bagaży zapłacił taksówkarzowi z sowitym napiwkiem; tak-sówka odjechała, a Dawid ruszył do tylnego wejścia.Nie ma sensu wcho-dzić od frontu; strażnik dawno już odszedł.Przed drzwiami zawahał się,próbując bezskutecznie przypomnieć sobie szyfr, którego nauczył się zale-dwie dwa dni temu.Odprężył się i kombinacja wróciła z niepamięci.Przy-cisnął cyfry na mechanicznym zamku i drzwi ze szczękiem ustąpiły.Cisza panująca w opustoszałej ambasadzie, a także skąpe oświetlenieniczym w grobowcu przywodziły Dawidowi na myśl jego pierwszą nocnąwizytę, akurat tydzień temu: noc pierwszej konfrontacji z Abernathym.Tamten podkradł się wtedy, zaskoczył Dawida w nowym gabinecie i rzuciłcień zwątpienia na Danielę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Czy uda mu się wytrwać do przeprowa-dzenia ataku na AWACS-a? Musi! Abernathy i Daniela.Gdyby tych dwojezeszło się i porównało notatki, nastąpiłaby katastrofa.yrenice świdrującychniebieskich oczu zwęziły się.Możliwe, że coś trzeba będzie z tym zrobić.Chyba po raz dwunasty w ciągu ostatniej godziny samochody na za-tłoczonej szosie między Tel Awiwem a Jerozolimą utknęły w korku.Nazirytowany okrzyk pasażera siedzącego na tylnym siedzeniu taksówkarzwyrzucił ręce w górę w geście bezradności.Mrużąc oczy w zapadającychciemnościach Dawid Llewellyn usiłował odczytać godzinę na swym zegar-ku.Nie zdąży już złapać ambasadora w biurze.Miał tylko nadzieję, że za-stanie Abernathy'ego.Musiał wyrzucić z siebie kilka spraw i nie chciał ztym czekać do rana.Podróż powrotna z Arabii Saudyjskiej okazała się koszmarem.Zamiastpół dnia, trwała od świtu do zmierzchu.Zaczęło się od informacji o bombiepodłożonej na lotnisku w Rijadzie.Wszystkie bagaże wyniesiono z samolo-tu i drobiazgowo przeszukano, co zajęło dwie godziny.Zaledwie kilkaminut spóznił się na przesiadkę w Kairze i parę godzin musiał czekać nakolejny samolot odlatujący póznym popołudniem.Kiedy wreszcie dotarł nalotnisko Ben Gurion, po limuzynie ambasadora, która miała na niego cze-kać, nie było ani śladu.Jego informacja o zmianie godziny przylotu najwy-razniej nie dotarła.Nie pozostawało nic innego, jak wydać pieniądze na taksówkę; tylko wten sposób miał szansę zastać jeszcze kogokolwiek w ambasadzie.Już miałzamiar wybuchnąć z powodu opóznienia, kiedy taksówkarz wydostał się zzatłoczonych okolic lotniska.Zmieszne, Dawid mógłby przysiąc, że w tłu-mie przechodniów dostrzegł swego kolegę dyplomatę, poprzednika na pla-cówce w Izraelu, który przed kilkoma dniami miał przecież wrócić doAmeryki.Kiedy jednak opuścił okno ledwo pełznącej taksówki i zawołałMartina po imieniu, blondyn w ciemnych okularach, stojący zaledwie kilkakroków od niego, spojrzał na Dawida i odszedł.Czyżby się mylił? Niesądził; chyba że Martin miał brata blizniaka.Samochody na autostradzie zaczynały się posuwać.Nareszcie! Dawidnie jadł nic od śniadania, a burczenie w żołądku nie poprawiało mu nastro-ju.Także jego umysł burczał, wciąż na nowo obracając rewelacje usłyszaneod saudyjskiego księcia.Jednak tu, w Jerozolimie, wszystko to wydawałomu się tak niewiarygodne i nierzeczywiste.Zdał sobie sprawę, że nie możew to uwierzyć, podobnie jak nie mógł uwierzyć, że motywacje Danieli byłynieszczere, że wykonywała tylko swoją pracę jako agentka Mosadu.Musia-ło istnieć inne wytłumaczenie, jakaś większa całość, która wyjaśniałabytakże fakt, dlaczego Abernathy, ten sukinsyn cierpiący na niedobór perso-nelu, wypaplał o nim Saudyjczykom.Jeszcze tej nocy wyciśnie z niegoprawdę.A potem odszuka Danielę.Kiedy wreszcie ujrzał światła ambasady amerykańskiej, dał znak tak-sówkarzowi, żeby zajechał od tyłu, gdzie zostawił samochód.Czy to na-prawdę było wczoraj rano? Boże, zdawało się raczej, że minął tydzień.Wóz stał tam, gdzie go zaparkował, w rogu niemal opustoszałego parkingu.Tylko dwa inne samochody dotrzymywały mu towarzystwa.W jednym znich rozpoznał ciemnoniebieskiego Fiata i poczuł przyśpieszone bicie ser-ca.To samochód Abernathy'ego.Po wyjęciu bagaży zapłacił taksówkarzowi z sowitym napiwkiem; tak-sówka odjechała, a Dawid ruszył do tylnego wejścia.Nie ma sensu wcho-dzić od frontu; strażnik dawno już odszedł.Przed drzwiami zawahał się,próbując bezskutecznie przypomnieć sobie szyfr, którego nauczył się zale-dwie dwa dni temu.Odprężył się i kombinacja wróciła z niepamięci.Przy-cisnął cyfry na mechanicznym zamku i drzwi ze szczękiem ustąpiły.Cisza panująca w opustoszałej ambasadzie, a także skąpe oświetlenieniczym w grobowcu przywodziły Dawidowi na myśl jego pierwszą nocnąwizytę, akurat tydzień temu: noc pierwszej konfrontacji z Abernathym.Tamten podkradł się wtedy, zaskoczył Dawida w nowym gabinecie i rzuciłcień zwątpienia na Danielę [ Pobierz całość w formacie PDF ]