[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tym razem Sam Blackburn wziął złodzieja na muszkę, a Lije zajął się opatrzeniem jego rany.- Wielu rzeczy nie powinienem robić - stwierdził, po czym wciągnął gwałtownie powietrze i skrzywił się z bólu, kiedy Lije badał mu ramię.- Zgruchotane, co? - zapytał przez zaciśnięte zęby.- Na to wygląda - stwierdził Lije.- Kula odbiła się od kości i wyszła wyżej.Zabandażował starannie chore ramię.Następnego dnia o świcie cała trójka była już w drodze.Złodziej jechał na koniu przywiązany do siodła, a skradzione konie biegły z tyłu za nimi.Lije wybrał drogę biegnącą obok nowej osady Keetoowah powstałej w miejscu dawnego Fortu Gibson.Jeżeli dopisze mu szczęście, zdąży przed odpłynięciem parowca, którym dziadkowie i Susannah mieli podróżować do Massachusetts.W południe ich oczom ukazały się zabudowania starego fortu.Jednocześnie znad przystani dobiegł schrypnięty głos gwizdka parowego, wzywający wszystkich na pokład i ogłaszający, że statek przygotowuje się do odpłynięcia.Lije zawołał do Sama, żeby został z więźniem i ukłuł konia ostrogą.Wielki gniady rumak pomknął niczym błyskawica.Kiedy wjechali na wzgórze, skąd teren opadał w dół ku przystani, Lije zobaczył, że trap wciąż jest spuszczony.Nieco dalej przy nabrzeżu stał powóz, a przy nim matka i Sorrel.Lije ruszył w dół zbocza, torując sobie drogę wśród gromady widzów.Do trapu podeszli marynarze, by wciągnąć go na pokład.Już chciał przekląć swoje szczęście, kiedy dostrzegł kobietę w ciemnoszarym podróżnym kostiumie, która coś powiedziała do jednego z nich.Zatrzymał konia tuż przy trapie i za chwilę zbiegła po nim Susannah.- Zdążyłeś.Chwyciła konia za uzdę, gdy Lije zeskakiwał na ziemię.- Nie sądziłaś chyba, że przepuszczę okazję pożegnania się z moją ulubioną cioteczką - zażartował, uspokajając rozgrzanego po biegu konia.- Jestem za młoda, by być twoją ciotką - powtórzyła swoją starą replikę, lecz tym razem jej wzrok złagodniał.- Ale smutno by mi było, gdybyś mnie tak nie nazwał.- Wiem - odparł z uśmiechem, po czym spojrzał na statek.- A gdzie dziadek i Eliza?- Na drugim pokładzie.- Wskazała na nich ręką.- Szkoda, że ich nie widziałeś - dodała.- Zachowują się jak para wyjeżdżająca na spóźniony miesiąc miodowy.Wzruszający widok.- Nie mogli się już doczekać na tę podróż.- Tak - przyznała i uśmiechnęła się radośnie.- Nikt nie przypuszczał, że zdążysz na czas.Tempie mówiła, że ścigasz jakiegoś mordercę.Aleja wiedziałam, że przyjedziesz.- O mały włos, a bym nie zdążył.- To prawda.W tym momencie podszedł do nich kapitan i spojrzał na Susannah z wyrazem niecierpliwości na twarzy.- Bardzo przepraszam, panienko, ale już odpływamy.Jeśli chce się panienka z nami zabrać, to proponuję wejść na pokład.- Oczywiście, już idę.- Spojrzała z żalem na Lijego.- Czas na mnie.Masz do mnie pisać, Lije.- Będę - przyrzekł.Zawahała się, po czym zapytała:- Czy chciałbyś może przekazać coś Dianie? Wyraz jego oczu natychmiast stwardniał.- Daj spokój, Susannah.To już skończone.Zdążyła jednak dostrzec błysk bólu, którego nie udało mu się ukryć w porę.- Mam nadzieję, że nie.- Z natury nieskora do okazywania uczuć cmoknęła go w policzek.- Uważaj na siebie - szepnęła, po czym uniosła suknię i wbiegła po trapie na pokład.Lije patrzył za nią przez chwilę, potem wskoczył na siodło.Pomachał ostatni raz Susannah i dziadkom, następnie zawrócił konia i ruszył w stronę powozu.- Spóźniłeś się - oświadczyła Sorrel, gniewnie unosząc brodę.- Za chwilę już by odpłynęli.- Rzeczywiście, zdążyłem w ostatniej chwili.Zsiadł z konia.Cicho brzęknęły ostrogi.- Wszystko w porządku?Tempie obrzuciła go zatroskanym spojrzeniem.Tuż za nią stał Kipp z Aleksem, lecz nigdzie nie było ojca.- Tak.Uspokojona, krytycznym wzrokiem popatrzyła na przepocone, pokryte warstwą kurzu ubranie.- Wyglądasz teraz jak jeden z naszych robotników po całym dniu pracy w polu.Przytknęła do nosa pachnącą chusteczkę.- Raczej po trzech dniach pracy.- Klepnął się po spodniach, wznosząc przy tym małe obłoczki kurzu.- Zaradzić temu może tylko kąpiel i czyste ubranie.To będą moje pierwsze czynności po powrocie do domu dziś wieczorem.Ojca z wami nie ma?- Musiał pojechać w interesach do Fort Smith.Tam też złapie statek.- Co się stało z tym koniokradem, którego ścigałeś? - zapytał Kipp z zaczepką w głosie.- Udało mu się uciec?- Złapaliśmy go wczoraj wieczorem.Słysząc za sobą odgłos kopyt na twardej ziemi, odwrócił się i zobaczył podjeżdżającego Sama Blackburna, prowadzącego za sobą więźnia i skradzione konie.Skinął w milczeniu głową najpierw Lijemu potem pozostałym.- Wieziemy go właśnie do okręgowego sądu.Kipp utkwił wzrok w więźniu.- Słyszałem, że człowiek, którego postrzelił, umarł.- Tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Tym razem Sam Blackburn wziął złodzieja na muszkę, a Lije zajął się opatrzeniem jego rany.- Wielu rzeczy nie powinienem robić - stwierdził, po czym wciągnął gwałtownie powietrze i skrzywił się z bólu, kiedy Lije badał mu ramię.- Zgruchotane, co? - zapytał przez zaciśnięte zęby.- Na to wygląda - stwierdził Lije.- Kula odbiła się od kości i wyszła wyżej.Zabandażował starannie chore ramię.Następnego dnia o świcie cała trójka była już w drodze.Złodziej jechał na koniu przywiązany do siodła, a skradzione konie biegły z tyłu za nimi.Lije wybrał drogę biegnącą obok nowej osady Keetoowah powstałej w miejscu dawnego Fortu Gibson.Jeżeli dopisze mu szczęście, zdąży przed odpłynięciem parowca, którym dziadkowie i Susannah mieli podróżować do Massachusetts.W południe ich oczom ukazały się zabudowania starego fortu.Jednocześnie znad przystani dobiegł schrypnięty głos gwizdka parowego, wzywający wszystkich na pokład i ogłaszający, że statek przygotowuje się do odpłynięcia.Lije zawołał do Sama, żeby został z więźniem i ukłuł konia ostrogą.Wielki gniady rumak pomknął niczym błyskawica.Kiedy wjechali na wzgórze, skąd teren opadał w dół ku przystani, Lije zobaczył, że trap wciąż jest spuszczony.Nieco dalej przy nabrzeżu stał powóz, a przy nim matka i Sorrel.Lije ruszył w dół zbocza, torując sobie drogę wśród gromady widzów.Do trapu podeszli marynarze, by wciągnąć go na pokład.Już chciał przekląć swoje szczęście, kiedy dostrzegł kobietę w ciemnoszarym podróżnym kostiumie, która coś powiedziała do jednego z nich.Zatrzymał konia tuż przy trapie i za chwilę zbiegła po nim Susannah.- Zdążyłeś.Chwyciła konia za uzdę, gdy Lije zeskakiwał na ziemię.- Nie sądziłaś chyba, że przepuszczę okazję pożegnania się z moją ulubioną cioteczką - zażartował, uspokajając rozgrzanego po biegu konia.- Jestem za młoda, by być twoją ciotką - powtórzyła swoją starą replikę, lecz tym razem jej wzrok złagodniał.- Ale smutno by mi było, gdybyś mnie tak nie nazwał.- Wiem - odparł z uśmiechem, po czym spojrzał na statek.- A gdzie dziadek i Eliza?- Na drugim pokładzie.- Wskazała na nich ręką.- Szkoda, że ich nie widziałeś - dodała.- Zachowują się jak para wyjeżdżająca na spóźniony miesiąc miodowy.Wzruszający widok.- Nie mogli się już doczekać na tę podróż.- Tak - przyznała i uśmiechnęła się radośnie.- Nikt nie przypuszczał, że zdążysz na czas.Tempie mówiła, że ścigasz jakiegoś mordercę.Aleja wiedziałam, że przyjedziesz.- O mały włos, a bym nie zdążył.- To prawda.W tym momencie podszedł do nich kapitan i spojrzał na Susannah z wyrazem niecierpliwości na twarzy.- Bardzo przepraszam, panienko, ale już odpływamy.Jeśli chce się panienka z nami zabrać, to proponuję wejść na pokład.- Oczywiście, już idę.- Spojrzała z żalem na Lijego.- Czas na mnie.Masz do mnie pisać, Lije.- Będę - przyrzekł.Zawahała się, po czym zapytała:- Czy chciałbyś może przekazać coś Dianie? Wyraz jego oczu natychmiast stwardniał.- Daj spokój, Susannah.To już skończone.Zdążyła jednak dostrzec błysk bólu, którego nie udało mu się ukryć w porę.- Mam nadzieję, że nie.- Z natury nieskora do okazywania uczuć cmoknęła go w policzek.- Uważaj na siebie - szepnęła, po czym uniosła suknię i wbiegła po trapie na pokład.Lije patrzył za nią przez chwilę, potem wskoczył na siodło.Pomachał ostatni raz Susannah i dziadkom, następnie zawrócił konia i ruszył w stronę powozu.- Spóźniłeś się - oświadczyła Sorrel, gniewnie unosząc brodę.- Za chwilę już by odpłynęli.- Rzeczywiście, zdążyłem w ostatniej chwili.Zsiadł z konia.Cicho brzęknęły ostrogi.- Wszystko w porządku?Tempie obrzuciła go zatroskanym spojrzeniem.Tuż za nią stał Kipp z Aleksem, lecz nigdzie nie było ojca.- Tak.Uspokojona, krytycznym wzrokiem popatrzyła na przepocone, pokryte warstwą kurzu ubranie.- Wyglądasz teraz jak jeden z naszych robotników po całym dniu pracy w polu.Przytknęła do nosa pachnącą chusteczkę.- Raczej po trzech dniach pracy.- Klepnął się po spodniach, wznosząc przy tym małe obłoczki kurzu.- Zaradzić temu może tylko kąpiel i czyste ubranie.To będą moje pierwsze czynności po powrocie do domu dziś wieczorem.Ojca z wami nie ma?- Musiał pojechać w interesach do Fort Smith.Tam też złapie statek.- Co się stało z tym koniokradem, którego ścigałeś? - zapytał Kipp z zaczepką w głosie.- Udało mu się uciec?- Złapaliśmy go wczoraj wieczorem.Słysząc za sobą odgłos kopyt na twardej ziemi, odwrócił się i zobaczył podjeżdżającego Sama Blackburna, prowadzącego za sobą więźnia i skradzione konie.Skinął w milczeniu głową najpierw Lijemu potem pozostałym.- Wieziemy go właśnie do okręgowego sądu.Kipp utkwił wzrok w więźniu.- Słyszałem, że człowiek, którego postrzelił, umarł.- Tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]