[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szybko zbliżyli się do kolumny jeńców, docierającej już do potężnych murów kolegium.Magiczny ogień zalewał połacie ziemi wokół bram do starożytnej szkoły, pozostawiając wąską ścieżkę przez brukowany pierścień i szczęśliwie zasłaniając stosy śmierdzących, gnijących ciał, które spoczywały tam, gdzie upadły.Byli już blisko schronienia, tak bardzo blisko, kiedy obrońcy ostatniej alei załamali się pod naporem Wesmenów i wrogowie wpadli na ulicę, wymachując bronią wokół przerażonych jeńców.–Denser, blokuj to wejście! – ryknął Bezimienny, pędząc ile sił ku przerwie w obronie grożącej im schwytaniem w pułapkę.Hirad zaklął szpetnie i zanurzył się w tłumie, przerąbując kręgosłup Wesmena, którego topór rozłupał przed sekundą czaszkę jednego ze starców, zabijając go tak blisko bezpiecznego kolegium.Ciemny Mag i Erienne przelecieli nad ich głowami.Znów spadł Ognisty-Deszcz, ale tym razem była to prawdziwa ulewa.Niczym kurtyna utkana z kropel żywego ognia, pomarańczowych, czerwonych i białych opadła rozpryskując się na kamieniach, cegłach i ciałach.Na lewo od Hirada rozpędzony Bezimienny chwycił jedną ręką za kark Wesmena i odrzucił go jak szmacianą lalkę, z dala od rozpraszającego się tłumu jeńców.–Biegnijcie! Do bram! Szybko! – wołał.Za nimi wesmeńska armia zalewała ulicę.Grad strzał odbijał się od murów i spadał na uciekających Julatsańczyków.Hirad ciął w udo najbliższego Wesmena, pochylił się, podnosząc dziecko, które przewróciło się u jego stóp i biegł dalej.Dzikie wrzaski wrogiej armii rozbrzmiewały mu w uszach.–Do tyłu! Już! Już! – wrzasnął Hirad i Ilkar opuścił Pancerz-Ochrony, rzucając się do ucieczki, tuż za Bezimiennym.Nad ich głowami błyskały zaklęcia rzucane przez zastępy julatsańskich magów.Ogień, lód i grad spadły na Wesmenów.Zwolnili, a potem zatrzymali się, widząc, jak ich towarzysze giną dziesiątkami od zabójczej magii, wobec której byli bezbronni.–Zamykać bramy – zawołał Hirad, zbliżając się.Julatsańczycy posłuchali.Krucy zdążyli przecisnąć się przez pozostawioną dla nich szczelinę, a po chwili potężne, okute żelazem wrota zamknęły się z hukiem połączonym z sykiem aktywowanych w tej samej chwili Magicznych-Rygli.Ostatnie strzały wbiły się w drewno bramy, a odgłos ich uderzenia został stłumiony przez grube belki.Hirad postawił dziecko na ziemi, ale chłopiec przywarł do jego nogi, nie przestając płakać.Był przerażony, usta miał szeroko otwarte, a z oczu strumieniami płynęły mu łzy.Barbarzyńca wytarł i schował miecz, czując na sobie rozbawione spojrzenia przyjaciół.Uśmiechali się, mimo że nadal z trudem łapali oddech.Wzruszył ramionami i poklepał chłopca po głowie.Bezskutecznie.Płacz stał się jeszcze głośniejszy.–Jesteś już bezpieczny – powiedział Hirad.– Uspokój się.Denser wylądował tuż obok i Erienne natychmiast zabrała chłopca spod nóg barbarzyńcy.Przycisnęła go do piersi, głaszcząc po plecach.Dziecko zarzuciło jej ramiona na szyję.–Czy ty nic nie wiesz o dzieciach? – zapytała, ale w jej głosie nie było gniewu, a raczej podziw.Hirad uśmiechnął się.–Nie za dużo – odparł.– Dzięki.Rozejrzał się po dziedzińcu kolegium.Otaczał ich tłum zdezorientowanych, ale szczęśliwych Julatsańczyków.Niektórzy zachowali na tyle przytomności umysłu, by podziękować swym wybawicielom, zanim zostali odprowadzeni przez żołnierzy chcących opróżnić teren na wypadek kolejnych strzał.Krucy stali oparci o mury kolegium.Nad nimi salwy zaklęć ucichły, a na zewnątrz Wesmeni wznosili wściekłe okrzyki.Obawiając się magii, zachowywali na razie bezpieczny dystans, lecz wkrótce ten złudny spokój musiał zostać zburzony.Tymczasem spora część ludzi dopiero co zakończyła walkę i wielu magów było wyczerpanych, choć świt nawet się jeszcze w pełni nie zaczął.A przed dołączeniem do kolejnej bitwy Krucy musieli odnaleźć teksty Septerna i spełnić jeszcze jeden, najważniejszy obowiązek.Taki, który nie mógł czekać.Hirad wskazał na budynek szpitala.–Chodźcie, Krucy.Czeka nas Czuwanie.Najemnicy w milczeniu i z powagą ruszyli przez dziedziniec kolegium.Nigdzie nie widzieli Thrauna.ROZDZIAŁ 26Styliann poczuł niewielkie ukłucie żalu z powodu losu, jaki zgotował Wesmenom.Protektorzy biegli niezmordowanie, odpoczywając tylko wtedy, gdy ścigający ich Wesmeni decydowali się na popas i ruszając dalej, nim jeszcze wznawiano pościg.Przez cały czas wojownicy Tessayi nie odpadli dalej niż na kilka godzin marszu i Styliann był pod wielkim wrażeniem ich kondycji i wytrwałości [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl